• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Nigdy się nie poddaję

Jacek Główczyński
22 września 2004 (artykuł sprzed 19 lat) 
Rozmowa z Krzysztofem "Diablo" Włodarczykiem

23-letni Krzysztof Włodarczyk stanie w najbliższą sobotę do walki w obronie pasa zawodowego mistrza świata w wadze junior ciężkiej federacji IBF. "Głos" namówił popularnego "Diablo" na zwierzenia nie tylko o boksie.

- Uważa sie, że do boksu trafia tzw. trudna młodzież, podwórkowi zabijacy. Czy pan potwierdza tę regułę?
- Tak. Zawsze się mówiło, że gdzie diabeł nie może to Krzysiek pójdzie. Byłem rozrabiaką.
- "Chuliganem nie byłem, ale lubiłem wywinąć jakiś numer" - powiedział pan kiedyś. Jakiego to były numery?
- Zawsze coś można było zbroić, zepsuć, komuś coś na złość zrobić. Wszystko to wynikało najczęściej z nudów.
- Tacy chłopcy później najczęściej zostają albo bokserami, albo idą pod budkę z piwem, trafiają na margines. Czy ten drugi wariant panu zagrażał?
- Rzeczywiście niektórzy koledzy źle skończyli, a w najlepszym wypadku tkwią nadal z rękami w kieszeniach na ulicach w Piasecznie. Gdy jechałem na trening, często za mną krzyczeli: "Krzysiek chodź do nas, po co ci ten sport?!"
- Nigdy pokusa nie była silniejsza?
- W karierze amatorskiej nie miałem momentu zawahania. Ale przy boksowaniu zawodowym, każdy się o tę wąską granicę ociera. Szybko można ulec złudzeniu, że już coś wielkiego się osiągneło, a to dopiero kropla w morzu. Po sięgnięciu po pas mistrza musiałem sobie powiedzieć, że to nie apogeum kariery, a jedynie co prawda duży, ale tylko krok ku sławie i naprawdę dużym pieniądzom.
- Zawsze chciał pan być bokserem?
- Musiałem coś zawsze robić, byłem żywym dzieckiem, ruchliwym. Odkąd pamiętam, pociągały mnie sporty walki, ale zanim trafiłem do boksu, szukałem szczęścia gdzie indziej. Najpierw był kick-boxing, później zapasy i jeszcze karate.
- Kto sprawił, że trafił pan na ring?
- Ojciec. Pewnego dnia powiedział: - "zawiozę cię na boks. Jeśli ci się spodoba - zostaniesz, jeśli nie - spróbujesz w innym miejscu. Twój wybór".
- Od razu poczuł pan, że to strzał w dziesiątkę?
- Pierwsze wrażenie nie było dobre. Sala bokserska to inny świat. Kilkunastu ludzi jak oszalali walących w worek treningowy i trener krzyczący komendy...
Ale miałem czternaście lat, byłem ciekawy tego świata. Pochodziłem na treningi dwa tygodnie i już chciałem walczyć. Na moją prośbę odbył się sparing. Dostałem baty. Wyszedłem z sali trzęsąc jak galareta. Trener myślał, że już nie przyjdę. Gdy zobaczył mnie następnego dnia, stwierdził: "będzie z ciebie dobry materiał na boksera".
- Czy wówczas dała o sobie znać odporność psychiczna. Trener Zbigniew Raubo mawia, że jest pan "zabójczo mocny" pod tym względem.
- Nigdy się nie poddaje.
- Inne największe atuty?
- Lewa ręka, lewy sierp... Ale czuję już siłę także w prawej. To dzięki trenerowi Łapinowi. Zmienił moją pozycję, troszeczkę styl boksowania. Już każdą ręką mogę znokautować rywala.
- Nawet tą kontuzjowaną?
- Tak, choć łokieć to mecząca kontuzja, nie mogę wyprostować do końca ręki. Jeśli przestrzelę, źle ułożę rękę, to od razu ból się odzywa.
- Porażka jest jak kamień u szyi, chce się płakać - tak pan mówił. Oswił się pan już z nimi?
- Nie potrafię przegrywać. Nawet kiedy byłem amatorem, po każdej przegranej ryczałem jak bóbr. Na zawodowym ringu przegrałem tylko raz. Oczywiście niesłusznie. Zdecydowanie bardziej wolę pamiętać o 27 wygranych, w tym 20 przez nokaut.
- Kariera amatorska. Pamięta pan swój bilans?
- 67 walk, 7 przegranych. Bardzo chciałem jechać na igrzyska, ale za długo bym musiał czekać. By być olimpijczykiem, trzeba zdobyć doświadczenie. A ja miałem zaledwie 18 lat i byłem niecierpliwy. Uznałem, że do sukcesów znacznie szybciej dojdę na zawodowym ringu. Nie ukrywam, że swoje zrobiła także żądza pieniądza.
- Jeden z tygodników napisał, że za walkę kasuje pan 80 tysięcy złotych?
