- 1 Kartkowe tornado Lechii z Polonią (23 opinie) LIVE!
- 2 Kompromisowa data derbów Lechia - Arka (193 opinie)
- 3 Skóra o Arce: Zasługujemy na ekstraklasę (24 opinie) LIVE!
- 4 Awans Lechii jeszcze w tym tygodniu? (125 opinii)
- 5 VBW Arka postawi na nowe gwiazdy (12 opinii)
- 6 Chińczycy nie dostali wiz. O mało nie spadli (8 opinii)
O tysiąc rzutów za mało
7 sierpnia 2002 (artykuł sprzed 21 lat)
Szymon Ziółkowski rzucił młotem na odległość 77,17 m, co było dopiero 10. wynikiem serii eliminacyjnej A 18. lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Monachium. Minimum kwalifikacyjne wynosiło 79 metrów. Porażka mistrza olimpijskiego i świata była dla nas najbardziej przykrą niespodzianką pierwszego dnia zawodów. Mimo odpdnięcia z rywalizacji młociarz zgodził się na rozmowę z "Głosem".
- Tak trudno było przekroczyć granicę 79 metrów?
- Niestety. Również liczyłem na więcej, ale to jest tylko sport. Poziom kwalifikacji był bardzo wysoki. Jeszcze niedawno z takim wynikiem mógłbym występować w finale.
- Czego zabrakło?
- Przede wszystkim szczęścia. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Rzucałem dobrze, chociaż za krótko. Wiem, że mistrzowi olimpijskiemu i świata nie przystoi w takim stylu przegrywać. Ale takie porażki są wkalkulowane w piękno sportu.
- Przecież nie po to pan przegrywał, żeby zawody były ciekawsze...
- Oczywiście, że nie. Wiem, że z moim startem wiązano większe nadzieje. Sezon muszę jednak spisać na straty. Wierzyłem, że w Monachium rzucę 80 metrów. Tak się nie stało. Oddałem w tym roku około 3800 rzutów. O tysiąc za mało.
- Po raz pierwszy pana występ na żywo miała oglądać małżonka. Nie oszczędził pan jej stresu...
- Na szczęście żona była jeszcze w trasie. Dopiero miała przyjechać do Monachium.
- Kiedy zobaczymy tego Ziółkowskiego, którego pamiętamy chociażby z Sydney?
- Wierzę, że 2003 rok będzie należał do mnie.
- Tak trudno było przekroczyć granicę 79 metrów?
- Niestety. Również liczyłem na więcej, ale to jest tylko sport. Poziom kwalifikacji był bardzo wysoki. Jeszcze niedawno z takim wynikiem mógłbym występować w finale.
- Czego zabrakło?
- Przede wszystkim szczęścia. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Rzucałem dobrze, chociaż za krótko. Wiem, że mistrzowi olimpijskiemu i świata nie przystoi w takim stylu przegrywać. Ale takie porażki są wkalkulowane w piękno sportu.
- Przecież nie po to pan przegrywał, żeby zawody były ciekawsze...
- Oczywiście, że nie. Wiem, że z moim startem wiązano większe nadzieje. Sezon muszę jednak spisać na straty. Wierzyłem, że w Monachium rzucę 80 metrów. Tak się nie stało. Oddałem w tym roku około 3800 rzutów. O tysiąc za mało.
- Po raz pierwszy pana występ na żywo miała oglądać małżonka. Nie oszczędził pan jej stresu...
- Na szczęście żona była jeszcze w trasie. Dopiero miała przyjechać do Monachium.
- Kiedy zobaczymy tego Ziółkowskiego, którego pamiętamy chociażby z Sydney?
- Wierzę, że 2003 rok będzie należał do mnie.