- 1 Lechia zaprasza na... prezentację (27 opinii)
- 2 Gdańsk zabiega o Grand Prix na żużlu (73 opinie)
- 3 Czubak ma strzelać w Arce jak Lewandowski (18 opinii)
- 4 TLG świętowało. Najlepsza obrona rozbita (20 opinii)
- 5 Koszykarze Arki zmienili nazwę (31 opinii)
- 6 Wielki sukces. Wicemistrzostwo świata (5 opinii)
''Lokalny rodzynek'' na Hipodromie.
19 czerwca 2001 (artykuł sprzed 22 lat)
W kuluarach międzynarodowych zawodów jeździeckich w skokach przez przeszkody CSI kategorii A (z pulą nagród 270 tysięcy złotych) bardzo aktywni byli członkowie Sopockiego Klubu Jeździeckiego. Podczas trzydniowych zmagań na grupie kierowanej przez Ewę Chytrą i Zofię Górską zawsze mogli polegać zawodnicy i dziennikarze. Szczególny wybuch radości wśród nich zapanował w niedzielne przedpołudnie, gdy sopocki koń Marty Kuczyńskiej pod Romanem Rucińskim zwyciężył w konkursie nr 6 imprezy sponsorowej przez NDi. W gronie laureatów znalazł się jedyny startujący w zawodach przedstawiciel Pomorza!
- Jak się pan czuł w roli lokalnego rodzynka? - zapytaliśmy zawodnika i trenera Jeździeckiego Klubu Sportowego Lublewo.
- Miałem mieszane odczucia. Było mi żal, że nikogo innego z naszego regionu nie ma. Jednak z drugiej strony, cieszyłem się, że mogę uczestniczyć w zawodach tej klasy. Były one fenomenalnie zorganizowane. Nikt z niczym nie miał problemów. Atmosfera była kapitalna. Bardzo ładnie prezentował się parcours, zdobiony kwiatami. Wreszcie nasze zmagania obserwowało mnóstwo kibiców.
- W pomorskim nie ma odpowiednich zawodników czy koni?
- Przede wszystkim koni. W poprzednich latach polskie jeździectwo opierało się na stadach ogierów i stadninach. Gdy zaczęły one podupadać lub były likwidowane, odpowiednie konie można było uzyskać tylko od prywatnych inwestorów. Niestety, na Pomorzu chyba nie jest najlepiej z zamożnością klasy średniej, skoro nasze firmy nie kupują koni, jak to ma miejsce na przykład w Wielkopolsce.
- Czyli przyszłość rysuje się w czarnych barwach?
- Mam nadzieję, że nie. Właśnie takie zawody jak te w Sopocie mogą nam pomóc. O jeździectwie więcej się mówi, można się wypromować szerszej publiczności...
- Czy niedzielny sukces zmieni coś w pana sytuacji?
- To się okaże. Na razie cieszę się z faktu wygranej. Takie zwycięstwo to niezwykle prestiżowa sprawa.
- Kim jest dzisiaj Roman Ruciński - trenerem czy zawodnikiem?
- Niegdyś zdobywałem medale na mistrzostwach Polski w WKKW. Przed ośmioma laty postanowiłem, że czas zarzucić starty. Jednak ciągnie wilka do lasu. I choć mam bardzo napięty kalendarz zawodowy, na przykład aż do końca listopada nie mam wolnego weekednu, to gdy jest atrakcyjna propozycja zawodnicza, staram się nie odmawiać. Podobnie było przed zawodami w Sopocie. Pojechałem na Rombie. Konia tego znałem znakomicie, bowiem na co dzień trenuje na nim... pod moim okiem jedna z juniorek...
rozmawiał: Jacek Główczyński
więcej we wtorkowym Głosie Wybrzeża
- Jak się pan czuł w roli lokalnego rodzynka? - zapytaliśmy zawodnika i trenera Jeździeckiego Klubu Sportowego Lublewo.
- Miałem mieszane odczucia. Było mi żal, że nikogo innego z naszego regionu nie ma. Jednak z drugiej strony, cieszyłem się, że mogę uczestniczyć w zawodach tej klasy. Były one fenomenalnie zorganizowane. Nikt z niczym nie miał problemów. Atmosfera była kapitalna. Bardzo ładnie prezentował się parcours, zdobiony kwiatami. Wreszcie nasze zmagania obserwowało mnóstwo kibiców.
- W pomorskim nie ma odpowiednich zawodników czy koni?
- Przede wszystkim koni. W poprzednich latach polskie jeździectwo opierało się na stadach ogierów i stadninach. Gdy zaczęły one podupadać lub były likwidowane, odpowiednie konie można było uzyskać tylko od prywatnych inwestorów. Niestety, na Pomorzu chyba nie jest najlepiej z zamożnością klasy średniej, skoro nasze firmy nie kupują koni, jak to ma miejsce na przykład w Wielkopolsce.
- Czyli przyszłość rysuje się w czarnych barwach?

- Czy niedzielny sukces zmieni coś w pana sytuacji?
- To się okaże. Na razie cieszę się z faktu wygranej. Takie zwycięstwo to niezwykle prestiżowa sprawa.
- Kim jest dzisiaj Roman Ruciński - trenerem czy zawodnikiem?
- Niegdyś zdobywałem medale na mistrzostwach Polski w WKKW. Przed ośmioma laty postanowiłem, że czas zarzucić starty. Jednak ciągnie wilka do lasu. I choć mam bardzo napięty kalendarz zawodowy, na przykład aż do końca listopada nie mam wolnego weekednu, to gdy jest atrakcyjna propozycja zawodnicza, staram się nie odmawiać. Podobnie było przed zawodami w Sopocie. Pojechałem na Rombie. Konia tego znałem znakomicie, bowiem na co dzień trenuje na nim... pod moim okiem jedna z juniorek...
rozmawiał: Jacek Główczyński
więcej we wtorkowym Głosie Wybrzeża