• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Twarzą do kosza

ARTUR ST. ROLAK
24 sierpnia 2002 (artykuł sprzed 21 lat) 
Przyjazd Cezarego Trybańskiego do kraju wzbudził ogromne zainteresowanie mediów. Na spotkanie z pierwszym polskim zawodnikiem NBA przyszli nawet ci dziennikarze, którzy nigdy nie widzieli meczu koszykówki na własne oczy.

Nie było go w Polsce od maja. W tym czasie w jego życiu zmieniło się niemal wszystko, bo - póki co - całe jego życie to koszykówka. Trybański siedział za stołem nieco wystraszony przez kamery i mikrofony. Może właśnie dlatego pozwolono najpierw mówić agentowi gracza.

A Mark M. Termini, który dwa lata pracował nad ściągnięciem Trybańskiego do NBA, zaczął po polsku:
- Dziękuję, dzień dobry.
Całkiem poprawnie. Potem już po angielsku wyjaśnił, że tych kilku słów nauczył go Trybański.
- Ale Czarek jest na szczęście lepszym koszykarzem niż instruktorem języka - powiedział Amerykanin. I podkreślił, że dla jego podopiecznego już fakt podpisania kontraktu z Memphis Grizzlies to ogromne osiągnięcie. Ale również wyzwanie, któremu można sprostać tylko ciężką pracą. No i szansa, nie tylko dla samego Czarka, lecz także dla całej polskiej koszykówki.
Trybański, jak zapewnia, ciężkiej pracy się nie lęka.

- Przez ostatnie trzy miesiące nie robiłem nic innego. Wszystko, czego się tam nauczyłem, było dla mnie nowe. Najbardziej to, że w NBA center ma grać twarzą do kosza, a w Polsce trenerzy ustawiają go tyłem.

Polak nie zna jeszcze nawet kolegów z nowego klubu. Podczas rozgrywek ligi letniej poznał zaledwie kandydatów do zespołu. Tylko on i trzej inni już podpisali umowy. Trybański - jak wiadomo - przez najbliższe trzy sezony zarobi 4 800 000 dolarów ("na rękę" pewnie niewiele ponad dwa miliony, bo swoje wezmą przecież fiskus i agent). Zdaniem Terminiego, ten kontrakt stawia Polaka w czołówce "wolnych agentów", którzy już znaleźli pracę na nowy sezon.
Chciał grać z ulubioną "trzynastką". Ucieszył się, że ten numer nie jest zajęty. Ale nic z tego.

- Amerykanie są niezwykle przesądni. Uważają, że "13" mogłaby przynieść pecha całej drużynie. Wybiorę więc chyba "15".

Jeszcze niedawno sporo spekulowano na temat "tuczenia" Trybańskiego.
- Nikt nie zmusza mnie do radykalnego przybierania na wadze. Jeśli twierdzą, że jestem szybki i skoczny, to właśnie te cechy będą chcieli wykorzystać - sprostował koszykarz.

Trybański nie ukrywa jednak, że amerykańskie jedzenie niezbyt mu smakuje. Wykorzysta zatem każdy dzień z tych trzech tygodni spędzonych w Polsce, aby najeść się do syta u mamy.
Jedno marzenie małego Czarka (obecnie 215-217 cm, zależnie od wersji, więc Amerykanie podają: 7 stóp i 2 cale) już się spełniło - trafił do NBA. Co teraz?

- Nie spodziewam się, że od razu odniosę wielki sukces. Dla mnie sukcesem będzie każda minuta spędzona na boisku. Zresztą w klubie nikt nie oczekuje, że od razu będę gotowy do gry. Ale oczywiście chciałbym jak najszybciej, chociaż na krótko.

Zainteresowanie NBA na polskich podwórkach powinno teraz przeżyć renesans. Nie ma Michaela Jordana, ale jest przecież Cezary Trybański!
Głos WybrzeżaARTUR ST. ROLAK

Zobacz także

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane