Rozmowa z Michałem Smarzyńskim, piłkarzem Arki Prokom
- Z czym kojarzy ci się Piotrcovia?- Zacznę od końca, czyli od wniosku: fatalnego dla nas barażu o awans do II ligi w 1998 roku nie łączę z sobotnim występem w Piotrkowie. Minęło sporo czasu, to zupełnie inne drużyny, inni zawodnicy.
Arka w ciągu ostatniego roku zmieniła się kolosalnie, a co dopiero przez cztery lata. Oprócz mnie w tamtych barażach uczestniczyli Darek Ulanowski i Daniel Laskowski. Z Danielem zdążyłem w tzw. międzyczasie grać w innym klubie, był nawet moment, że zastanawiałem się, czy uprawianie futbolu ma jeszcze sens. W pewnym stopniu historia zatoczyła koło, spotykamy się w II lidze. Jednak dziś żyję czymś innym, marzy mi się ekstraklasa... Chociaż, skoro rozmawiamy na ten temat, nie kryję, iż porażka z Piotrcovią pozostaje dla mnie największym sportowym niepowodzeniem. Nie grałem w mistrzostwach świata, więc nie ma co dramatyzować, ale zadra w sercu jest. To był szok. Tak duży, że rozeszliśmy się do domów jak gdyby nigdy nic. 0:3 w Gdyni po remisie na wyjeździe! Nie dopuszczaliśmy myśli o czymś takim. To stało się w ciągu kilku minut i do dziś stanowi przestrogę.
- Że nie wolno być zbyt pewnym siebie?- Otóż to. Chociażby po takim spotkaniu jak z Hetmanem nie ma powodów, aby pompować się, jaka to Arka jest wielka. Mecz nam się ułożył, ale takich gier będzie jeszcze 33. Kibice mają prawo oczekiwać dalszych zwycięstw, lecz zespół musi zachować spokój. Arka jest na tyle doświadczona, że nie wątpię, iż tak się stanie. Oczywiście w sobotę zagramy o zwycięstwo. W najgorszym wypadku zadowolimy się remisem. To co prawda wyjazd, ale nie przesadzajmy - to tylko beniaminek.
- Marzysz o ekstraklasie, a jednocześnie tonujesz nastroje.- Myśleć o rzeczach wielkich trzeba. Niekoniecznie musi temu towarzyszyć podbijanie bębenka. Im wyżej wzlecisz, tym będzie większy huk, gdy spadniesz. Jak kibice, liczę, że Arkę stać na sukces i jestem przekonany, iż jeśli pojawi się szansa, wszyscy spróbujemy ją wykorzystać.
- Jak się czujesz mając u boku starego druha, Marcina Pudysiaka?- Sam go namawiałem do powrotu do Gdyni. W szkole średniej przesiedzieliśmy sześć lat w jednej ławce. To ważne, że jest to arkowiec stąd, aczkolwiek nie neguję strategii klubu. Przychodzą do nas zawodnicy z głębi Polski, bo inaczej nie da zbudować się mocnego zespołu. W II i III lidze mamy tylko trzy kluby i jest coraz mniej miejsca dla utalentowanej młodzieży. Dziesięć lat temu znacznie łatwiej było się wybić ludziom z Wybrzeża. Dziś Arka oferuje zaledwie 11 miejsc do grania. Konkurencja o nie jest bardzo duża.
- Jak sobie z nią radzisz?- Każdy człowiek jest inny, więc różnie znosi rywalizację. Jednego ona motywuje, drugiego - pozbawia swobody na boisku. Nie ma jednak wątpliwości, że rywalizacja jest konieczna i pożyteczna. Nie ma tak, że wszyscy są zadowoleni. Szkopuł w tym, iż jedni zaciskają zęby, inni marudzą. Mnie bierze złość i jeszcze bardziej sprężam się na treningu.
- Dlaczego zrezygnowałeś z opaski kapitana?- To była moja decyzja. Musiałem tak postąpić i na tym poprzestańmy.
- Dlaczego nie trenowałeś w tym tygodniu?- Jovanović z Hetmana kopał mnie przy każdej okazji, po meczu byłem poturbowany jak rzadko kiedy. Dokucza mi kostka i nie wiem czy pojadę do Piotrkowa. Wolę nie spieszyć się i nie ryzykować, bo już kiedyś źle się to dla mnie skończyło.
- Twoim zmiennikiem na lewej pomocy jest Jacek Fojna. Czy wasza gra jest stylowo podobna?
- Jacek jest lewonożny, ja mogę grać na obu flankach. Nic więcej nie powiem. To wartościowy piłkarz i z nim w składzie Arka może wygrywać równie wysoko.