• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Warta Cup - turniej zakończony.

20 sierpnia 2001 (artykuł sprzed 22 lat) 
Warta dawała co roku Polakom sporego farta. Nawet gdy grali słabo, wynik zazwyczaj był do przodu. Także i teraz było w stylu "dzięki Bogu", z tą różnicą, że nasi zawodnicy wyszli szczęściu naprzeciw. Bo przeciż nie wiatr posyłał rywalom piłki nie do odebrania. Kubot wiedział, że szczęście może pomóc, ale i jemu trzeba podać rękę. Podał, bo ma do zaoferowania rywalom i ludziom go oglądającym spore już umiejętności. Wie co, jak i kiedy na korcie. To jest jednak drugorzędna sprawa. Przede wszystkim pamięta o tym, że głowę musi trzymać na karku. Nie kaja się po porażce, nie zadziera nosa po wygranej nad zawodnikiem notowanym cztery setki wyżej od niego w rankingu. Powtarza: "Muszę się uczyć!". A jakże, musi. Jednak najważniejszą naukę już pojął. Wie to, że uczyć się musi cały czas. Nawet wtedy, gdy osiąga najwięskzy sukces w karierze.
Co będzie z "Kubocikiem"? Znaki na niebie i ziemi wskazują, że będzie dobrze. Bo jak twierdzą fachowcy, "Kubocik" ma jaja. Tą cechą może się też pochwalić Pfeiffer. Starszy, bardziej ograny od finalisty-małolata. Wie, że czas na uśmiech i uprzejmości w tenisie jest przed i po meczu. Nigdy w jego trakcie. Dlatego możemy się powoli oswajać, że tych dwóch wprowadzi szyld "Teraz Polska" do elitarnej setki ATP. I na pewno nie będą polegać na farcie, bo ślepej kurze ziarno trafia się zawzwyczaj tylko raz. Będą polegać na sobie.

----------

Turniej indywidualny

Zwycięska passa Hiszpanów na kortach Sopockiego Klubu Tenisowego trwa. W meczu finałowym międzynarodwych mistrzostw Polski w tenisie - Warta Cup (50 tysięcy dolarów) David Ferrer pokonał Łukasz Kubota 7:5, 3:6, 6:2. Za ten sukces 19-letni Hiszpan otrzymał 50 punktów do klasyfikacji ATP oraz 7200 dolarów. Polakowi, dla którego jest to największy sukces w karierze, przypadło 35 punktów i 4240 dolarów.

Awans do finału był dla wrocłowianina tyleż niesamowitym, co niespodziewanym osiągnięciem. Od organizatorów otrzymał dziką kartę chyba tylko dlatego, że ci mieli w pamięci jego ćwierćfinał w ubiegłym roku. Od tamtej pory nic szczególnego w karierze Łukasza się nie wydarzyło, nie licząc oczywiście zdanej z bardzo dobrymi ocenami matury. - Myślę, że nie zawiodłem organizatorów i dobrze spożytkowałem prezent od nich - mówi Kubot.

W meczu finałowym rywalem naszego zawodnika (831 ATP) był Hiszpan David Ferrer (335 ATP). Podobnie jak Polak, by dostać się do finałowej rozgrywki, musiał po drodze pokonać dwóch Hiszpanów.

W inauguracyjnym gemie Polak przełamał podanie rywala i po drugim efektownie wygranym gemie wszystko wskazywało na to, że wrocławianin będzie rządził i dzielił w tym meczu. Ferrer niczym nie imponował. Jedyne, co mu naprawdę wychodziło, to cierpliwe przebijanie piłek na końcową linię kortu, najczęściej pod nogi Kubota. Na nasze nieszczęście, ten właśnie element gry zadecydował o tym, że w szóstym gemie rywal z Półwyspu Iberyjskiego postarał się o rebreak. Od stanu 5:5 Hiszpan wygrał aż pięć kolejnych gemów. Niestety, w trzech z nich zwyciężał do zera. Tym bardziej było to bolesne, że Ferrer żerował na seriach niewymuszonych błędów Polaka. A to smecz przy samej siatce trafiał z niewiarygodną siłą w jej oczka, a to po pedantycznie przygotowanej akcji kończące uderzenie wędrowało na kilkucentymetrowy aut. Dopiero przy stanie 0:3 w drugiej partii nasz zawodnik zebrał się w sobie (wcześniej długo odpoczywał z ręcznikiem założonym na głowę) i dzięki niezawodnemu serwisowi wygrał gema. Pierwszego z kolejnych siedmiu, gdyż od tego momentu nasz orzełek, wspaniale dopingowany przez publiczność, robił na korcie, co chciał. Po części były to efekty fatalnie przygotowanego sprzętu Hiszpana. W kolejnych zagraniach Ferrerowi raz za razem pękały naciągi rakiet. W sumie odstawione na bok zostały trzy, a czwarta wyraźnie mu nie leżała.

