• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Robert Maćkowiak o GP Sidły.

28 maja 2001 (artykuł sprzed 22 lat) 
Najbardziej utytułowanym lekkoatletą Grand Prix im. Janusza Sidły był Robert Maćkowiak. Halowy mistrz świata w sztafecie 4x400 metrów co prawda w Sopocie nie biegł na swym koronnym dystansie, ale pewnie wygrał też na 200 metrów.

- Aby biegać szybko 400 metrów, trzeba mieć zapas sił na pierwszych 200 metrach. Najlepiej tę prawdę potwierdza Michael Johnson, do którego należy rekord świata na 200 metrów (19.32). Moja "życiówka" z igrzysk olimpijskich z Atlanty to 20.61. Dwie setne sekundy dzieliły mnie od półfinału. Wynik z Sopotu jest znacznie słabszy (21.21), ale to dopiero pierwszy start w tym sezonie. Przed rokiem w tym okresie wystartowałem w Poznaniu troszeczkę szybciej, ale wówczas było zdecydowanie cieplej.

- Do sezonu poolimpijskiego sportowcy podchodzą różnie. Jedni chcą odpocząć po porzednim forsowaniu organizmu, inni wręcz przeciwnie. Jak będzie w pana przypadku?

- Młodzieniaszkiem już nie jestem, a zatem nie mogę odpuszczać żadnego sezonu. W tym roku liczę na rekord życiowy i złamanie bariery 45 sekund na 400 metrów. Gdyby mi się to udało, to - jak mówimy w naszej gwarze - zmieniłbym kod.

- W Sydney zajął pan indywidualnie piąte miejsce. Na mistrzostwach świata czas na medal?

- Na igrzyskach byłem jedynym Europejczykiem w finale i najlepszym z białych. Z pierwszego, niewygodnego toru uzyskałem 45.01. To spowodowało wzrost sportowego apetytu. Tak, teraz biegam, aby zdobyć medal. Jednak, aby wejść na podium, nie wystarczy samemu szybko pobiec. Trzeba mieć jeszcze szczęście w rozstawieniu, we wcześniejszych biegach. Na przykład do finału olimpijskiego wystarczył wynik 45.50, a Tomek Czubak rok wcześniej na mistrzostwach świata pobiegł 44.62 i odpadł w półfinale.

- Hala zaostrzyła kibicowski apetyt na kontynuowanie złotej passy w sztafecie. Czy kompleks Amerykanów przełamaliście raz na zawsze?

- Niestety, w sporcie nie można powiedzieć takich słów. To dziedzina, w której dopóki nie minie się linii mety, dopóty nic nie jest pewne. Ale nawet, gdy jest już pudło, medal, to cieszyć można się tylko przez... chwilę. Dwie sekundy po sukcesie trzeba o nim zapomnieć, wyznaczyć sobie nowe cele, a następnie dążyć do ich realizacji. W tym sezonie po raz pierwszy pobiegniemy ostatniego dnia maja w Ostrawie.

- Zapomniał pan dodać, że medal można jeszcze zamienić na pieniądze. Mistrzowie świata na brak sponsorów chyba nie narzekają?

- Z tym jest krucho, zawsze tak było w lekkoatletyce. Nie jesteśmy piłkarzami, koszykarzami, czy... Adamem Małyszem. Jako doświadczony zawodnik nauczony jestem przykrym doświadczeniem. Już się nie podniecam, gdy ktoś mówi o ludziach, którzy chcą zainwestować w naszą dyscyplinę, a tym bardziej w sztafetę. Z boku to rzeczywiście może wyglądać dziwnie, gdyż od 1998 roku jesteśmy ciągle na topie - wicemistrzostwo Europy, potem świata...

- A jaki jest efekt waszego wystąpienia przeciwko PZLA?

- Jest jak było. Stypendium zapłacono mi dopiero za luty. Gdyby nie karty kredytowe, nie miałbym z czego żyć.

rozmiawiał: Jacek Główczyński




Głos Wybrzeża

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane