Zdaniem Grzegorza Nicińskiego Arka Gdynia w poniedziałek wygrała z najlepszą drużyną, z którą w tym sezonie przyszło jej się mierzyć w ekstraklasie. Jacek Zieliński nie mógł uwierzyć, że Cracovia zeszła z boiska pokonana 0:1, choć miała tyle okazji bramkowych. Bramkę żółto-niebieskich zamurował Konrad Jałocha, który zdradził nam, iż przy jednej z interwencji po prostu został trafiony piłką z kilku metrów w głowę. Natomiast Marcus, strzelec jedynej bramki wyznał: "dla takich momentów warto żyć".
Cracovia stworzyła więcej sytuacji strzeleckich od Arki, raz gospodarzy uratował słupek. Jednak to żółto-niebiescy dopisali sobie trzy punkty i w ekstraklasie plasują się na 5. miejscu w tabeli.
- Ta porażka boli nas podwójnie. Można przegrać mecz będąc słabszym i inkasując zasłużone ciosy, ale w Gdyni mieliśmy multum sytuacji na gola, ale ta piłka nie chciała wpaść do siatki. Momentami graliśmy niezłą piłkę, ale za wrażenia estetyczne punktów nie dają - narzekał Jacek Zieliński, szkoleniowiec Cracovii. Humor próbował mu nieco poprawić Grzegorz Niciński, podkreślając, że Cracovia była najlepszą drużyną, z którą dotąd mierzyli się jego podopieczni.
- Musieliśmy sporo się nabiegać, napracować, zostawić dużo zdrowia na boisku. Poziom sportowy był naprawdę wysoki. Odetchnęliśmy z ulgową dopiero po ostatnim gwizdku. Mieliśmy też szczęście tak pod swoją bramką jak i przeciwnika. Wszedł Marcus i zadał decydujący cios. Ryzykowaliśmy z tą zmianą, gdyż piłkarz po kontuzji był gotowy do gry tylko na 20 minut. Pokazał, że jest naszym kluczowym zawodnikiem, gdyż na prawy skrzydle trzeba grać nieszablonowo, a on to potrafi - podkreślał trener Arki. RAPORT STATYSTYCZNY PO MECZU ARKA - CRACOVIA (PDF)
Brazylijczyk od końca sierpnia leczył kontuzjowany staw skokowy. Ale po wejściu na boisko wystarczyła mu minuta, by strzelić gola. Radość okupił żółtą kartą, bo zdjął koszulkę.
- Nie żałuję tego. To była spontaniczna reakcja, a z drugiej strony doskonale wiedziałem, że nawet na kartkę mogę sobie pozwolić, bo w tym sezonie jej jeszcze nie miałem, czyli nie ma żadnych konsekwencji. Dużo radości daliśmy kibicom. Dla takich momentów jak ten gol warto żyć. Codziennie chodziłem sumiennie na rehabilitację i cierpliwie czekałem, kiedy znów zagram. Nie wiem, na ile minut byłem dziś gotowy. To trener jest tutaj szefem i on decyduje - mówił nam Marcus, który w tabeli wszech czasów najskuteczniejszych piłkarzy Arki awansował już na 8. miejsce. Nim Brazylijczyk posłał piłkę do siatki, wylądowała tam ona po uderzeniu głową Dawida Sołdeckiego. Sędzia gola nie uznał.
- Tak na gorąco nie wiem, czy był spalony. Trzeba spokojnie obejrzeć powtórki - przyznał obrońca Arki. Blisko pokonania Grzegorza Sandomierskiego po rzutach wolnych był Mateusz Szwoch, ale i bramkarz Cracovii pokazał, że wie, na czym polega jego fach.
- Z minuty na minutę graliśmy coraz lepiej i mocniej rzucaliśmy się na Cracovię. Ale ogólnie nie był to nasz najlepszy mecz. Cracovia miała za dużo dogodnych sytuacji i niebezpiecznych strzałów. Nie pierwszy raz pomógł nam Konrad Jałocha w bramce, ale tak nie możemy grać w kolejnych spotkaniach. W przyszłości możemy już nie mieć takiego szczęścia jak teraz - rzeczowo ocenił pomocnik Arki.
W meczu przyjaźni kibiców tak dopingowano Cracovię...
... a tak Arkę.
Słowa Szwocha potwierdzają m.in. statystyki. Cracovia oddała aż 22 strzały, a 8 z nich było celnych. Ze wszystkimi uderzeniami, a także ponad 20 dośrodkowaniami bez zarzutu poradził sobie Jałocha.
- Były mecze, że to mnie ratowała obrona, a teraz ja uratowałem kolegów. I na tym to polega, że raz oni mnie, innym razem ja. Najważniejsze jest bowiem, gdy wygrywa drużyna. Najtrudniejsza interwencja była z pewnością ta, gdy broniłem strzał z kilku metrów Mateusza Szczepaniaka. Właściwie to obroniłem głową, gdyż dostałem w nią piłką - zdradza 2-metrowiec w gdyńskiej bramce. Asystę przy golu dla Arki zaliczył Adam Marciniak. Po meczu tak on jak i Dariusz Zjawiński poszli do szatni Cracovii. W przeszłości występowali bowiem w tym klubie i nadal w tej drużynie są piłkarze, z którymi grali.
- No tak, poszliśmy i mówiliśmy im, by się nie przejmowali. Oczywiście wiemy, że znacznie lepiej jest, gdy ty tak możesz mówić, a nie ciebie w ten sposób pocieszają - rzucił nam z uśmiechem Adam w drodze z jednej szatni do drugiej. A nastroje w Cracovii dalekie były od żartów.
- Równie dobrze ten mecz mógł się zakończyć wynikiem 4:4. Jeszcze raz musimy powtórzyć, że znów pogrążają nas niewykorzystane sytuacje. Cóż z tego, że fajnie gramy w piłkę, skoro nie przynosi to efektów w postaci bramek, a przede wszystkim punktów. Staramy się patrzyć w górę tabeli, ale chyba czas zacząć oglądać się za siebie, bo sytuacja robi się nieciekawa. Z drugiej strony nie możemy podać też ze skrajności w skrajność - oceniał Grzegorz Sandomierski.
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. 
