Maksymilian Wójcik został pierwszym w historii windsurferem, który przepłynął ze Szwecji do Polski. Polak wyruszył z Karlskrony, aby w Gdyni zameldować się 22 godziny później.
Windsurfer płynący bez przerwy przez niemal 400 kilometrów, zmagający się z morzem, wiatrem, czy też brakiem snu. Tak wyglądały 22 godziny z życia Maksymiliana Wójcika, który z piątku na sobotę pokonał trasę ze Szwecji do Polski.
Wójcik wyznaczył sobie ramy czasowe, w których miał się odbyć start. W trasę chciał wypłynąć pomiędzy 18 a 22 czerwca, a wszystko było zależne od pogody. Wójcik do tego ekstremalnego wyczynu przygotowywał się nie tylko na wodzie, ale również ćwicząc na siłowni, jeżdżąc na rowerze, czy biegając.
- Wszystko, za co się zabieram, chcę robić "na maxa" - argumentował swoją decyzję Max.
Wójcik wypłynął 21 czerwca, o godzinie 17. Tę samą trasę, ze Szwecji do Polski, każdego dnia przemierza prom. Statek, płynąc w linii prostej, pokonuje 300 km. Wójcik ze względu na wiatr był bez szans na przepłynięcie minimalnej odległości pomiędzy Karlskroną a Gdynią. Łącznie pokonał o 70 kilometrów więcej.
- Szukając wiatru musiałem płynąć zygzakiem, więc nie było szans, aby pokonać trasę w linii prostej - tłumaczy Wójcik.
Windsurfer musiał zmagać się nie tylko z naturą, ale także z samym sobą.
- Największy kryzys miałem po nieprzespanej nocy. Widziałem jakieś stworzonka w wodzie, których rzeczywiście nie było. Do tego flagi, sieci, siatki, mewy, generalnie miałem dziwne wizje. Na szczęście był to jeden z kryzysów, które pokonałem - dodaje Wójcik.
Tuż po wyjściu na ląd, po 22 godzinach spędzonych na wodzie, windsurfer był ogromnie szczęśliwy, że próba doszła do skutku i zakończyła się jego sukcesem. Przyznał jednak, że po takim wyzwaniu, na pewien czas ma dosyć pływania. W końcu przy dobrych warunkach atmosferycznych podróż miała trwać w okolicach 10 godzin. Niestety dla niego na morzu zdarzały się chwile bezwietrzne.
Na mecie Jerzy Jałoszewski, menedżer projektu robił już przymiarki do kolejnej wyprawy Wójcika. Ten jednak marzył tylko o tym, aby się wyspać.
- Tuż przed dopłynięciem do Gdyni wyłuskałem z siebie ostatnią energię, którą miałem. Po ponad dwudziestu godzinach na wodzie, mówiłem sobie nigdy więcej. Ale może zapomnę o tym i podejmę się jakiegoś innego projektu? - kończy Wójcik.