
- Dziś jest pan szkoleniowcem, więc proszę nam powiedzieć - słabe gry kontrolne są powodem do zmartwień czy nie?
- Nasi rywale, Japonia, Rumunia i Estonia, bardzo poważnie potraktowali te spotkania. A biało-czerwoni grali na pół gwizdka. Oni jednak dobrze wiedzą, że na mistrzostwach trzeba dołożyć drugie 50 procent, jeśli nie 75. Zatem nie oceniałbym formy kadrowiczów na podstawie wiosennych sprawdzianów.
- Trener Engel miał wielu podpowiadaczy...
- Jego sukces i tak zależy od tego, co on postanowi. Słuchać dziennikarzy i kibiców należy, ponieważ każda grupa, w co nie wątpię, pragnie dobra polskiej reprezentacji. Po wysłuchaniu jednak selekcjoner musi robić swoje. I pewnie robi. Proszę pamiętać, że z boku, bez grama odpowiedzialności, każdemu łatwo doradzać i krytykować. Kiedy lansowany piłkarz X nie zostaje wybrany, muszą być tego jakieś powody.
- Niektórzy kadrowicze mówili, że nie wyobrażają sobie, aby choć raz nie wystąpili na mundialu. Chyba trzeba ich odesłać do pana?
- Samo powołanie do kadry na finały MŚ jest wielkim zaszczytem. Dwa razy przesiedziałem mundial na ławce i, co pokazałem, w niczym mi to nie przeszkodziło, nie złamało kariery.
- Prasa centralna odświeża sensacje z lat 70. Wymienia niezadowolonych. O panu cicho. Czy dlatego, że był pan wtedy bardzo młody?
- Rzeczywiście zawsze jakoś stałem z boku, nie łączono mnie z układami i sam nie obnosiłem się z żalami.