Dwóch bramek zabrakło piłkarzom ręcznym DGT Wybrzeża Gdańsk, do tego, by by awansować do grona sześciu najlepszych drużyn ekstraklasy. W stolicy podopieczni
Daniela Waszkiewicza przegrali z Warszawianką 25:27 (12:12). Do szczęścia potrzebny był im remis.
DGT WYBRZEŻE: Świrkula, Głębocki, Czoska - A. Siódmiak 6, Janusiewicz 4, Moszczyński 4, Markuszewski 4, Walasek 1, Gujski 1, M. Siódmiak 3, Kuchczyński 1, Wita 1.
Vive, zgodnie z obietnicami
Andrzeja Junga, dyrektora kieleckiego klubu, nie pozwoliło zdobyć punktu Zagłębiu Lubin. Oczywiście, gdańszczanie o tym nie wiedzieli, gdyż mecze odbywały się równolegle. Dlatego od pierwszych minut grali o... zwycięstwo.
Pierwszą bramkę spotkania zdobył Marcin Siódmiak. Po kwadransie przewaga gdańszczan wynosiła 9:6. Nieco wcześniej byli koledzy klubowi do opuszczenia bramki zmusili Sebastiana Suchowicza. Szkoleniowca Warszawianki szczególnie zirytowały bramki, które "Suchy" przepuścił po przerzutkach
Marcina Markuszewskiego. Temu drugiemu najwyraźniej animuszu dodał fakt, że po raz pierwszy w ekstraklasie wyszedł w podstawowym składzie.
Marcin Wichary, bramkarz młodzieżowej reprezentacji Polski, spisywał się znacznie lepiej, ale Warszawianka jeszcze przez długie minuty była w defensywie.
W 23 min Wybrzeże prowadziło 12:9. Na przerwę schodził przy remisie, bo dwukrotnie trafił Adrian Anuszewski, a wynik ustalił Leszek Starczan.
Druga połowa rozpoczęła się od dwóch bramek Markuszewskiego. W 37 min gdańszczanie podwyższyli na 18:15.
- Zaczął się nasz dramat. Przez jedenaście minut straciliśmy siedem bramek, a sami nie zdobyliśmy żadnej! Trudno powiedzieć, czy zabrakło sił, czy też pomysłu na rozgrywanie ataku - mówi
Michał Gołuński, kierownik DGT Wybrzeża.
W feralnym okresie cztery bramki dla Waszawianki zdobył Piotr Obrusiewicz. Bardzo dobrze czuł się w kontrze, do czego coraz częściej miejscowi mieli okazję po stratach gdańszczan. W ataku nie mógł wykazać się Damian Moszczyński, gdyż zaopiekował się nim
Bartłomiej Pepliński. Przyjezdni próbowali rozerwać defensywę dograniami na koło i choć Artur Siódmiak się nie mylił, to nie wystarczyło.
- Oddałbym wszystkie swoje bramki za remis drużyny - przyznał kapitan gdańszczan, mimo że sześć bramek w jego wykonaniu to rzadkość.
Nadzieja pojawiła się jeszcze, gdy
Mariusz Gujski i Marcin Siódmiak zniwelowali straty na 20:22. Szybko jednak zgasła. Kolejne bramki były dziełem Michała Matysika, Starczana i Anuszewskiego. W 53 min przewaga Warszawianki wzrosła do 25:20. Marzenia o "szóstce" trzeba odłożyć co najmniej do następnego sezonu.