- 1 Lechia. "To ten moment" dla Ferandeza (20 opinii)
- 2 Darmowa inauguracja sezonu na żużlu (9 opinii)
- 3 Tego jeszcze nie mieli. Na mecz samolotem (3 opinie)
- 4 Arka współpracuje z SI. Chce budować (24 opinie)
- 5 Hiszpan może trafić do Arki. Jest jedno ale (22 opinie)
- 6 Hokeiści potrzebują 6 mln na grę w THL (37 opinii)
Podium dla gdańszczanek!
14 sierpnia 2001 (artykuł sprzed 22 lat)
Po raz pierwszy w mistrzostwach Polski w siatkówce plażowej kobiet na podium znalazły się gdańszczanki! Dorota Wrzochol i Ewa Kamińska zdobyły w Międzyzdrojach srebrne medale. W finale wychowanki Gedanii uległy Dorocie Wojtczak i Agnieszce Wołoszyn 1:2 (17:21, 22:20, 10:15). Na siódmym miejscu ukończyła turniej inna gdańska para, Krystyna Lorkowska i Małgorzata Kolasa, a na dziewiątej pozycji znalazły się gdynianki Marta Słodnik i Joanna Grela.
- To dla nas ogromny sukces, a dla wszystkich sensacja. W trakcie mistrzostw słyszeliśmy rozmowę związkowych trenerów i sponsorów, którzy rozdzielali miejsca w półfinale, ale oczywiście bez nas. To jeszcze bardziej zmobilizowało nas do walki - przyznaje mierząca 183 centymetry Dorota Wrzochol, wyższa o 8 centymetrów od partnerki i bardziej ograna w tradycyjnej siatkówce. Jeszcze przed trzema laty znajdowała się w drużynie, która pod wodzą Witolda Jagły zdobyła dla Gedanii awans do ekstraklasy. Ewa grę w Gdańsku zakończyła na etapie juniorskim.
- Jak wyglądało wasze miejsce w krajowej hierarchii przed Międzyzdrojami?
- W cyklu turniejów eliminacyjnych trzykrotnie: w Kędzierzynie-Koźlu, Gorzowie i Niechorzach, zajmowałyśmy miejsca 5-6. W rozgrywkach finałowych, byłyśmy rozstawione z numerem 6. I na taki właśnie wynik liczyłyśmy. Gdy udało nam się awansować do półfinału, miałyśmy uśmiechnięte twarze i... oczy pełne łez ze szczęścia. Radość była tym większa, że wyeliminowałyśmy kadrowiczki, z którymi poprzednio wielokrotnie przegrałyśmy - Magdalenę Michoń i Julię Jurczyk.
- Sportowcy, którzy w sposób nieoczekiwany awansują do strefy medalowej, często odprężają się i trudno im mobilizować się na następne mecze. Nie miałyście tego typu pokusy?
- Pewnego rodzaju samozadowolenie, ale połączone z dużym zdenerwowaniem, pojawiło się dopiero w finale. Dlatego pierwszego seta przegrałyśmy gładko, a w drugim, mimo że prowadziłyśmy już z przewagą 8 punktów, musiałyśmy grać na przewagi. W tie-breaku wzięła górę większa rytyna rywalek. Dało też o sobie znać zmęczenie. Rozegrałyśmy bowiem o jeden mecz więcej od nich, a ponadto w półfinale musiałyśmy rzucić na szlę wszystkie siły, aby wygrać z mistrzyniami Polski juniorek, Anną Białobrzeską i Joanną Kuczyńską 2:1 (13:21, 21:16, 15:13).
- Co tytuł wicemistrzyń Polski może zmienić w waszym sportowym życiu?
- Gra na plaży początkowo była dla nas zabawą. W tym sezonie to była już ciężka praca. Dla niej poświęciłyśmy wakacje. Same organizowałyśmy sobie treningi. Regularnie ćwiczyłyśmy wraz z Krystyną Lorkowską i Małgorzatą Kolasą na plaży w Brzeźnie. Czasem piłki zagrywali nam Piotrek Wesołowski i Edward Pawlun. Oni uczyli nas też taktyki obowiązującej w plażowce. Dzisiaj za ten trud mamy srebrne medale i 3,5 tysiąca złotych do podziału.
- A reprezentacja Polski, sponsorzy?
- Nie otrzymałyśmy żadnych propozycji. Chyba nie mamy na co liczyć... Nie pozostaje nam nic innego, jak za dwa tygodnie pojechać na turniej finałowy Pucharu Polski do Starych Jabłonek i powalczyć o zwycięstwo... Dla własnej satysfakcji.
Rozmawiał: Jacek Główczyński
- To dla nas ogromny sukces, a dla wszystkich sensacja. W trakcie mistrzostw słyszeliśmy rozmowę związkowych trenerów i sponsorów, którzy rozdzielali miejsca w półfinale, ale oczywiście bez nas. To jeszcze bardziej zmobilizowało nas do walki - przyznaje mierząca 183 centymetry Dorota Wrzochol, wyższa o 8 centymetrów od partnerki i bardziej ograna w tradycyjnej siatkówce. Jeszcze przed trzema laty znajdowała się w drużynie, która pod wodzą Witolda Jagły zdobyła dla Gedanii awans do ekstraklasy. Ewa grę w Gdańsku zakończyła na etapie juniorskim.
- Jak wyglądało wasze miejsce w krajowej hierarchii przed Międzyzdrojami?
- W cyklu turniejów eliminacyjnych trzykrotnie: w Kędzierzynie-Koźlu, Gorzowie i Niechorzach, zajmowałyśmy miejsca 5-6. W rozgrywkach finałowych, byłyśmy rozstawione z numerem 6. I na taki właśnie wynik liczyłyśmy. Gdy udało nam się awansować do półfinału, miałyśmy uśmiechnięte twarze i... oczy pełne łez ze szczęścia. Radość była tym większa, że wyeliminowałyśmy kadrowiczki, z którymi poprzednio wielokrotnie przegrałyśmy - Magdalenę Michoń i Julię Jurczyk.
- Sportowcy, którzy w sposób nieoczekiwany awansują do strefy medalowej, często odprężają się i trudno im mobilizować się na następne mecze. Nie miałyście tego typu pokusy?
- Pewnego rodzaju samozadowolenie, ale połączone z dużym zdenerwowaniem, pojawiło się dopiero w finale. Dlatego pierwszego seta przegrałyśmy gładko, a w drugim, mimo że prowadziłyśmy już z przewagą 8 punktów, musiałyśmy grać na przewagi. W tie-breaku wzięła górę większa rytyna rywalek. Dało też o sobie znać zmęczenie. Rozegrałyśmy bowiem o jeden mecz więcej od nich, a ponadto w półfinale musiałyśmy rzucić na szlę wszystkie siły, aby wygrać z mistrzyniami Polski juniorek, Anną Białobrzeską i Joanną Kuczyńską 2:1 (13:21, 21:16, 15:13).
- Co tytuł wicemistrzyń Polski może zmienić w waszym sportowym życiu?
- Gra na plaży początkowo była dla nas zabawą. W tym sezonie to była już ciężka praca. Dla niej poświęciłyśmy wakacje. Same organizowałyśmy sobie treningi. Regularnie ćwiczyłyśmy wraz z Krystyną Lorkowską i Małgorzatą Kolasą na plaży w Brzeźnie. Czasem piłki zagrywali nam Piotrek Wesołowski i Edward Pawlun. Oni uczyli nas też taktyki obowiązującej w plażowce. Dzisiaj za ten trud mamy srebrne medale i 3,5 tysiąca złotych do podziału.
- A reprezentacja Polski, sponsorzy?
- Nie otrzymałyśmy żadnych propozycji. Chyba nie mamy na co liczyć... Nie pozostaje nam nic innego, jak za dwa tygodnie pojechać na turniej finałowy Pucharu Polski do Starych Jabłonek i powalczyć o zwycięstwo... Dla własnej satysfakcji.
Rozmawiał: Jacek Główczyński