Jeśli GKS Wybrzeże nie ureguluje zaległości względem
Witolda Maciejewskiego, to były zawodnik gdańskiego klubu w najbliższych dniach wniesie pozew do sądu. Wczoraj pismo z takim ostrzeżeniem trafiło na biurko klubowych włodarzy. Przypomnijmy, że blisko 30-letni rozgrywający już u schyłku ubiegłego roku rozwiązał kontrakt z Wybrzeżem, a rozgrywki kończył w MMTS Kwidzyn.
- Odchodząc z Gdańska poszedłem klubowi na rękę. Miałem podpisany dwuletni kontrakt i gdybym go nie rozwiązał, to przez ten czas Wybrzeże musiałoby mnie utrzymywać. Trener rzadko korzystał z moich usług, a ja czułem, że mogę jeszcze pomóc. Dlatego zdecydowałem się wrócić do Kwidzyna. Uważałem, że ten gest powinien zostać doceniony.
- Kontrakt rozwiązano, a długi zostały. Czy tak?
- Zgadza się. Chyba moim błędem było to, że nie nalegałem. Godziłem się na kolejne terminy spłaty zobowiązań. Z Wybrzeżem czuję się bowiem emocjonalnie związany, gdyż jestem wychowankiem tego klubu i z nim sięgałem na początku lat dziewięćdziesiątych po tytuły mistrza Polski.
- Co się zmieniło?
- Przede wszystkim mam kłopoty zdrowotne. Nabawiłem się poważnej kontuzji kręgosłupa. Z tego powodu musiałem zrezygnować z dalszej kariery zawodniczej. W najbliższym czasie czeka mnie operacja. Nie mogę zostawić bez środków do życia moich bliskich. Jestem jedynym żywicielem rodziny.
- Został tylko sąd?
- Wszystko na to wskazuje. Najpierw prezydent zobowiązał się zapłacić do końca lutego, ale skończyło się na połowie kwoty. Potem ustalano dwa kolejne terminy, ale żaden nie został dotrzymany, choć wiem, że pieniądze były, gdyż w tym czasie tylko piłkarzom ręcznym płacono dwukrotnie.
- Jak z tych działań tłumaczy się klub?
- Wcale się nie tłumaczy. Wczoraj ani dyrektor, ani prezydent nie mieli dla mnie czasu. Woleli rozmawiać z Marcinem Lijewskim. Zostawiłem im list. Napisałem, że jeśli dzisiaj nie otrzymam należnych mi pieniędzy, a zaręczam, że jest to kwota zdecydowanie niższa od należnej obecnym zawodnikom Wybrzeża, to złożę pozew w sądzie. Jestem przekonany, że wygram.