Przy stanie 1:0 w decydującej partii Hiszpan wezwał na pomoc lekarza i masażystkę, którzy zajęli się jego udem i pachwiną. Zarówno te zabiegi, jak i otrzymanie od trenera rakiety z nowym naciągiem, wpłynęły na farbowanego na blond Hiszpana nadzwyczaj korzystnie. W trzecim gemie Kubot oddał rywalowi swoje podanie. W ostatnich piłkach finałowego pojedynku Polakowi brakowało już sił, koncepcji i chyba motywacji do dalszej walki. Psioczący przez cały mecz Ferrer mógł wreszcie unieść ręce w geście triumfu i krzyknąć "Si!".

- To był niesamowicie trudny mecz. Kubot wcześniej wyeliminował dwóch moich rodaków, z którymi rozmawiałem na temat stylu jego gry. Wydaje mi się jednak, że mój rywal zagrał w finale nieco słabiej aniżeli we wcześniejszych pojedynkach - twierdzi Hiszpan.

Kubot po porażce nie był załamany. Przegraną przyjął jako fakt oczywisty. Podobnie jak publiczność, która podziękowała mu za występ rzęsistymi brawami. Ten z kolei odwdzięczył się uniesionym do góry kciukiem.

Po tym turnieju Kubot awansował w okolice 400. miejsca listy ATP, a Krystian Pfeiffer dzięki dotarciu do ćwierćfinału wskoczy na 350 pozycję listy. - Jestem bardzo dumna ze swego syna. On nigdy nie poddaje się. Myślę, że w Sopocie pokazał charakter naszej rodziny - mówi Dorota Kubot, mama Łukasza.

W półfinale Polak pokonał ogromnego Victora Hanescu 6:4, 7:6 (2). - To był mój pierwszy pojedynek z Kubotem. Jeśli on zawsze gra tak jak dziś, to jest absolutnie poza moim zasięgiem - przekonywał 20-letni Rumun mierzący 204 cm wzrostu.

----------

Turniej par

Bartłomiej Dąbrowski po raz drugi został międzynarodowym mistrzem Polski w grze podwójnej. Przed dwoma laty "Dąbek" zwyciężył w challengerze Warta Cup (50 tysięcy dolarów) na kortach SKT mając za partnera Michała Gawłowskiego. Wczoraj łodzianin, wspólnie z Marcinem Matkowskim, pokonał hiszpańsko-rosyjski duet Oscar Hernandez/Dmitrij Własow (nr 3) 6:7 (2), 6:4, 6:3. Za ten sukces polska para otrzymała do podziału 50 punktów do klasyfikacji ATP oraz 3100 dolarów. Przegrani dzielili między siebie 35 punktów oraz 1820 USD.

Na dużą próbę nerwów wystawił sopocką publiczność polski debel. W pierwszym secie, mimo znakomitego serwisu Dąbrowskiego oraz czujnych zagrań przy siatce Matkowskiego (SKT Szczecin), rywale nie pozwolili naszym zawodnikom odskoczyć na chociażby dwa gemy. Mało tego, prowadzili 3:2 i 4:3 z szansami na breaka, ale na szczęście o przełamaniu podania Polaków nie było mowy. Do tie-breaka nasz duet wyszedł wyraźnie rozkojarzony, co z zimną krwią wykorzystywał 19-letni Własow bijąc soczyste woleje, zazwyczaj tuż obok wyciągniętej dłoni z rakietą "Matki", wzdłuż linii.

Nasz duet nie załamał się tym niepoowdzeniem. Po części straty zostały odrobione już w pierwszym gemie drugiego seta (break), co należy przypisać wyrachowaniu "Dąbka". Gdy widział, że przy siatce czai się szybki Rosjanin, posyłał wysokiego loba nad jego głową. Gdy piłka spadała pod nogi zdezorientowanego Hernandeza, można było mówić już o pewnym punkcie dla naszych tenisistów. A to z tej przyczyny, że Hiszpan miał wyraźne kłopoty z kondycją i od połowy drugiej partii nie przejawiał większej ochoty do biegania po korcie.
Także i Własowowi rychło odechciało się gry. Zniechęcenie było głównie spowodowane fantastycznymi zagraniami 22-letniego Matkowskiego (kilkakrotnie trafił Własowa piłką), na które rywal nie mógł znaleźć odpowiedzi. W decydującej partii Polacy po zaledwie 18 minutach gry prowadzili już 4:1, ale kibice nie mogli być pewni zwycięstwa. Mieli bowiem jeszcze świeżo w pamięci półfinałowy pojedynek naszej pary z hiszpańskim duetem Ivan Navarro Pastor/Ruben Ramirez Hidalgo (6:4, 6:4). W sobotnim półfinale Polacy prowadzili już 5:1 w drugim secie, a niewiele brakowało, by oddali seta.

Na szczęście tym razem wzajemnie na siebie pokrzykiwali, nie dopuszczając do dekoncentracji.

- Szkoda, że nie udało mi się odnieść sukcesu w singlu. Jednak tamto niepowodzenie powetowałem sobie w grze podwójnej. To był ciężki mecz. Graliśmy przecież z trzecią rozstawioną parą. Od początku byliśmy pewni swoich umiejętności i staralismy się narzucić rywalom swój styl gry - powiedział po meczu "Dąbek".

Krystian Gojtowski




Głos Wybrzeża

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane