- 1 Lechia. "To ten moment" dla Ferandeza (11 opinii)
- 2 Arka współpracuje z SI. Chce budować (15 opinii)
- 3 Hiszpan może trafić do Arki. Jest jedno ale (21 opinii)
- 4 Tydzień prawdy dla koszykarzy Arki (11 opinii)
- 5 Hokeiści potrzebują 6 mln na grę w THL (32 opinie)
- 6 Hala AWFiS zamknięta. Szukają nowej (77 opinii)
Rozmowa z Michałem Globiszem, trenerem mistrzów Europy
- Jak bardzo mężczyzna, który dawno temu wychował córkę i syna, chce być ojcem dla swoich podopiecznych?
- Ojciec to dobre słowo, bo faktycznie myślałem o kadrowiczach jako osiemnastce dzieci. Posłusznych, acz chwilami psotnych. Byłem młody, gdy mój syn dorastał i wiem, że nie wykorzystałem tego czasu jak powinienem, popełniałem poważne błędy. Z perspektywy doświadczeń jestem gotów przyznać, że z pewnością inaczej postępowałbym wobec syna, ale z drugiej strony właśnie tamte moje niedostatki stanowiły naukę, jak dziś radzić sobie z młodzieżą.
- Zatem woli pan być liberalnym tatą niźli szefem ?
- Powodzenie tkwi w wypośrodkowaniu. Nie można przekroczyć granicy poufałości. Chłopcy dobrze wiedzieli, że w momencie rozróby bywam autentycznie bezwzględny.
- Czy to jeden z czynników, które złożyły się na sukces...
- Nie da się ukryć, że atmosfera panująca w reprezentacji była niezwykła, rodzinna. To brzmi jak banał, ale w rzeczywistości tak było, dla chłopców przyjazd na kadrę był świętem. W pewnym stopniu to wynik selekcji charakterologicznej, bo dobierając reprezentantów z pełną świadomością odrzucałem mięczaków i zająców.
- I tych, co mają muchy w nosie, jak niedawno określił pan występującego w Preston Abbotta.
- Właśnie. Zawsze lubiłem chłopców pragnących wygrywać, takich, co nie odstawiają nogi. Jednym z tych, którzy odpadli, był Janicki, należący do grona wicemistrzów Europy do lat 16. Miał być naszym kilerem, ale - mimo późniejszego pobytu w Ajaksie Amsterdam - przegrał z własnym charakterem. Niewątpliwie pełna wizja zespołu u progu pracy zdecydowanie ułatwia zadanie. I, rzecz jasna, łatwiej realizować ją w PZPN aniżeli w klubach, bo tam szkoleniowiec zawsze jest ograniczony.
- Proszę tak z ręką na sercu przyznać, czy selekcjoner może czegoś nauczyć ?
- Na pewno nie mam wpływu - a jeśli już, to wątły - na przygotowanie fizyczne, motoryczne i techniczne. Te elementy zależą od pracy w klubie. Jednak styl, taktyka, sposób wykonywania stałych fragmentów, to sprawy równie ważne i o nich decydowałem. Choćby przed kluczowym spotkaniem z Hiszpanią odradzano mi otwartą grę. Tymczasem rozpoczęliśmy na wskroś ofensywnie, atakowaliśmy wielkich faworytów już 25 metrów od ich bramki. I okazało się, że to jest właśnie to, co w szeregach Hiszpanów wywołuje popłoch.
- Wielki sukces sprawił, iż w tej chwili wszyscy martwią się o przyszłość złotego rocznika. W wielkich klubach grają równie młodzi piłkarze, ale np. w Barcelonie nikt nie krzyczał, aby oszczędzać Simao Sabrosę ?
więcej w poniedziałkowym Głosie Wybrzeża
Rozmawiał: Stanisław Rajewicz
- Jak bardzo mężczyzna, który dawno temu wychował córkę i syna, chce być ojcem dla swoich podopiecznych?
- Ojciec to dobre słowo, bo faktycznie myślałem o kadrowiczach jako osiemnastce dzieci. Posłusznych, acz chwilami psotnych. Byłem młody, gdy mój syn dorastał i wiem, że nie wykorzystałem tego czasu jak powinienem, popełniałem poważne błędy. Z perspektywy doświadczeń jestem gotów przyznać, że z pewnością inaczej postępowałbym wobec syna, ale z drugiej strony właśnie tamte moje niedostatki stanowiły naukę, jak dziś radzić sobie z młodzieżą.
- Zatem woli pan być liberalnym tatą niźli szefem ?
- Powodzenie tkwi w wypośrodkowaniu. Nie można przekroczyć granicy poufałości. Chłopcy dobrze wiedzieli, że w momencie rozróby bywam autentycznie bezwzględny.
- Czy to jeden z czynników, które złożyły się na sukces...
- Nie da się ukryć, że atmosfera panująca w reprezentacji była niezwykła, rodzinna. To brzmi jak banał, ale w rzeczywistości tak było, dla chłopców przyjazd na kadrę był świętem. W pewnym stopniu to wynik selekcji charakterologicznej, bo dobierając reprezentantów z pełną świadomością odrzucałem mięczaków i zająców.
- I tych, co mają muchy w nosie, jak niedawno określił pan występującego w Preston Abbotta.
- Właśnie. Zawsze lubiłem chłopców pragnących wygrywać, takich, co nie odstawiają nogi. Jednym z tych, którzy odpadli, był Janicki, należący do grona wicemistrzów Europy do lat 16. Miał być naszym kilerem, ale - mimo późniejszego pobytu w Ajaksie Amsterdam - przegrał z własnym charakterem. Niewątpliwie pełna wizja zespołu u progu pracy zdecydowanie ułatwia zadanie. I, rzecz jasna, łatwiej realizować ją w PZPN aniżeli w klubach, bo tam szkoleniowiec zawsze jest ograniczony.
- Proszę tak z ręką na sercu przyznać, czy selekcjoner może czegoś nauczyć ?
- Na pewno nie mam wpływu - a jeśli już, to wątły - na przygotowanie fizyczne, motoryczne i techniczne. Te elementy zależą od pracy w klubie. Jednak styl, taktyka, sposób wykonywania stałych fragmentów, to sprawy równie ważne i o nich decydowałem. Choćby przed kluczowym spotkaniem z Hiszpanią odradzano mi otwartą grę. Tymczasem rozpoczęliśmy na wskroś ofensywnie, atakowaliśmy wielkich faworytów już 25 metrów od ich bramki. I okazało się, że to jest właśnie to, co w szeregach Hiszpanów wywołuje popłoch.
- Wielki sukces sprawił, iż w tej chwili wszyscy martwią się o przyszłość złotego rocznika. W wielkich klubach grają równie młodzi piłkarze, ale np. w Barcelonie nikt nie krzyczał, aby oszczędzać Simao Sabrosę ?
więcej w poniedziałkowym Głosie Wybrzeża
Rozmawiał: Stanisław Rajewicz