
- Dziś za mojego odpowiednika w kadrze można potraktować Żurawskiego - mówi popularny "Zgutek". - Również Kucharski pasuje do mojej historii. Obaj, jak ja, nie uczestniczyli w eliminacjach, ale wyróżniali się w ekstraklasie. Przez dwa lata utrzymywałem wysoką formę i w moich oczach nominacja na mundial, przyjęta z pewnym zaskoczeniem, była tego wyrazem. Niewiele pograłem, nie czułem się gorszy od będącego w słabszej formie Smolarka, ale dziś śmieję się z tych wszystkich sensacyjnych historii, mówiących o podziale reprezentacji na grupę śląską, warszawską... Chyba jestem złym obserwatorem, bo o wszystkim dowiedziałem się z prasy po powrocie do kraju. A dla mnie to normalne, że piłkarz przed trzydziestką, mający rodzinę, dzieci nie znajduje wspólnych tematów z młodzieńcami oglądającymi się za spódniczkami. Po prostu życie. Atmosferę w drużynie robi tylko i wyłącznie wynik.
- Delikatnie nawiązuje pan do obecnej kadry.
- Jeśli wyjdziemy z grupy, żaden z piłkarzy nie powie, że był mu potrzebny Iwan. Oczywiście, inaczej będzie, gdy dostaniemy lanie... Dlatego od dawna wychodzę z założenia, że niezadowolonych i obrażalskich trzeba od razu skreślać.
- A co z Wichniarkiem, który nie pasował do "rodziny"?
- To bzdura. Do jakiego zespołu pasował Cantona? Do żadnego! A wszędzie grał wspaniale. Wszystko zależy od osobowości selekcjonera. Dla mnie upominanie się o Iwana było oznaką braku szacunku dla niego, aczkolwiek tak bywa, że w trudnych momentach odzywa się starszyzna. Tyle że nie w ten sposób, jak to się działo teraz. W 1986 roku Bońkowi, którego posądzano o zakulisowe ruchy, coś takiego nawet nie przeszło do głowy. Z drugiej strony pewne upodobania trenera trzeba znosić. Jeśli nie chce Wichniarka, to ma powody. Trener to też człowiek, z uczuciami, sympatiami. Znowu proza życia. Każdy kogoś lubi mniej, a innego bardziej. Nie ma, ba, nawet nie może być obojętnych. A w sprawie Iwana Engel podjął słuszną decyzję, bo na mundial nie jedzie się za zasługi.