• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Jak powinno wyglądać nowe Mevo? Felieton Tomasza Larczyńskiego

Tomasz Larczyński
9 listopada 2019 (artykuł sprzed 4 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Rowery Mevo blokują miejsca parkingowe
Dr Tomasz Larczyński stawia pytanie: czym ma być rower miejski: uzupełnieniem transportu publicznego czy równoległym systemem pełnowymiarowej komunikacji miejskiej? Dr Tomasz Larczyński stawia pytanie: czym ma być rower miejski: uzupełnieniem transportu publicznego czy równoległym systemem pełnowymiarowej komunikacji miejskiej?

Rozdział pod nazwą "elektryczne Mevo" właśnie przeszedł do historii. Samorządom pozostała po nim część rowerów - zapewne nie wszystkie sprawne - oraz stojaki. Oprócz - koniecznych! - rozliczeń personalnych za nieudane wdrożenie systemu trzeba już teraz zacząć zastawiać się, co zrobić, aby być mądrymi chociaż po szkodzie. Będzie nowy przetarg i trochę czasu na dyskusję, bo wbrew hurraoptymizmowi OMGGS na szybkie odrodzenie systemu nie ma co liczyć - pisze Tomasz Larczyński z Lepszego Gdańska.



Zacznijmy od tego, że proces dochodzenia do nowego Mevo musi być, moim zdaniem, całkowicie przejrzysty, za otwartymi drzwiami. Jak bowiem odbyło się to poprzednio? Tragicznie, wszystkie decyzje podjęło wąskie grono urzędników, a następnie jeszcze się takim trybem chwaliło na stronie gdańskiego magistratu.

Jak przebiegały prace nad rowerem Mevo? Jak przebiegały prace nad rowerem Mevo?


dr Tomasz Larczyński dr Tomasz Larczyński
Popatrzmy na tę estetyczną infografikę uważnie: okazuje się, że jedynymi punktami poddanymi jakimkolwiek, choćby najbardziej ograniczonym, społecznym konsultacjom były rozmieszczenie stacji oraz nazwa już gotowego produktu. Tymczasem każdy inny element transportu w mieście jest konsultowany dogłębnie - gdy planowana jest nowa trasa do studium uwarunkowań, mieszkańcy i rady dzielnic zgłaszają opinie, czy ma tam powstać dwupasmowa jezdnia, czy może raczej tramwaj, a może kolej SKM itp. Te konsultacje w praktyce, zwłaszcza w Gdańsku, są bardzo niedoskonałe, ale są, tu zaś nie było nawet pozorów.

A przecież gdyby dopuszczono organizacje pozarządowe do prac nad Mevo, to najprawdopodobniej ktoś przed przetargiem zorientowałby się, że preferencja dla 100 proc. liczby rowerów elektrycznych i narzucony z góry bardzo niski abonament zwiastują duże kłopoty. Za ten brak zapłaciliśmy, jako podatnicy, kilka milionów złotych. To oczywiście nie może się powtórzyć i wytyczne dla nowego Mevo muszą być od początku opracowane w szerokiej debacie, toczonej także na Trojmiasto.pl. Nie chodzi o to, by społecznie pisać dokumentację przetargową, to muszą zrobić specjaliści, ale już kontrola nad nią musi być otwarta.

Rower uzupełnieniem czy konkurencją dla komunikacji?



Druga kwestia to fundamentalne podejście do tego, czym ma być rower miejski: uzupełnieniem transportu publicznego czy też równoległym systemem pełnowymiarowej komunikacji miejskiej?

To oczywiście rozstrzygnie się we wspomnianej debacie, jednak moim zdaniem naturalną drogą jest ta pierwsza. Jest to standardowe podejście do roweru miejskiego w dużych miastach i wiąże się z pojęciem tzw. "ostatniej mili", czyli drogi między domem lub celem podróży a przystankiem. Jeżeli ktoś mieszka od niego o parę minut marszu, to problemu nie ma, jednak bardzo wielu mieszkańców ma do pokonania albo więcej, albo też na ten przystanek podjeżdżają tylko rzadko kursujące autobusy - nie da się przecież doprowadzić tramwaju na 100 metrów od każdego domu w mieście.

Tu właśnie ujawnia swoją przewagę rower - może obsłużyć bardzo rozproszoną zabudowę i każdy możliwy kierunek podróży, jednak jeśli jest ona dłuższa, to zasadniczą jej część odbywa się kolejką czy tramwajem, które są (a przynajmniej powinny być) szybsze i łatwiej obsłużą wielkie liczby podróżnych.