- Od razu na zawodowstwie miałem większe pieniądze niż jako amator, ale w żadnym wypadku nie jest to tyle, ile napisano. Wówczas zresztą nie byłem mistrzem świata. Teraz, mając już pas, także tyle nie zarabiam.
- Czy starczyło na zmianę samochodu? Ponoć długo jeździł pan opelem astrą?
- Rzeczywiście skatowałem to auto. Teraz stoi pod domem u rodziców. Mogłem sobie pozwolić na przesiadkę do BMW 525 tds z 1997 roku.
- Zmieniał pan dyscypliny równie często jak... pseudonimy. Był "Rudy", "Bokser", a teraz "Diablo".
- Każdy musi mieć psuedonim, który zarówno w Polsce, jak i za granicą, w każdym języku będzie znaczył to samo, będzie rozpoznawany. "Diablo" chyba wszystkim kojarzy się z diabłem, złym człowiekiem. A ja w ringu taki właśnie staram się być.
- A poza ringiem coś z tej diabelskości zostaje?
- Nic. Mam zgoła odmienne usposobienie
- Co to są "Delikatesy u Bożeny"?
- Sklep rodziców w Piasecznie z takim pomieszczeniem, gdzie można napić się piwa.
- Pomaga pan tam nadal?
- Staram się pomagać. Przychodzę, gdy mam wolny czas. Czasem się przydaje nie tylko do przeniesienia skrzynki z towarem. Wiadomo, że niektórym nadmiar piwa szkodzi. Wówczas są problemy. Taki delikwent krzyczy, hula, myśli chyba, że jest gdzieś na polu. Trzeba go uciszyć. Najpierw mówię: "słuchaj, uspokój się". Gdy słowa nie pomagają, wyprowadzam go.
- W Piasecznie jest pan człowiekiem znanym?
- Tak. Poznaje mnie wielu ludzi.
- Jak reagują na boksera? Wzbudza pan szacunek, czy może są chętni, by się z panem zmierzyć na ulicy?
- U siebie w mieście jestem zawsze bardzo grzeczny i uprzejmy. Nawet jak spotyka mnie coś nieprzyjemnego, to staram się to... zignowarować, nie zwracać na to uwagi. Na pewno nie pokazuję swojego rękodzieła, nie podchodzę i nie walę w łeb. Jeśli ktoś jest wyjątkowo nachalny, to tłumaczę mu, by się uspokoił lub odchodzę. Zdarza się też, że ktoś z moich kolegów podchodzi do takiego osobnika i mówi mu: "słuchaj, ty nie wiesz chyba z kim zaczynasz?!".
- Człowiek nie jest głazem, każdego można sprowokować. Kiedy bił się pan ostatni raz poza ringiem?
- To było dawno (śmiech). Chyba ze trzy lata temu. Wiejska dyskoteka, dziesięciu ludzi kogoś okładało... Skoczyłem w obronie. Akcja była udana.
- Krążą mity na temat bankietów, które odbywają się po bokserskich galach. Bywa pan na nich?
- Tak, ale należę do tych spokojnych. Pojawia się zmęczenie, może nie tyle fizyczne, co psychiczne. Od razu po zejściu z ringu myślę o rodzinie, o domu. Jednak nie zawsze można od razu wracać. Wielu ludzi chce porozmawiać. Nikomu nie odmawiam. Do domu jadę dopiero następnego dnia.
- Cytat sprzed kilku lat: "w nocy śpię, a za dnia nie wciągam kresek", jest nadal aktualny?
- (śmiech). Dokładnie, coś takiego.
- Dariusz Michalczewski był mistrzem świata w kategorii półciężkiej. Pan wywalczył pas w wadze junior ciężkiej. Nie mógłby pan zrzucić nieco kilogramów i pozwać "Tygrysa"?
- Nigdy w życiu do takiej walki nie dojdzie. Gdyby było to możliwe, to mój menedżer zapewne by o to zadbał. Kiedyś to co prawda było tylko 6,5 kilograma różnicy, ale teraz to już jest 10 kilogramów.
- Za ocean pojedzie pan boksować?
- Bardzo bym chciał spróbować się z najlepszymi. W mojej wadze jest bardzo dobry, wysoki, czarnoskóry zawodnik - Bradway. Gdybym dostał propozycję, to rzuciłbym wszystko i pojechał do Stanów.
- Bez względu na pieniądze?
- Oczywiście. Najważniejsze, to na ringu dać z siebie wszystko i... wygrać.

Opinie (2)

  • Diablo

    Powodzenia, tak trzymaj

    • 0 0

  • musze zabic czas musze zapomniec o wszystkim chce zapisac sie na trningi boksu

    jezeli wie ktos gdzie w trojmiescie a najle[piej w Gdyni sa dobre szkoly boksu z dobrymi trenerami i w miare jak najwiecej treningow w tygodniu to prosze o kontakt gg 5721819

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Relacje LIVE

Najczęściej czytane