Regulamin ligowy w piłce ręcznej nie zezwala na to, aby zawodnik w jednym sezonie grał w dwóch klubach tej samej lub niższej klasy rozgrywkowej. Odstępstwem od tej reguły jest tylko rozwiązanie kontraktu z winy pracodawcy. Z tej furtki skorzystał Witold Maciejewski. 29-letni rozgrywający zagra ponownie w pomorskich derbach w ekstraklasie. Z tą tylko różnicą, że w najbliższą sobotę o godzinie 17.30 w Kwidzynie reprezentować będzie barwy miejscowego MMTS, choć przed dwoma miesiącami wystąpił po przeciwnej stronie, w drużynie DGT Wybrzeża.
- To prawda, że w gdańskim klubie mówi się o wirtualnych pieniądzach, gdyż realnych wypłat nie było, ale to nie względy finansowe zadecydowały o tym, że już nie jestem zawodnikiem Wybrzeża. Trener Waszkiewicz stwierdził, że na razie nie widzi mnie w składzie. Mam swoje lata i nie mam czasu, aby czekać. Dlatego wykorzystałem szansę i gram tam, gdzie mnie potrzebują - deklaruje Witold Maciejewski.
- Aby skończyć temat pieniędzy, zapytam, czy w Kwidzynie otrzymał pan lepsze warunki finansowe niż w Gdańsku?- Lepsze o tyle, że tutaj pieniądze zawsze są wypłacane wedle wcześniejszych ustaleń. Natomiast nie ukrywam, że gra w MMTS wiąże się z o wiele większymi obciążeniami. Mieszkam i pracuję w Gdańsku, a zatem podróż i trening w Kwidzynie zabierają mi codziennie sześć godzin!
- Porzekadło głosi, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. W pana przypadku będzie to już trzecie wejście do MMTS!- W połowie sezonu 1999/2000 rzeczywiście w Kwidzynie podziękowano mi za grę. Jednak gdy drużyna awansowała do ekstraklasy, znów byłem potrzebny. W MMTS grałem cały poprzedni sezon. Teraz do powrotu namawiał mnie m.in. Darek Skup, z którym razem... odchodziliśmy z MMTS przed dwoma laty.
- Jakie zadanie postawiono przed panem? Ma pan pomóc MMTS w utrzymaniu ekstraklasy czy też zaatakowaniu miejsca w pierwszej szóstce?- Gdy rozpoczęliśmy rozmowy, kwidzynianie rzeczywiście mieli mało punktów. Teraz sytuacja jest dużo lepsza. W tabeli jest strasznie dziwny układ, gdyż równie dobrze możemy powalczyć o czwarte miejsce, jak i skończyć sezon zasadniczy na dziesiątej pozycji. Wydaje mi się, że mam wspomóc młodzież, być może będę konkurencją dla Titowa, Chciałbym, aby mówiono, że wzmocniłem drużynę.
- Skoro najgorsze w tych rozgrywkach wydaje się być już za Kwidzynem, to czy nie obawia się pan, że może powtórzyć się sytuacja z Gdańska? Gdy przechodził pan do Wybrzeża, wydawało się, że nie będzie miał pan kłopotów z miejscem w podstawowej siódemce...- Wydawało mi się, że o to chodziło panom Walaskowi i Gołuńskiemu, gdy namawiali mnie na przejścia, a właściwie do powrotu po ośmiu latach do Wybrzeża. Nie wiem, może przecenili moje umiejętności, może grałem słabiej niż w poprzednim sezonie? Nie mam do nikogo w Gdańsku pretensji ani żalu. Nie chciałbym, aby też ktoś mówił, że Maciejewski opuścił Wybrzeże, gdyż klub tonął.
- Jednak nie uwierzę, że gdy wyjdzie pan w sobotę na parkiet, to nawet przez chwilę pan nie pomyśli: niech Wybrzeże patrzy kogo straciło.- Każdy zawodnik zawsze chce grać jak najlepiej potrafi, a zwłaszcza gdy jest to mecz z lokalnym rywalem. Jednak największą satysfakcję będę miał wtedy, gdy MMTS wygra. To należy się kwidzyńskiej publiczności, którą uważam - i mówię to nie tylko z kurtuazji - za najlepszą w Polsce!
- MMTS jeszcze nigdy w ekstraklasie nie zdobyło punktu w meczu z Wybrzeżem. W minionym sezonie przegrywało 20:25 i 20:24, a pod koniec września poległo 23:25. Jak muszą zagrać gospodarze w sobotę, aby przełamać tę passę?- Trzeba zminimalizować liczbę błędów. Trener Waszkiewicz uczula gdańszczan, aby grali zespołowo, jak najdłużej w ataku pozycyjnym, do pewnej piłki. Należy uważać na Moszczyńskiego. Temu stylowi musimy przeciwstawić własne atuty, włącznie z publicznością. Jak to w derbach, gra zapewne będzie ostra, ale raczej nie złośliwa. Zadecyduje zapewne dyspozycja dnia.
Rozmawiał:
Jacek GŁówczyński