Czyli tak: mieszkam na przedmieściach, więc jadę rowerem miejskim trzy kilometry do przystanku na linii PKM, z niego jadę kolejką np. do centrum i tam w razie potrzeby drugim rowerem miejskim pokonuję ostatni odcinek do pracy. Ten pierwszy odcinek mogę oczywiście pokonać własnym rowerem, ale ostatni już nie, i tu dostępny co kawałek rower miejski jest niezastąpiony.

Tymczasem Mevo w praktyce służyło do przejazdów znacznie dłuższych, często jako jedyny środek transportu na długi dystans (np. z Wrzeszcza do Gdyni). Jaki w tym problem? Otóż nawet nie jeden, a kilka.

Jedno z największych skupisk rowerów Mevo pod biurowcami w Oliwie. Jedno z największych skupisk rowerów Mevo pod biurowcami w Oliwie.
W praktyce bowiem rowery rano "zjeżdżały" do głównych centrów biurowych, zwłaszcza w Oliwie, i brakowało ich na peryferiach, gdzie może nie było tak wielu użytkowników, za to rowerów potrzebowali bardziej, nie mając alternatywy (poza samochodem rzecz jasna). Żeby temu zaradzić, serwis musiał rozwozić rowery przez całe miasto, co generowało ogromne koszty, a problemu nie rozwiązywało i tak.

Dodatkowe koszty to ładowanie akumulatorów, które rosły liniowo - dwa razy dłuższy dystans to dwa razy więcej pracy przy ładowaniu i wymianie. W ten sposób Mevo kanibalizowało istniejący transport publiczny, zamiast napędzać mu nowych pasażerów (zostawiających swoje samochody). Rodziło się też pytanie: jaki jest sens wydawania publicznych pieniędzy (do każdego przejazdu Mevo dopłacaliśmy), by najpierw użytkownik zjechał z Chełma do Oliwy, a potem bus odwoził "jego" rower na Chełm? To już nie prościej przewieźć samego człowieka busem (czy raczej: już istniejącym tramwajem)?

Po co wyważać otwarte drzwi?



Jak to rozwiązać? Na świecie praktykuje się darmowe minuty (w Polsce najczęściej 20), po przekroczeniu których następuje płatność, niewielka, ale przy regularnym korzystaniu znacznie przekraczająca koszt abonamentów Mevo. Czyli rower ma służyć właśnie do tego, by przez 20 minut dojechać do sprawnie działającej linii transportu zbiorowego. To sprawdzone rozwiązanie i nie ma powodu, byśmy z niego nie skorzystali.

Można jednak pójść o krok dalej i zintegrować taryfę transportu publicznego z taryfą nowego Mevo. Przykładowo: mamy dziś bilet przesiadkowy za 3,8 zł, który umożliwia jazdę przez godzinę tramwajami i autobusami. Może zatem w tę godzinę włączyć także jazdę rowerem? W tej sytuacji użytkownik przez godzinę mógłby wybrać różne środki transportu. Podobna integracja mogłaby dotyczyć biletów okresowych.

Ciekawego przykładu dostarcza Bawaria, a dokładniej Augsburg. Niemal tego samego dnia, którego u nas zbankrutowało Mevo, tam po rocznych testach wprowadzono dla wszystkich taryfę "mobilitäts-flatrate", co można tłumaczyć jako "ryczałt mobilności". Za 80 lub 110 euro miesięcznie można poruszać się transportem publicznym, rowerami miejskimi oraz nawet samochodami na minuty, przy czym tramwajami bez ograniczeń, a rowerami i samochodami z ograniczeniem czasowym (różnica między dwiema cenami to różny dostępny czas korzystania z samochodów na minuty). Dla rowerów miejskich przewidziano w tej taryfie 30 minut dziennie. To jest kierunek, w którym moglibyśmy pójść, oczywiście cena musiałaby być starannie dopasowana do naszych realiów, może w Trójmieście zamiast samochodów na minuty lepiej byłoby włączyć w taki ryczałt hulajnogi - wszystko jest lepsze od budowy kolejnego systemu niepowiązanego z niczym.

Po pół roku funkcjonowania systemu stacje znów są puste. Kiedy zapełnią się rowerami? Po pół roku funkcjonowania systemu stacje znów są puste. Kiedy zapełnią się rowerami?

Synergia między koleją a rowerem



Jest jednak jedno istotne "ale": taka hipotetyczna wspólna taryfa bezwzględnie musiałaby obejmować kolej aglomeracyjną (SKM i PolRegio), ponieważ największa synergia występuje właśnie między rowerem a kolejką - nawet średnio wytrenowany rowerzysta jest zwykle szybszy od autobusu w korkach, podczas gdy SKM nie pokona nikt (sprawdzić, czy nie Rafał Majka). To widać gołym okiem, gdy spojrzymy na zajętość parkingów dla rowerów - najbardziej zatłoczone to te kolejowe.

Tu wszakże wchodzimy w omawiany do znudzenia problem braku realnej wspólnej taryfy na transport publiczny w Trójmieście, tzn. nienakładkowej, oferującej bilet miesięczny na SKM i autobusy za 230 zł, ale na poziomie dzisiejszych miejskich biletów miesięcznych.

A jednak - problem Mevo ujawnia jeszcze inną bolączkę transportu w Trójmieście. Mamy w tej chwili cztery realne metropolitalne projekty komunikacyjne w Trójmieście: bilet metropolitalny, metropolitalną kartę płatniczą Fala, rower metropolitalny i kolejkę SKM. I każdym zarządza osobna organizacja, odpowiednio: MZKZG, spółka InnoBaltica, OMGGS i Urząd Marszałkowski.

Przy okazji może warto byłoby, by nowe Mevo wdrażał zespół ludzki pod nadzorem, już nawet nie kompetentnym, ale po prostu pod jakimkolwiek nadzorem. Warto bowiem rzucić okiem na skład zarządu OMGGS.

Jak widać, za wdrażanie projektu na dziesiątki milionów złotych odpowiadają urzędujący politycy samorządowi, z których wszyscy mają swoje pierwsze miejsca pracy gdzie indziej, czasem bardzo gdzie indziej (jak np. wójt Przywidza). Trudno oczekiwać, by prezes zarządu, czyli każdorazowy prezydent Gdańska, miał więcej czasu niż godzinę tygodniowo na tę wymagającą pracę. I tak właśnie było w praktyce - z dobiegających do nas sygnałów wynikało, że Mevo powstawało nawet nie tyle bez społecznej kontroli, co bez jakiejkolwiek kontroli w ogóle. Efekt znamy i ten powtórzyć się nie może.

Bezpośredni nadzór właścicielski zamiast grożenia procesami



W dalszym ciągu do rozważenia pozostaje też to, o czym wspominałem na wiosnę, czyli komunalizacja systemu, tj. obsługa nowego Mevo przez operatora będącego własnością samorządów. Tym bardziej dziś widzimy, czym kończy się zarządzanie kluczowym elementem transportu publicznego za pomocą reklamacji i grożenia procesami, zamiast bezpośredniego nadzoru właścicielskiego. Dla przypomnienia - system oparty o miejskiego wykonawcę mamy w Szczecinie; w Helsinkach operatorem jest z kolei miejskie przedsiębiorstwo komunikacji miejskiej, które z założenia integruje rower z tramwajami, a najciekawszym dla nas przypadkiem pozostaje Madryt, który zdecydował się na czysto elektryczny system (BiciMAD) i prywatnego operatora w 2014 roku; dwa lata później tenże, no cóż za przykrość, zbankrutował. Brzmi znajomo? Stolica Hiszpanii w reakcji na to właśnie skomunalizowała cały system.

Wbrew pozorom wcale nie uważam, że rower miejski, a nawet rower jako taki, to fundament zrównoważonego transportu. Fundament to rozbudowa linii tramwajowych, autobusowych i promocja ruchu pieszego. Ale jednak chyba trochę wstyd, że drugim największym miastem Polski bez roweru miejskiego, po (byłej?) Rowerowej Stolicy Polski, są Kielce. Przy czym Kielce prawdopodobnie wdrożą swój rower miejski, zanim my reanimujemy Mevo. Oby tym razem skutecznie.

O autorze

autor

Tomasz Larczyński

wrzeszczanin od trzech pokoleń, pasjonat historii, wiceprzewodniczący Nowej Lewicy w Gdańsku

Opinie (396) ponad 50 zablokowanych

  • Mewo

    Dobrze że zostały stojaki,teraz one przydadzą się do wiązania koni. To lepszy rodzaj transportu, no i
    bardziej ekologiczny

    • 46 2

  • (10)

    Wydaje mi się, że autor trochę popłynął jeśli chodzi o konsultowanie projektu jakim był rower miejski. Po pierwsze nie dałoby się dojść do konsensusu, bo gdzie 3 Polaków tam 5 opinii ;) a dofiansowanie zdaje się trzeba wykorzystać w konkretnym terminie. Druga sprawa, rower miejski to nie to samo co koncepcja transportu opracowana w Studium uwarunkowań i przełożona do miejscowego planu. Studium i miejscowe plany zgodnie z prawem podlegają konsultacjom społecznym więc jest to po prostu wymóg, a nie dobra wola włodarzy miasta:) Stąd może wyglądają tak, jak opisał je autor... ale czasami po prostu trzeba podjąć jakąś decyzję, wszystko jedno czy dobrą czy złą ale iść do przodu, bo konsultować można wieczność.
    A wprowadzenie roweru miejskiego do nazwijmy to "opcji w bilecie miesięcznym" pomysł spoko, ale w naszych realiach raczej utopijny.... ile czasu zajęło miastom Trójmiasta ustalenie jednej taryfy biletowej (choć nadal osobne bilety dla Gdańska i Gdyni) a bilet metropolitalny, do najtańszych nie należy....

    • 19 8

    • żadnych lewackich "rowerów miejskich" (7)

      miejska moze być komunikacja typu tramwaj czy autobus. Rower to transport osobisty i może być tylko prywatny.
      ale widzę, że koleś doktor z lewego "lepszego gdańska" wiec nic dziwnego że takie pomysły

      • 1 6

      • zamiast przyklejać etykietki (2)

        przemyśl co mówi.
        Oczywiście, to dla ciebie za trudne, ponieważ doktrynalnie tkwisz we wspólnocie plemiennej, jedynej organizacji społecznej, gdzie jeszcze sprawdza się "własność prywatna".

        • 3 2

        • a jakie są inne wspólnoty, gdzie się własnosć prywatna nie sprawdza? (1)

          jest jakis komunistyczny raj, o którym nie słyszałem?

          • 1 1

          • a czy są takie, w których sie sprawdza?

            Jeśli tak uważasz, to niewiele w świecie bywałeś... Wszędzie żyje się z państwa, nawet w USA...

            • 2 1

      • nie, bo to nie jest rower osobisty (3)

        wiele osób korzysta z tego samego roweru, czym to się różni od dotowania komunikacji miejskiej?

        • 4 0

        • naprawdę nie wiesz czym to sie różni? (2)

          tym, że każdy człowiek nie wybuduje swoej linii tramwajowej, SKM, nie kupi autobusu bo jest za drogi
          pojedynczy człowiek kupi samochód a rower tym bardziej bo jest tańszy
          tym sie różni coś osobistego od wspólnego

          • 0 3

          • ale do tego potrzebuje drogi

            i czeka, aż ktoś mu ją wybuduje...

            • 1 0

          • Człowiek nie kupi sobie roweru współdzielonego, który będzie dostępny dla niego w wielu miejscach jednocześnie. Dodatkowo, współdzielenie zmniejsza zapotrzebowanie na parkingi i wspomaga wykorzystanie komunikacji miejskiej. A samochody prywatne, pomijając, że korzystają jak wszyscy z dróg publicznych, to żeby nie być dotowanymi, musiałyby nie parkować na drogach/parkingach publicznych.

            • 0 0

    • Chuba nie rozumiesz idei konsultacji społecznych

      Sam, właśnie teraz, dzieląc się swoją opinią w internecie, dokonałeś publicznego wyrażenia swojej opinii. Opinia może być wzięta pod uwagę lub nie. Może byc 3 Polaków i 5 opinii i... na tym właśnie polegają konsultacje.
      Spośród wielu głosów wybiera się najrozsadniejsze, eksploruje się różne perspektywy. I wcale w konsultacjach nie chodzi o wybranie konsensusu.

      • 0 1

    • " ile czasu zajęło miastom Trójmiasta ustalenie jednej taryfy biletowej"

      Zajęło nieskończoność czasu, bo do dzisiaj taka taryfa nie istnieje.
      Namiastki w postaci MZKGG to jedynie połaczone płatności, gdzie każdy z monopolistów bierze swoje a MZKGG równiez swoje dokłada. w tę sama stronę idzie wspólna portmonetka (jej nazwa nie przejdzie mi przez gardło ale "vox populi" wybrał).
      I w ten sposób analogiczny produkt w Wawie moze kosztować 90pln wobec 230pln w Trójmieście.
      Widać różnicę?
      Przede wszystkim widać różnicę w podejściu wybranych przez nas samych "zarządców" aglomeracji do interesów jej mieszkańców.

      • 1 0

  • (7)

    Czy was wszystkich pogięło już z tym epatowaniem doktoratami? To szczyt próżności. Pan Larczyński jest doktorem nauk historycznych, a nie specjalistą od komunikacji. Dyrektor Muzeum II Wojny napisał doktorat o historii elbląskiej Solidarności, a nie o II wojnie, ale "doktorowanie" mu w prasie przechodzi wszelkie granice, jakby naukowo zajmował się tym okresem historycznym.

    • 54 12

    • Nie zazdrość tylko napisz swój. W Niemczech stopień naukowy jest elementem nazwiska. I słusznie.

      • 11 12

    • Mnie się wydaje, że (5)

      w dzisiejszych czasach mgr tak spowszechniał, iż nie robi to na nikim absolutnie żadnego wrażenia. Ba, mało tego, tytułem mgr dzisiaj może pochwalić się 80% naprawdę skretyniałych osób, które inteligencją, elokwencją, wiedzą ogólną etc. może konkurować jedynie z szympansami z gdańskiego zoo.
      W dzisiejszych czasach "chwalenie się" tytułem naukowym dr ma podobny wydźwięk jak mgr trzydzieści lat temu. Moim zdaniem nie przeszkadza i robi wrażenie ... Te 80% kretynów mgr nigdy nie zrobi doktoratu, ale z pozostałych 20% "mądrali", zapewne znajdzie się kilka procent którzy pokuszą się o "pójście dalej". Tak ja to widzę.

      • 5 3

      • (4)

        Nie chcę umniejszać jakości wykształcenia otrzymywanego na wielu prywatnych uczelniach. Wiem od 20 lat, jakie wymagania były np. w WSAIB, nie mówiąc już o BWSH a UG na podobnych kierunkach. Racja z tym, że naprodukowano licencjatów i magistrów na piękne oczy, bo wystarczyło, że płacili czesne i często umieli ściągać a wykładowcom nie zależało, żeby widzieć takie oszustwa. Zdeprecjonowało to bardzo mocno wartość wyższego wykształcenia. Ciągle są kierunki nauki, w których doktorat może imponować: biologia, biotechnologia, medycyna, fizyka, chemia, itp. To jest w ogóle nieporównywalny poziom trudności przy prowadzeniu badań naukowych w stosunku do kwerendy w archiwach jednych, czy drugich, jakie czynią historycy. Mnie po prostu śmieszy narcyzm tych, którzy przesyłając do redakcji trojmiasto.pl swój felieton wstawiają to dr przed swoim nazwiskiem, albo wazelinujący dziennikarze. Przykład Karola Nawrockiego - jako dyrektora Muzeum II Wojny Św. jest najbardziej rzucający się w oczy. W mediach pro-rządowych / pro-PISowskich jest już z tym obłęd. Czyniąc z niego jakiegoś półbożka, tuza nauki polskiej. Nie wypominając już szczegółów, bo być może historia Solidarności w Elblągu jest fascynująca dla Elblążan, a historia klubu piłkarskiego Lechia na podstawie prasy codziennej okresu PRL jest godna tytułu magistra - przystanku do doktoratu. Pan Tomasz Larczyński, abstrahując już od jego politycznych konotacji z lewą stroną sceny politycznej (co kto lubi), jeśli sam starannie wpisuje doktora nawet do opisu własnego zdjęcia, to - jak dla mnie - pokazuje, że dobrze się zna na noszeniu słomy w butach, lecząc swoje kompleksy, próbując dowartościować się co krok. Co z człowiekiem lewicy jakoś mi nie licuje. Jeśli byłby specjalistą po politechnice od systemów komunikacji miejskiej, to by pasowało, by podkreślić jego dorobek naukowy , że jest autorytetem w takiej dziedzinie, ale nie do historyka od średniowiecza. Żenująca próżność. I żeby nie było - nie zazdroszczę mu, posiadając tylko magistra zdobytego na dziennych, porządnych, państwowych studiach.

        • 5 2

        • napisz własny (3)

          a docenisz.
          Każdy doktorat jest wyznacznikiem umiejętności posługiwania się metodologią naukową oraz logicznego przyswajania i analizowania informacji. Niebagatelną obietnicą jest równiez szansa, że taki człowiek posługuje się przynajmniej poprawnie językiem polski w mowie i piśmie. Wynika to z faktu, że w odróżnieniu od magistra, doktorat wymaga napisania szeregu prac i wymaga posiadania tzw. "dorobku".
          Tytuł doktora, według zawodowej korporacji ludzi nauki oznacza samodzielność.
          I chociażby z tego powodu może służyć za znak rozpoznawczy i upoważnia do publicznego użycia.
          A że u ktoś budzi negatywne konotacje?
          To jego, tego "ktosia" problem.

          • 2 5

          • (2)

            Nie da się porównać doktoratu ze studiów nad dziejami NSZZ S. w danym mieście, czy województwie, a efektu kilkuletnich prac w laboratorium, czy w terenie na obserwacjach np. jakichś gatunków zwierząt. Jakoś mi nie imponuje sama obietnica logicznego kojarzenia faktów, czy metodologicznej biegłości. To po prostu strata czasu na grzebanie się w nikomu niepotrzebnych d*perelach historycznych, by na siłę napisać doktorat, tylko po to, by napaść swoje ego.

