- 1 Kuciak odszedł z Lechii do Rakowa (22 opinie)
- 2 Arka o kibicach na derbach. Marcjanik na dłużej (92 opinie)
- 3 ZZ potrzebne żużlowcom już w 2. kolejce? (47 opinii)
- 4 Derby mają być 19.05 z udziałem gości (20 opinii)
- 5 Lechia nie może stracić tego piłkarza (41 opinii)
- 6 Siatkarze Trefla dalej od 5. miejsca (21 opinii)
Turniej tenisowy Idea Prokom Open przeszedł do historii. Nadszedł czas podsumowań i zbierania sił i środków na przyszłoroczną edycję sopockiej imprezy. Jednym z największych bohaterów zawodów, pozostających w cieniu, był Ryszard Fijałkowski, dyrektor turnieju.
- Za nami dziesiąta, jubileuszowa edycja imprezy. Jakimi elementami różniła się ona od swych poprzedniczek?
- Była szczególna nie tylko pod względem numerycznym. Dużym krokiem naprzód było przejście imprezy do kategorii zawodów mieszanych. Ten fakt nadał jej zupełnie nową jakość sportową. O wiele większą aniżeli gdybyśmy tylko podnieśli pulę nagród w turnieju kobiet.
- Nowością było też wprowadzenie biletów wstępu. Nie wszyscy potrafili się z tym faktem pogodzić.
- Taki był wymóg regulaminowy i musieliśmy go uszanować. Gdy organizowaliśmy tylko turniej kobiecy, udawało nam się go obchodzić. Teraz nie było już takiej możliwości. Musimy zadbać o to, by tenis był postrzegany jako wartościowe zjawisko, a nie metoda spędzania czasu na kortach, tylko dlatego, że nie ma się nic innego do roboty. Przecież nawet za bilet na koncert grupy z Biłgoraju trzeba zapłacić.
- Na meczach finałowych widoczne były dziury na widowni.
- To jest druga płaszczyzna tego tematu. Na każdy turniej zaprasza się gości. Z reguły zaproszenia są ważne na cały turniej. Nie od nas jest zależne, czy będzie ono wykorzystywane codziennie, czy tylko w ostatnim dniu turnieju. Jest to jednak na pewno sprawa, którą należy rozwiązać w inny sposób.
- Od strony sportowej turniej mógł zaspokoić wymagania koneserów. Gwiazdami turnieju męskiego mieliby być jednak Marc Rosset, Cedric Pioline i Andriej Miedwiediew oraz Dominik Hrabaty. Słowak gra ostatnio bardzo słabo, a pozostali są bliscy zakończenia karier. W tym samym czasie w Los Angeles grali Andre Agassi, Pete Sampras, Gustavo Kuerten i Magnus Norman...
- Zawodnicy, którzy zaprezentowali się u nas, od lat są w ścisłej czołówce światowej. Należy pamiętać o tym, jak mało czasu mieliśmy na ich zaproszenie. A turniej w Los Angeles istnieje bardzo długo, jest jednym z etapów przygotowań do US Open.
- Wygrywali tylko Hiszpanie i Hiszpanki. W finałach powiało monotonią.
- Tenisiści już na przełomie października i listopada mają przygotowane terminarze startów na następny rok. Teraz będziemy mieli wystarczająco dużo czasu na to, by zaprosić bardziej znanych tenisistów. Obiecuję też, że nie powtórzy się sytuacja z hiszpańskmi finałami.
Rozmawiał: Kryst.
- Za nami dziesiąta, jubileuszowa edycja imprezy. Jakimi elementami różniła się ona od swych poprzedniczek?
- Była szczególna nie tylko pod względem numerycznym. Dużym krokiem naprzód było przejście imprezy do kategorii zawodów mieszanych. Ten fakt nadał jej zupełnie nową jakość sportową. O wiele większą aniżeli gdybyśmy tylko podnieśli pulę nagród w turnieju kobiet.
- Nowością było też wprowadzenie biletów wstępu. Nie wszyscy potrafili się z tym faktem pogodzić.
- Taki był wymóg regulaminowy i musieliśmy go uszanować. Gdy organizowaliśmy tylko turniej kobiecy, udawało nam się go obchodzić. Teraz nie było już takiej możliwości. Musimy zadbać o to, by tenis był postrzegany jako wartościowe zjawisko, a nie metoda spędzania czasu na kortach, tylko dlatego, że nie ma się nic innego do roboty. Przecież nawet za bilet na koncert grupy z Biłgoraju trzeba zapłacić.
- Na meczach finałowych widoczne były dziury na widowni.
- To jest druga płaszczyzna tego tematu. Na każdy turniej zaprasza się gości. Z reguły zaproszenia są ważne na cały turniej. Nie od nas jest zależne, czy będzie ono wykorzystywane codziennie, czy tylko w ostatnim dniu turnieju. Jest to jednak na pewno sprawa, którą należy rozwiązać w inny sposób.
- Od strony sportowej turniej mógł zaspokoić wymagania koneserów. Gwiazdami turnieju męskiego mieliby być jednak Marc Rosset, Cedric Pioline i Andriej Miedwiediew oraz Dominik Hrabaty. Słowak gra ostatnio bardzo słabo, a pozostali są bliscy zakończenia karier. W tym samym czasie w Los Angeles grali Andre Agassi, Pete Sampras, Gustavo Kuerten i Magnus Norman...
- Zawodnicy, którzy zaprezentowali się u nas, od lat są w ścisłej czołówce światowej. Należy pamiętać o tym, jak mało czasu mieliśmy na ich zaproszenie. A turniej w Los Angeles istnieje bardzo długo, jest jednym z etapów przygotowań do US Open.
- Wygrywali tylko Hiszpanie i Hiszpanki. W finałach powiało monotonią.
- Tenisiści już na przełomie października i listopada mają przygotowane terminarze startów na następny rok. Teraz będziemy mieli wystarczająco dużo czasu na to, by zaprosić bardziej znanych tenisistów. Obiecuję też, że nie powtórzy się sytuacja z hiszpańskmi finałami.
Rozmawiał: Kryst.