Leszek Blanik znów wygrał zawody Pucharu Świata w skoku przez konia! Dla gdańskiego gimnastyka ponownie szczęśliwa okazała się Francja. Przed dwoma laty triumfował w Paryżu, a tym razem okazał się najlepszy w Lyonie.
Przed tygodniem
Blanik zgarnął pełną pulę w Cottbus. Wygrał finał, tzw. super finał w swojej koronnej konkurencji oraz zdobył nagrodę dla najlepszego zawodnika całych zawodów. Zachęcony powodzeniem we Francji Leszek spróbował sił w dwóch specjalnościach. Choć tym razem było trudniej. Do finału nie kwalifikowało się - jak to zazwyczaj bywa - ośmiu, lecz tylko sześciu najlepszych zawodników w eliminacjach.
W ćwieczniu na kółkach gdańszczanin uzyskał dobrą notę 9,362, ale na finał to nie wystarczyło. Bez kłopotu przebił się do decydującej rozgrywki w skoku. Wynik 9,656 punktu dał mu w kwalifikacjach trzecie miejsce. Wyżej postawiono Mariana Dragulescu (Rumunia) - 9,686 i Lu Bina (Chiny) - 9,668.
Ale w finale na Blanika nie było już silnych. Zwyciężył ze średnią notą dwóch skoków 9,706. Złożyło się na nią niemal bezbłędnie wykonany tzw. blanik (9,788) i tsukuhara (9,625). Drugą pozycję zajął Dragulescu 9,603, a trzeci był Kubańczyk Lopez 9,488.
Jak pamiętamy, gdańszczanin nie ma jeszcze nominacji olimpijskiej. Paradoksalnie zwycięstwo z Lyonu może go od Aten... oddalić. A wszystko dlatego, że po raz kolejny pokonał mistrza świata,
Dragulescu. Jak się nieoficjalnie mówi, to właśnie Rumuni mogli zablokować tzw. dziką kartę dla Blanika.
- Dopuszczamy i taką możliwość, ale wolimy liczyć na to, że z każdym kolejnym zwycięstwem o Leszku jest coraz głośniej i znajdą się obiektywnie nastawione osoby, które docenią jego klasę. Trzeba bowiem pamiętać, że jest to jedyny zawodnik ze światowej czołówki, który w olimpijskim czteroleciu nie miał żadnej przerwy, podczas gdy inni brali sobie urlopy. Ponadto potrafił połączyć wyczyn na najwyższym poziomie ze studiami. W ubiegłym roku ukończył gdańską AWFiS - podkreśla
Aleksander Drobnik, wiceprezes MKS Gdańsk.