            • 11 2

            • da się porównać (1)

              Dzieje pani S. do łatwych nie należą...
              Doktoraty robi sie nie tylko w labach ale i w archiwach, żmudnie poszukując informacji. Nie tobie oceniać, co jest potrzebne a co nie.
              Czego nie można powiedzieć o mozliwości wygłaszania opinii ale weź pod uwagę, że świadczy ona o tobie i że zostanie oceniona. A świadczy, że nie wiesz o co chodzi i masz kompleksy.
              Jest "tajemnicą poliszynela", że różnie z przebiegiem przewodów doktorskich bywa. Podsumowuje to stare powiedzenie akademickie: "nie ważny temat, ważny promotor".
              Jednak stawianie obok siebie doktoratu działacza partyjnego i historyka - mediewisty jest conajmniej nieuczciwością wynikającą usiłowanie z gry na emocjach, jakie w niektórych kręgach wywołuje taka czy inna przynależność partyjna.
              Mówiąc wprost, to insynuacja sugerująca obu autorom posługiwanie się niedozwolonymi chwytami. Insynuacja, bo, powtarzam, twoja wypowiedź jasdo dowodzi, że nie wiesz o czym mówisz.
              Tytuł doktora jest nadawany przez korporację ludzi nauki i jak w innych korporacjach, jest dowodem na spełnieniu warunków "figur obowiązkowych" dopuszczających do wykonywania pewnych zadań. Tak jak tytuł radcy prawnego, uprawnień budowlanych czy elektrycznych. Tytuł nadawany przez świat nauki ma dodatkowy splendor, związany z (mocno ostatni nadszarpniętym) etosem naukowym/umysłowym.
              Nie jest on nadawany za szczególne osiągnięcia a za ściśle określony poziom tych osiągnięć, potwierdzonych "dorobkiem", wykonaniem pracy i opinią środowiska a pozwalający na samodzielna pracę. I jest to powód do dumy ale nie jest gwarantem bycia "einsteinem".
              Podobnie jak w jeździe figurowej na lodzie, bez części obowiązkowej do ćwiczeń wolnych nie przejdziesz i o mistrzostwo świata nie powalczysz...

              • 0 4

              • Kompleksy jeśli już pokazuje dr Larczyński i też jest "aparatczykiem" partyjnym, tyle że od Zandberga, a nie Kaczyńskiego. Wiesz, jak sobie wyobrażam klasę, skromność, sposób w jaki autor felietonu mógłby między wierszami przemycić tego doktora? Wystarczyłoby dodać skróconą notkę biograficzną, czy nawet link do wikipedii. Jeśli ktoś podpisuje felieton dr X a także, żeby przypadkiem tego nie przeoczyć - drugi raz przy własnym zdjęciu - to jest pusty jak dzwon.

                • 6 1

  • Ja nie rozumiem po co te aplikacje i abonamenty (6)

    To tylko zwiększa koszty i powoduje problemy a rozwiązuje tak naprawdę co? Dlaczego nie skupiamy się na tym, do czego to ma służyć?
    Ja bym zrobił proste, siermiężne rowery przypinane do stojaków na monetę 5 PLN - jak wózki w markecie - bezobsługowe, niskie koszty itp. Wtedy kasy starczy na naprawy, uzupełnianie rowerów i jeszcze pewnie zostanie połowa albo lepiej.

    • 15 22

    • takie były w Kopenhadze. za 20 kr. prawie dokładnie tyle, co chciałeś.
      nie wyszło. a dlaczego: se wyszukaj i doczytaj
      (albo mi zapłać, to ci powiem)

      • 5 1

    • (1)

      5 zł? Czyli wrzucam 5 zł i mam rower dla siostrzenicy na pierwszą komunie.

      • 4 0

      • I wcale się nie będzie rzucał w oczy :)

        Poza tym jak ona będzie na nim jeździć, to chyba system spełni swoją funkcję, nie? Wszystko jest kwestią akceptowalnych kosztów - a dzisiaj utrzymanie nawet skromnego zespołu IT zajmującego się tymi wszystkimi systemami to około 100 tysięcy miesięcznie. I jakoś te wasze wyszukane systemy nie zabezpieczały przed "zawłaszczaniem" sobie rowerów czy wandalizmem (były tu nawet zdjęcia połamanych rowerów czy wrzuconych do wody). System o którym mówicie to ponad 50 milionów kosztów jednorazowych plus jakaś bańka dotacji co miesiąc. Chcecie tyle płacić? Za jeden wozokilometr wychodzi pewnie więcej, niż autobusem czy SKM.

        • 1 0

    • tak było w wielu miejscach

      I się nie udało...
      Prawdę mówiąc, inne systemy też się nie sprawdziły. Chyba tylko chiński rower typu "Ukraina", wypożyczany za okazaniem dowodu tożsamości i z groźbą spotkania z policją w razie braku zwrotu w terminie. U nas policja takimi przypadkami się nie zajmuje...
      Niska szkodliwość społeczna...
      Czyżby?

      • 1 0

    • to by musiała być ich taka ilość

      by "sprytni inaczej" mieli w piwnicach zarezerwowane dla siebie i jeszcze trochę na ulicach musiało by stać

      • 0 0

    • a skąd się dowiesz gdzie jest rower?

      pójdziesz na stację i będziesz czekał aż przyjedzie?
      czy będziesz biegał od stacji do stacji?

      No i jak się rozliczyć z wypożyczenia? Czy można by sobie wypożyczyć rower na całe wakacje?

      • 0 0

  • answer

    mamy doktory od rowery

    • 10 5

  • co za brednie (10)

    koleś chce pouczać ludzi jak i gdzie korzystać z roweru miejskiego. Z domu na przystanek ok, z Wrzeszcza do Gdyni bee. Płacę abonament jeżdżę gdzie mam ochotę, jasne ?

    • 38 20

    • nie zrozumiałeś (8)

      gostek chce, żebyś ty sam chciał jechać
      1. z Wrzeszcza do Wrzeszcza SKM/PKP
      2. kolejką do Gdyni
      3. a potem z Gdyni Głównej PKP/SKM do celu

      i podaje przykłady taryf, przy których ty sam byś się uważał za sprytnego, jadąc w taki sposób, dzięki ktoremu rowery czekały by na jeźdźców w nadmiarze, a nie jeźdźcy marudzili że rowerów nie ma, stacje puste, a Mordor w Oliwie je ściąga jak Sauron swoje pierścienie

      i gdybyś miał w tej samej sumie albo jazdę Mevo only, albo Mevo-SKM-Mevo, to ruszył byś szarą podsufitką. a dzięki patologicznej atomizację transportu publicznego Mevo zdechło, bo tacy jak ty brali go se za długo, bo mogli i bo kto im zabroni skoro mogą

      myśl Forrest!

      w tym się z autorem zgadzam. (ale nie w konieczności monopolu)

      • 18 5

      • (2)

        większość ludzi nie jeździ SKMka... a rowery musiałyby tam stać w ilości kilkudziesiećiu na każdej stacji, żeby to miało sens.... a dla mnie, jest to tak samo warościowe jak rowery pod biurowcami

        • 1 4

        • (1)

          wygooglaj se łobrazeczki z Google Earth z dowolnego bogatszego miasta w Chinach... aktualne zdjęcia. kilkadziesiąt pod kadą stacją? tak to jest w Amsterdamie, Berlinie, Frankfurcie, kilkaset i kilka tysięcy rowerów pod każdą stacją

          w Chinach jest zaledwie kilkanaście rowerów, ale wszędzie i zawsze te kilkanaście, różnych firm. a jak któraś firma ma gdziekolwiek obsuwę, to klienci natychmiast przelewają się do konkurencji.

          stąd ich sukces. i z taniej produkcji własnej.

          a my mieliśmy kiedyś Rometa. a teraz sprzedajemy chińskie rowery z naklejką Romet. szkoda, że Sprick i Kross mają ten rynek w d*

          • 1 1

          • można sobie pisać o innych miastach

            tyle, ze u nas ta komunikacja jest inaczej (nie)zorganizowana, SKM jest głównie nastawiona na przewóz między miastami, a rowery zastępowały głównie autobusy i tramwaje, no chyba, ze ktoś uważa przejazd deptakiem nadmorskim Sopot-Brzeźno jako alternatywę dla SKM, to by się zgadzało

            • 0 0

      • pierdoły

        płacę i jadę dzie chcę a nie gdzie jakiś gogus sobie wymyślił. tak to działa. rowerów nie ma bo było ich mało a nie dlatego że ktos pojechał nie tam gdzie sobie pan doktor wymyślił.

        • 1 10

      • to jest dosyć proste do wyłumaczenia (3)

        ludzie udaja że zachowują się "społecznie" tylko pod publiczkę
        Natomiast już po cichu robią tak żeby było im wygodnie bo tak ajest ludzka natura i to jest normalne.
        Nik nie będzie sie poświęcał dla idei społecznych i utrudniał sobie transportu tylko wybierze taki jaki jest dla niego najkorzystniejszy i najwygodnieszy. Można elaboraty społeczne pisać ale ci społecznicy i teoretycy nauk społecznych prywatnie zachowują się tak samo jak każdy pojedynczy człowiek, wbrew swoim elaboratom i doktoratom.

        • 2 1

        • pudło (2)

          Ten człowiek nie jest teoretykiem a "doktorat" z roweru zrobił znacznie wcześniej, niż doktorat uniwersytecki. Więcej, w rowerze to raczej jest już profesorem...

          Na dodatek, to co proponuje nie jest częstą na tym portalu demagogią "rowerystów" ale sensownym zwróceniem uwagi, że nalezy kształtować taryfę i zasady funkcjonowania komunikacji zbiorowej aby ludzie chcieli z niej korzystać a koszty nie były bardzo dotkliwe. Bo one każde przedsięwzięcie położą...
          Czyli wykorzystanie tej społecznej cechy człowieka, na którą właśnie zwróciłeś uwagę...

          • 4 2

          • jeśli jest "profesorem" w rowerze to czemu popiera takie lewe wynalazki jak rower miejski (1)

            dośiwadczenie powinno mu chyba podpowiedzieć, zę rower tylko prywatny

            • 2 3

            • dlatego że nie jest takim zafiksowanym demagogiem

              jak ty...

              • 1 1

    • Zgadzam się z poprzednikiem

      Autor pisząc artykuł założył, że rower ma służyć tylko do dojazdów do pracy. Mam 65 lat , posiadałem abonament i codziennie użytkowałem rower rekreacyjnie. Byłem bardzo zadowolony. Startowałem z Brzeźna jechałem pod Gdynię i z powrotem. Pozdrawiam.

      • 2 1

  • Z polowy elektryków wymontować silniki i akumulatory (1)

    I zrobić z nich normalne rowery. A wymontowane czesci by sluzyly jako zapasowe do serwisowania elektryków. Jedyne wyjscie nie generujace nadmiernych kosztów.

    • 8 11

    • Bez elektryki jak to upilnujesz

      Te rowery.

      • 2 0

  • od czasu jak nie ma MEVO

    mogę w końcu normalnie spokojnie chodzić po chodnikach , bez stresu że jakiś i**ota z głową w smarfonie , słuchawkami na uszach śmiga mi ze plecami - nie wspomnę o przejeżdżaniu na pasach z zawrotną szybkością bez żadnej oceny tego co dzieje się doookoła bo mam zielone światło

    • 34 24

  • Marudzenie! (7)

    Pokażcie mi drugą taka metropolię na świecie, która ma tak za***istą sieć stojaków rowerowych!

    Estetyczne, solidne, gęsto rozstawione, dobrze oznaczone. I to jest coś! A nie marudzienie jajogłowego. I to rudego.

    • 33 8

    • Mevo RIP

      non omnis moriar

      taki powinien być napis na tych stojakach

      • 3 2

    • Pospawane profile są najtańszym rozwiązaniem (1)

      I nawet w tym systemie można by pominąć bo i tak gps nie potrafił określić czy rower stoi przy tych rurach. Tak jak hulajnogi. Teraz zmiana systemu na inne rowery będzie wymagała zmiany stojaków.

      • 2 3

      • Jakiej zmiany?!!

        Ja się przykuję do tych istniejących, niech sobie nowe stawiają!

        • 5 0

    • szkoda że rowerów przy nich nie ma (1)

      bu ha ha

      • 1 0

      • A czy to wina Obszaru

        Że społeczeństwo nie dorosło do takich stojaków?

        • 1 0

    • za 10 milionów to mozna w wielu miastach stojaki takie zrobic. (1)

      • 2 0

      • W Gdańsku

        Mamy gratis.

        • 0 0

  • Odnośnie relokacji.. (1)

    Jak już chce się uchodzić za eksperta, wypadałoby trochę lepiej poznać jak system funkcjonował.
    Owszem, najpopularniejszą stacją w Gdańsku najprawdopodobniej była ta pod OBC.

    Ale żadna relokacja nie była tam prowadzona (zresztą, z tego co mi wiadomo za dnia w ogóle nie miała ona miejsca). Nikt nie woził tych rowerów na Chełm. O 15 rowerów już było niewiele, o 16 praktycznie żadnego, bo wszystkie ruszały w drogę powrotną.

    Dostępność rowerów trudno jednoznacznie ocenić, bo było ich co najwyżej 1/4 z zakładanej liczby (a efektywnie znacznie mniej ze względu na rozładowane i/lub uszkodzone rowery). Nie rozwiązałoby to pewnie wszystkich problemów, ale można się spodziewać że ogólna dostępność byłaby lepsza.

    • 18 2

    • Właśnie też się zastanawiam skąd pan doktor ten pomysł relokacji wziął. Przecież to absolutnie logiczne, że skoro górny taras na rowerach przyjechał do biura, to najprawdopodobniej będzie też tymi rowerami chciał wrócić do domu.

      • 2 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Relacje LIVE

Najczęściej czytane