
- Serce rosło, gdy siedząc w kolejce SKM i spacerując na stadion widziałem mnóstwo młodzieży w klubowych barwach. Widok spieszących na mecz rodziców z dziećmi zawsze był dla mnie celem i marzeniem. Na trybunach czułem przyjemną atmosferę. Był solidny doping. Wierzę, że w tworzeniu tego obrazu miałem skromny udział.
- O obecnej drużynie Arki raczej nie może pan tego powiedzieć.
- Nie chcąc, aby tę myśl przypisano mi, pragnę, abyśmy zwrócili oczy na lepsze wzory. Dziś Arka rzeczywiście nie przypomina zespołu, który próbowałem zbudować, jednak nie w tym tkwi jej problem. Pozostaję przeciwnikiem odpowiedzialności zbiorowej, obciążania decyzjami całych zarządów bądź rad nadzorczych. Niech nad wszystkim czuwa prezes, menedżer, nie ważne jak go zwał. Dajmy mu czas i niezależność. Klubowi potrzebny jest człowiek, który nie będzie ulegać zachciankom zmienianych przez siebie szkoleniowców. Za każdym trenerem idą jego piłkarze. Gdybym nie stanął okoniem wobec planów Mietka Gierszewskiego, arkowcami zostaliby tacy gracze jak Broner i Cirkowski. A gdzie oni są teraz? W Arce co trener, to zaciąg. Za dużo zmian. Futbol to nie koszykówka. Tu nie można zmienić w przerwie ligi całego składu. Gdyby było można, co pół roku mielibyśmy nową Barcelonę. Niedaleko, bo w Gdańsku, mamy doskonały przykład, jak można rozwalić dwa kluby. Proszę, przeanalizujmy błędy Lechii-Polonii i nie powtarzajmy ich! Budujmy zespół na miarę legendy klubu. Skoro, sądząc po zimowych zakupach, Arka ma pieniądze, to niech wydaje je rozsądnie, z myślą o długofalowym interesie gdyńskiego futbolu. Z założenia nie chciałem przybrać krytycznego tonu, ale chyba to się nie uda. Połów był, zastawiono sieci, lecz nie dopasowano w nich oczek. Zawsze powtarzałem: chcę mieć w drużynie żółto-niebieskich wojowników, piłkarzy z charakterem. W sobotę nie widziałem - a powinienem to zauważyć w postawie arkowców - żeby zwycięstwo było dla nich sprawą życia i śmierci. Po Białymstoku przeczytałem, że "przed" Arka wzięłaby remis w ciemno, ale "po" czuła niedosyt. Rodzi się pytanie, czy był przygotowany wariant, który przewidywał dobicie słabego przeciwnika. Do tego potrzebna jest charyzma, instynkt zabójcy.
- Mam pan na myśli trenera Kustę?
- Ocenę wartości szkoleniowca dostarczają nam wyniki meczów. To dopiero początek pracy. Nie podważam walorów nowego trenera, ani motywów decyzji prezesa. Między Gdynią i Krakowem zawsze istniały sympatyczne relacje. Osobiście wychodzę z założenia, iż najpierw trzeba spojrzeć na więź emocjonalną. Szukałbym bliżej.
- Wnioski sportowe płynące z postawy gdynian?
- Kto miał prowadzić grę: Ulanowski czy Kołaczyk? Tego nie wiem. Nie wiem również, jakie obowiązki miał Wilk. Kto ma strzelać bramki? Krytykuje się Kowalczyka na Cyprze, że kilkanaście bramek w słabej lidze, lecz ja mówię: przyjedź kolego i strzel tyle. Zagraj w IV lidze i zdobądź, jak Korynt lub Borowski, 40 goli. Jeśli w 80 procentach drużyna jest złożona z piłkarzy, którzy przez całą karierę strzelili po kilka bramek w II lub I lidze, to trudno oczekiwać wysokich wygranych. Przyznam, że jedyną osobą, która zwróciła moją uwagę, był Nawotczyński.
- A bramkarz!?
- Dotąd nie znałem Szyszki. Spisał się dobrze, ale jego gra nogą stanowczo wymaga poprawy. Aż dziw, że z taką wadą tak dużo grał w młodzieżówce. Pierwszy wniosek - nie jest aż tak wyraźnie lepszy od Wosickiego, aby istniała potrzeba zatrudniana następnego golkipera z zewnątrz. I mówię to nie dlatego, że ściągnąłem Jacka do Gdyni. Inaczej by się miała sprawa, gdyby szefom klubu udało się zrealizować pomysł zatrudnienia Stróżyńskiego. Wówczas nie byłoby dyskusji. To fachowiec. Jak kupować, to dużo lepszego.