• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Warta Cup - agresja kontrolowana?

17 sierpnia 2001 (artykuł sprzed 22 lat) 
Czasy sukcesów odnoszonych na światowych kortach przez Wojciecha Fibaka bezpośrednio pamiętają już tylko przedstawiciele średniego pokolenia. Oczekiwania wobec Wojciecha Kowalskiego okazały się mocno przesadzone. Wszystko wskazuje na to, że wreszcie doczekaliśmy się zawodnika, który ma wszelkie dane ku temu, by przebojem wtargnąć do światowej czołówki. Jest nim Krystian Pfeiffer. 22-letni poznanianin (gra w MKT Łódź) jest, co prawda, notowany dopiero w szóstej setce rankingu ATP, szykuje się jednak do trygrysiego skoku. Przed tygodniem zarobił mnóstwo punktów za ćwierćfinał turnieju w Linzu (100 tysięcy dolarów). Teraz jest już w 1/4 finału międzynarodowych mistrzostw Polski Warta Cup.

- Ten rok jest dla pana wyjątkowo udany.

- Jestem bardzo zadowolony ze swojej formy. Powiem nawet, że gram swój najlepszy tenis w życiu. Jest to spowodowane przede wszystkim tym, że zacząłem grać bardzo agrsywnie, często atakuję przy siatce. Moje umiejętności rosną, rozwinąłem elementy wolejowe, dzięki czemu wywieram na rywalach dużą presję. Myślę, że dzięki temu wygrywam więcej meczów aniżeli gdybym tylko grał z głębi kortu.

- W ubiegłym roku wyjechał pan na studia do USA. Mieliśmy prawo obawiać się o rozwój pańskiej kariery tenisowej. Przykład Michała Chmeli przekonuje, że nie musiał być to krok naprzód. Wydaje się jednak, że pan zyskał na tym wyjeździe.

- Wszystko zależy od nastawienia. Albo jedzie się tam studiować, rozwijać się intelektualnie, albo rozwijać tenis. Ucząc się na uniwersytecie w Dallas rozwinąłem przede wszystkim swój tenis i powiem nieskromnie, że efekty tego są zauważalne. Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie, to za pół roku planuję udział w największych profesjonalnych turniejach.

- Gdy grał pan w poznańskim AZS, narzekał pan na brak sponsora. W zmianie tego stanu rzeczy miała pomóc przeprowadzka do MKT Łódź.

- Niestety, nie do końca wszystko ułożyło się po mojej myśli. Moim jedynym, ale na pewno sprawdzonym sponsorem, jest mój ojciec, który jednak nie ma tyle pieniędzy, abym jeździł po świecie. Między innymi dlatego wybrałem studia za oceanem, gdzie są znakomite warunki do treningu. Mam świetnego trenera, Carla Newfelda, z którego usług nie mógłbym skorzystać nigdy, gdybym chciał zapłacić za jego pracę.

- Czekamy na zawodnika, który wreszcie spowoduje, że będziemy mieli za kogo trzymać kciuki oglądając relacje z turniejów wielkoszlemowych. Nawiąże pan do czasów świetności Wojciecha Fibaka?

- Mam już swoje typy, jeśli chodzi o zawodników, którzy w najbliższym czasie mogą się przebić do pierwszej setki rankingu ATP. Są to: Łukasz Kubot i być może Bartłomiej Dąbrowski. Sądzę też, że i moja skromna osoba mogłaby się w tym gronie pojawić. Myślę, że jestem już do tego zarówno psychicznie, jak i fizycznie, przygotowany.

- Przed kilkoma tygodniami stoczył pan na sopockich kortach wyrównany bój z Tommym Robredo w pierwszej rundzie Idea Prokom Open. Urwał pan nawet Hiszpanowi, późniejszemu triumfatorowi tej imprezy, seta. Takie mecze dowartościowują?

- Na pewno. Jednak wolę cieszyć się z marnych zwycięstw, aniżeli pięknych porażek.

- A czego zabrakło panu jeszcze tym razem, by pokonać tego rywala?

- Gra z zawodnikami z pierwszej setki listy ATP nie różni się niemal niczym od pojedynków z zawodnikami zajmującymi dalsze pozycje. O tym, jak będzie wyglądało takie starcie, decyduje tylko psychiczne nastawienie. Naprawdę duży problem pojawi się wtedy, gdy trzeba będzie walczyć z tenisistami z TOP 10. Ci gracze dysponują naprawdę ogromnymi umiejętnościami. A co zrobić, aby takie spektakularne pojedynki wygrywać? Myślę, że brakuje nam jeszcze pewności siebie, pewności uderzeń, w grze jest sporo niewiary we własne umiejętności. Otrzaskany w bojach rywal w mig wyłapie tak dużą niedoróbkę. Polscy tenisiści muszą wierzyć w swoje siły. W przeciwnym wypadku będziemy przegrywać zdawałoby się wygrane pojedynki. Wszyscy będą niezadowoleni. Należy też dofinansować nasz tenis, jak to się robi w innych krajach. Na Zachodzie tenisiści z reguły myślą o pokonaniu najbliższego rywala, a nie o problemach organizacyjnych.

- A jak prezentuje się pana odporność psychiczna w starciu z klasowym rywalem?

- Na korcie czuję się coraz pewniej. Staram się nie zwracać uwagi na nazwisko przeciwnika. Do każdego pojedynku podchodzę ze świadomością, że będzie to mój najważniejszy i najcięższy mecz w życiu. Na korcie okazuje się, czy rzeczywiście tak jest, czy też rywal odstaje ode mnie umiejętnościami.

- O tym, że czuje się pan coraz pewniej w tenisowym cyrku, świadczy chociażby ostatni sukces w Linzu. Nieoczekiwany ćwierćfinał w turnieju o puli 100 tysięcy dolarów to już jest spore osiągnięcie. Przypomnijmy, że wygrał pan tam aż pięć pojedynków, gdyż walkę w imprezie rozpoczął pan od eliminacji.

- Nie jechałem do Linzu z myślą o występie w tym turnieju. Chciałem jedynie potrenować w dobrych warunkach, w grupie, gdzie zajęcia ma też Łukasz Kubot. Wystartowałem niejako przy okazji. Rozpocząłem ostrożnie, ale po zwycięskim przejściu eliminacji poczułem się bardzo pewnie, z meczu na mecz grałem coraz lepiej. Niestety, w 1/4 finału trafiłem na Marcusa Hipfla, rozstawionego z numerem 3, któremu już nie dałem rady.

- Wcześniej, w drugim secie pojedynku z panem, skreczował znany Irakli Labadze. Ponoć trudno mu było przełknąć gorycz porażki z panem...

- Nie będę dociekał, dlaczego Gruzin uciekł mi kortu. Tym lepiej dla mnie, gdyż szybciej skończyłem mecz. Ćwierćfinał w Linzu jest jednym z największych moich sukcesów w karierze. Wierzę jednak głęboko, że już wkrótce na moim koncie pojawią się jeszcze większe.

--------------------

Agresja kontrolowana?

Mecze w sopockim challengerze Warta Cup są bardzo zacięte. Walka czasami przybiera niebezpieczne oblicze. Sędziowie stołkowi muszą stanowczo gasić w zarodku zapalne sytuacje. Dbają o to Francuz Fabrice Chouquet, supervisor ATP z ramienia turnieju, sędzia ze srebrną blachą i dwóch z brązowymi, a także liczna rzesza sprawiedliwych z białymi uprawnieniami do prowadzenia spotkań.

- Takie imprezy wymagają od arbitrów olbrzymiej koncentracji. Walczą w nich z reguły zawodnicy mający ambicję wejścia na tenisowy piedestał. Nie zawsze zatem wytrzymują im nerwy - mówi Grzegorz Wójcik, dyrektor turnieju do spraw sportowych. - Tak już jest, że im niższy rangą turniej, tym więcej pracy ma sędzia. Na pomniejszych imprezach brak przecież pełnej obsady arbitrów liniowych, a czasami nie ma ich w ogóle.

Po meczu Oscara Hernandeza z Aleksandrem Szwecem Białorusin chciał wymierzyć osobiście sprawiedliwość jednemu z arbitrów liniowych. W ostatniej chwili zrezygnował z zadania ciosu rakietą. - I bardzo dobrze, że zdrowy rozsądek wziął górę. Gdyby naruszył nietykalność cielesną arbitra, skończyłoby się to dla niego co najmniej dotkliwą karą finansową. Sędzia główny turnieju mógłby zadecydować także o znacznie poważniejszych konsekwencjach - mówi dyrektor.

Z kolei w meczu gry podwójnej Szwed Filip Prpić poużywał sobie słownie na naszych zawodnikach: Michale Gawłowskim i Łukaszu Kubocie. Nie oszczędził także publiczności demonstrując brzydkie gesty. - Postępowanie godne nagany. Myślę, że Prpić nie wytrzymał psychicznie tego spotkania.

W wielu innych meczach łamanie rakiet oraz ostre komentarze są na porządku dziennym. Walka toczy się zatem na całego. Oby jednak w sportowym duchu.

Kryst.



Głos Wybrzeża

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane