• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Dramatyczne widowisko w meczu przyjaźni

jag.
23 maja 2009 (artykuł sprzed 15 lat) 

Lechia Gdańsk

Paweł Buzała już w pierwszej minucie trafił do bramki rywali Paweł Buzała już w pierwszej minucie trafił do bramki rywali

Kapitalny mecz obejrzał komplet publiczności na stadionie w Gdańsku. Kibice Lechii i Wiśle równo dopingowali obie drużyny. Gospodarze dwukrotnie obejmowali prowadzenie, ale ostatecznie zwycięstwo 4:2 (0:1) pojechało do Krakowa, co jest niemal równoznaczne z obroną tytułu mistrzowskiego przez "Białą Gwiazdę". Przed ostatnią kolejką gdańszczanie zajmują miejsce, które oznacza konieczność gry w barażach o utrzymanie ekstraklasy

.

Bramki:
1:0 Buzała 1'
1:1 Paweł Brożek 50'
2:1 Piątek 66' (karny)
2:2 Zieńczuk 77' (wolny)
2:3 Łobodziński 82'
2:4 Łobodziński 86'

LECHIA: Kapsa - K.Bąk, Wołąkiewicz, Ćvirik (56 Andruszczak), Mysona - Wiśniewski, Surma, Piątek, Kaczmarek (78 Rogalski) - Buzała - Zabłocki (71 Kowalczyk).

WISŁA: Pawełek - Singlar (46 Jirsak), Głowacki, Marcelo, Piotr Brożek - Małecki, Sobolewski, Diaz (70 Łobodziński), Zieńczuk - Paweł Brożek, Ćwielong (77 Beto).

Sędzia: Lyczmański (Bydgoszcz). Żółte kartki: Ćvirik, Rogalski (Lechia), Sobolewski, Diaz (Wisła). Widzów: 13 500.

Kibice oceniają



Tomasz Kafarskiego miał nosa. W porównaniu ze składem, który grał przed tygodniem, dokonał dwóch zmian i właśnie wprowadzeni do "11" piłkarze zaskoczyli Wisłę. Już w 17. sekundzie Lechia objęła prowadzenie. Gospodarze szybko rozegrali piłkę od środka. Arkadiusz Mysona popędził lewą stroną i ostro dośrodkował, w polu bramkowym z piłką minął się Jakub Zabłocki, ale zamykający akcję Paweł Buzała wpakował futbolówkę do siatki.

Pierwsze ostrzeżenie dla gospodarzy nastąpiło w 10. minucie. Piotr Brożek huknął z woleja nieznacznie obok słupka miejscowej bramki. Wisła osiągnęła znaczną przewagę, ale miejscowi próbowali kontratakować. W 20. minucie Jakub Zabłocki trafił nawet w boczną siatkę. Jednak chwilę później musiał interweniował Paweł Kapsa po próbie strzału Marka Zieńczuka. Jeszcze większe problemy miał popularny "Kapsel" po bombie z dystansu Radosława Sobolewskiego.

Po pół godzinie gry wiślacy skrzydłowi zamienili się rolami. Zieńczuk z prawej strony boiska idealnie wrzucił na głowę Brożka, ale na szczęście dla gospodarzy super snajper rywali uderzył nad poprzeczką. Po chwili groźnie było z drugiej strony boiska. Z wolnego dośrodkował Marcin Kaczmarek, a Krzysztof Bąk główkował tuż obok słupka. W 40. minucie Mariusz Pawełek musiał interweniować po uderzeniach Zabłockiego i Buzały. Jeszcze w doliczonym czasie pierwszej połowy niecelnie strzelili Marcelo oraz Zieńczuk i piłkarze mogli udać się na odpoczynek.

W przerwie goście dokonali jednej zmiany. Wprowadzony do gry Tomas Jirsak od razu zatrudnił Kapsę, ale Paweł pewnie wyłapał piłkę. Niestety, w 50. minucie lot dośrodkowania Patryka Małeckiego zmienił Brożek i było 1:1. Szkoda, że minutę wcześniej szczęście nie dopisało Lechii. Pawełek nie trafił w piłkę podawaną od obrońcy i trafiła ona w słupek!

Szkoda, że w ostatnim kwadransie biało-zieloni opadli z sił i wynik z 2:1 został zmieniony na 2:4. Wyrównał z rzutu wolnego Zieńczuk, którego nazwisko przed golu i po golu z równą siła skandował cały stadion. Trzy punkty gościom zapewnił Wojciech Łobodziński. Rezerwowy najpierw strzelił głową po dośrodkowaniu Piotra Brożka, a następnie popisał się wybornym strzałem po długim rogu.

Może mecz potoczyłby się jeszcze inaczej, gdyby przy 2:3 sędzia zdecydował się odgwizdać faul w polu karnym Pawełka na Macieju Rogalskim. Wówczas nie tylko Lechia miałaby jedenastkę na remis, ale krakowski bramkarz powinien otrzymać też czerwoną kartkę.

Tabela po 29 kolejkach

Piłka nożna - Ekstraklasa
Drużyny M Z R P Bilans Pkt.
1 Wisła Kraków 29 18 7 4 51-21 61
2 Lech Poznań 29 16 10 3 49-22 58
3 Legia Warszawa 29 17 7 5 48-16 58
4 Polonia Warszawa 29 14 9 6 39-23 51
5 GKS Bełchatów 29 16 3 10 38-28 51
6 Śląsk Wrocław 29 11 12 6 40-32 45
7 Polonia Bytom 29 10 5 14 30-44 35
8 Jagiellonia Białystok 29 9 7 13 28-32 34
9 Ruch Chorzów 29 9 7 13 21-28 34
10 Piast Gliwice 29 9 6 14 17-24 33
11 ŁKS Łódź 29 9 5 15 25-43 32
12 Odra Wodzisław 29 8 8 13 22-38 32
13 Cracovia 29 7 8 14 22-38 29
14 Lechia Gdańsk 29 8 5 16 28-44 29
15 Górnik Zabrze 29 7 8 14 20-32 29
16 Arka Gdynia 29 6 9 14 25-38 27
Tabela wprowadzona: 2009-05-23


Pozostałe wyniki 29. kolejki: GKS Bełchatów - Arka Gdynia 1:1 (1:1), Cracovia Kraków - Górnik Zabrze 0:0, Polonia Warszawa - Lech Poznań 3:3 (1:0), Odra Wodzisław - Piast Gliwice 0:2 (0:2), Ruch Chorzów - ŁKS Łódź 2:0 (0:0), Śląsk Wrocław - Legia Warszawa 1:1 (0:1), Polonia Bytom - Jagiellonia Białystok 1:0 (1:0).
jag.

Kluby sportowe

Opinie (344) ponad 50 zablokowanych

  • Historia - Jak Wisła Śląsk przekręciła (2)

    "Ja oszukiwałem, ty oszukiwałeś - wygrał lepszy" Cytat z filmu "Wielki Szu"

    To był mecz, który przeszedł do historii. Było w nim wszystko, co najciekawsze w futbolu - nieprzewidywalność, niebywałe emocje i dramatyczny finał. Ale walczono również poza boiskiem - tam rywalizacja była jeszcze ciekawsza.

    Była niedziela 9 maja 1982 roku. W Polsce uroczyście obchodzono Dzień Zwycięstwa, jednak we Wrocławiu najważniejszym wydarzeniem miał być pojedynek piłkarski Śląska z Wisłą Kraków. Tego dnia wrocławianie mieli wywalczyć tytuł mistrza Polski. W stadion przy ulicy Oporowskiej wpatrzone były oczy tysięcy miejscowych kibiców, którzy bezgranicznie wierzyli w zwycięstwo swojej drużyny. Wrocławski zespół od mistrzostwa dzielił dosłownie krok. Wygrana Śląska w stu procentach zapewniała mu triumf w rozgrywkach, a przy dobrym układzie innych meczów nawet remis dawał upragniony tytuł.

    Wrocław pewny swego

    Mecz miał się rozpocząć o piątej po południu, ale już dwie godziny wcześniej stadion wypełnił się po brzegi. Tłum kibiców był ogromny. Na ławkach trybun wszyscy siedzieli ściśnięci do granic możliwości. Wielu widzów stało na koronie stadionu, a część siedziała na schodkach pomiędzy sektorami lub na ziemi, tuż przy płocie oddzielającym trybuny od boiska. Niektórzy, nie mogąc znaleźć miejsca na stadionie, wspięli się na drzewa rosnące za odkrytą trybuną i z tego miejsca obserwowali pojedynek. Według oficjalnych danych z początku lat osiemdziesiątych stadion Śląska mógł pomieścić około 15 tysięcy widzów, ale w relacjach prasowych z tamtego spotkania dziennikarze informowali, że mecz oglądało ponad 20 tysięcy osób. A jedna z gazet podała, że było ich aż 25 tysięcy!

    Na trybunach wyczuwało się ogromne napięcie, wyczekiwanie, ale przede wszystkim panował nastrój wiary i radości. Wiele osób przyszło na stadion z kwiatami i transparentami. Jeden z nich dumnie i pewnie głosił "Witamy mistrza Polski na 1982 rok". Działacze już wcześniej zaplanowali, że po meczu rozpocznie się uroczysty bankiet. A w lodówkach mroziły się szampany. Praktycznie cały Wrocław był pewny, że pokonanie Wisły to formalność. Przecież w tamtym sezonie na własnym boisku Śląsk zremisował tylko jeden mecz, a ostatni raz na Oporowskiej przegrał w sierpniu 1980 roku, czyli prawie dwa lata wcześniej! A Wisła zajmowała bezpieczne miejsce w środku tabeli i dla niej ten pojedynek nie miał żadnego znaczenia.

    Kilka minut przed dziewiętnastą było już po wszystkim. Po nadziei, radości i szczęściu. Stadion zamarł w rozpaczy i szoku. Mistrzostwa nie było.

    Tylko Śląsk i Widzew

    Śląsk był rewelacją tamtego sezonu. Zespół prowadził młody, 33-letni szkoleniowiec Jan Caliński. Wrocławianie mieli bardzo ciekawy, mocny zespół. Pierwszoplanowymi graczami byli doświadczeni: Pawłowski, Sybis, Wójcicki, Kostrzewa, Faber czy Kopycki, wspomagani przez utalentowaną młodzież: Tarasiewicza, Prusika, Króla, Pękalę i Jareckiego.

    Śląsk równo i dobrze grał przez cały sezon, ale wprost rewelacyjnie spisywał się w rundzie wiosennej. W tabeli wrocławianom kroku dotrzymywały tylko trzy zespoły - Widzew, Legia i Stal Mielec. Jednak w decydującej fazie rozgrywek wiadomo było, że walka o tytuł mistrza rozstrzygnie się już tylko między dwoma klubami - Śląskiem i Widzewem.

    Po 28. rundzie spotkań - a więc na dwie kolejki przed końcem rozgrywek - wydawało się, że jest po wszystkim. Śląsk wygrał na własnym stadionie 2:0 z Górnikiem Zabrze, a Widzew przegrał w Warszawie z Gwardią 0:1. W tym momencie do końca sezonu pozostawały dwie rundy spotkań, a zespół trenera Calińskiego miał 39 punktów i wyprzedzał Widzew trzema punktami. W czasach gdy za zwycięstwo przyznawano dwa punkty, taka przewaga wydawała się nie do odrobienia.

    Śląsk miał jeszcze do rozegrania mecze ze Stalą Mielec na wyjeździe i Wisłą u siebie. Widzew w przedostatniej kolejce podejmował Arkę Gdynia, a w ostatniej wyjeżdżał do Ruchu Chorzów. Wrocławianom zdobycie dwóch punktów w dwóch ostatnich meczach w stu procentach zapewniało mistrzostwo Polski.

    To tylko formalność...

    I wtedy zaczęły dziać się cuda, rzeczy, które w środowisku piłkarskim owiane są legendą. Historie przypominające te, jakie kilka lat później w filmie "Piłkarski poker" pokazał reżyser Janusz Zaorski.

    - Przecież to normalne. W takiej sytuacji mistrzostwa Polski nie zdobywa się tylko i wyłącznie grą na boisku. Nie mniej ważna jest organizacja pewnych spraw pozaboiskowych. Wiadomo, że jeśli walczy się o taką stawkę, to każdy stara się sobie pomóc i jakoś podeprzeć. I tak wtedy było - mówi jeden z ówczesnych piłkarzy Śląska, zastrzegający sobie anonimowość.

    Widzew wcale nie zamierzał odpuszczać walki o mistrzostwo i wszelkimi sposobami starał się zmniejszyć straty do Śląska. W 29. kolejce łodzianie łatwo wygrali u siebie 2:0 z broniącą się przed spadkiem Arką, a Śląsk niespodziewanie przegrał na wyjeździe ze Stalą Mielec 1:3. W tym pojedynku rzutu karnego dla naszego zespołu nie wykorzystał Tadeusz Pawłowski.

    Trener Śląska Jan Caliński dobrze pamięta ten pojedynek. - Nigdy nie lubiłem doszukiwać się jakichś podtekstów w przegranych czy wygranych meczach - wspomina Caliński. - Nie próbowałem też doszukiwać się winy w złym sędziowaniu czy jakichś innych problemach. Przegraliśmy w Mielcu i tyle. Ale 18 lat po tamtym meczu jeden z zawodników, który grał wówczas w Stali, przyznał mi się, że Widzew ufundował im specjalną, dodatkową premię za pokonanie Śląska - dodaje Caliński.

    Śląsk jednak stosował podobne praktyki. - Jak Widzew grał z Gwardią, to oczywiście "podpieraliśmy" warszawski zespół. Gwardia wygrała 1:0, a my oddaliśmy im swoje premie - zapewnia jeden z piłkarzy Śląska, który również prosi o zachowanie anonimowości.

    Ale wszystko miało wyjaśnić się 9 maja, w ostatniej kolejce spotkań. Losy mistrzowskiego tytułu teoretycznie powinny rozstrzygnąć się we Wrocławiu, jednak ogromne znaczenie dla końcowego układu tabeli miały dwa inne pojedynki: Ruch Chorzów - Widzew i Arka Gdynia - Górnik Zabrze. Dlaczego aż trzy mecze? Bo wszystkie wyniki tych pojedynków były powiązane i miały wpływ na to, co działo się na każdym boisku.

    Śląsk miał punkt przewagi nad Widzewem i lepszą różnicę bramek, ale remis z Wisłą mógł wrocławianom nie wystarczyć do zdobycia tytułu. W przypadku wygranej Widzewa w Chorzowie - przy równej liczbie punktów ze Śląskiem - mistrzami zostawali łodzianie, którzy mieli lepszy bilans bezpośrednich pojedynków z wrocławskim klubem.

    Jednak sprawa była bardziej skomplikowana, gdyż Ruchowi groził spadek z ekstraklasy i w przypadku porażki z Widzewem mógł pierwszy raz w swej historii zostać zdegradowany do II ligi. Kosztem Ruchu przed spadkiem uratować się mogła Arka, która na swoim boisku podejmowała Górnika Zabrze. Gdyby Arka pokonała Górnika, a Ruch przegrał u siebie z Widzewem, wówczas do II ligi spadał Ruch. Tak więc teoretycznie chorzowianie z Widzewem mieli grać na poważnie, a to zdecydowanie miało ułatwić zadanie Śląskowi.

    Większość dziennikarzy już przed ostatnią kolejką spotkań była przekonana, że losy mistrzostwa są rozstrzygnięte. 7 maja na pierwszej stronie katowickiego "Sportu" w nadtytule tekstu "Czy tylko formalność?" napisano: "Pewność we Wrocławiu, nadzieja w Łodzi...". A tekst rozpoczynał się od słów: "Właściwie wszystko jest niesłychanie proste. Śląsk wygrywa we Wrocławiu z krakowską Wisłą i sprawa mistrza Polski jest rozstrzygnięta. Zdaje się, że większość sympatyków piłki nożnej w kraju i 99 procent kibiców Śląska jest święcie przekonanych, że tak się stanie, i prawdopodobnie mają rację. Zresztą ostatnimi czasy rzadko coś się zmieniało na szczycie ligowej tabeli w ostatniej serii gier, więc nie ma powodu, by sądzić, że teraz stanie się inaczej".

    Podchody pod Wisłę

    Na kilka dni przed ostatnim meczem sezonu we Wrocławiu rozpoczęła się "Operacja Wisła". Zespół miał wyjechać na zgrupowanie do pobliskiego Sycowa, ale ostatecznie nie pojechał w komplecie. Kto nie pojechał? Co do tego są dziś pewne wątpliwości i rozbieżności.

    Trener Jan Caliński tak wspomina tamte wydarzenia: - Przed meczem przyszła do mnie grupa osób związanych z klubem i poinformowała, że mecz z Wisłą jest zbyt ważnym pojedynkiem, aby rozgrywać go tylko na boisku. Oni mieli wszystko wziąć w swoje ręce. Nie pytałem ich konkretnie, co będą robić, nie patrzyłem na ręce. Postanowiłem tylko, że nie pojadę z zespołem na zgrupowanie do Sycowa. Jeśli ktoś uważał, że jest inna możliwość rozegrania tego meczu, to proszę bardzo. Z drużyną pojechał mój asystent Paweł Śpiewok, a ja zostałem we Wrocławiu i wszystkiemu przyglądałem się z boku - opowiada trener Caliński.

    - Jak działacze zareagowali na ten mój gest? Nie odebrali tego nadzwyczajnie. Nie przejęli się tym, że nie pojechałem. Widocznie byli całkowicie przekonani co do słuszności swoich działań - przypomina sobie tamte zdarzenie trener Caliński.

    Jednak jeden z piłkarzy Śląska twierdzi, że Caliński był z nimi na zgrupowaniu w Sycowie. - Nie wiem, dlaczego trener tak powiedział. Do Sycowa nie pojechali natomiast czterej zawodnicy: Tadek Pawłowski, Rysiek Sobiesiak, Janusz Sybis i Mietek Kopycki albo Heniek Kowalczyk - mówi gracz Śląska.

    Janusz Sybis, zapytany, dlaczego nie pojechał na to zgrupowanie, ma problemy z konkretną odpowiedzią. - No, tak było, ale sam nie wiem, dlaczego my nie pojechaliśmy na to zgrupowanie - zastanawia się Sybis.

    Wątpliwości w tej kwestii rozwiewa Tadeusz Pawłowski: - We Wrocławiu zostało czterech najbardziej doświadczonych zawodników zespołu i mieliśmy przypilnować, aby Wisła nie zrobiła nam krzywdy w tym ostatnim meczu - śmieje się "Paweł", ówczesna wielka gwiazda Śląska.

    O tym, co działo się później, nikt nie chce mówić oficjalnie. Każdy z zainteresowanych odsyła do innego rozmówcy, tłumacząc, że "on na pewno wie lepiej, jak było naprawdę". Z opowieści kilku osób wiedzących wszystko o kulisach pojedynku Śląsk - Wisła wyłania się niesamowita, wprost sensacyjna historia. Osoby te nie zgadzają się jednak, aby w kontekście tych wydarzeń podawać ich nazwisko.

    Transakcja w ubikacji

    Jak więc było naprawdę? Zarówno przedstawiciele Śląska, jak i Widzewa rozpoczęli podejścia pod piłkarzy Wisły Kraków. Oczywiście przedstawiciele Śląska chcieli, aby Wisła przegrała ten mecz i pomogła im w zdobyciu mistrzostwa, a wysłannicy Widzewa mieli odmienne życzenie. Negocjowali z krakowskimi zawodnikami, aby ci zagrali we Wrocławiu na poważnie i za wszelką cenę urwali punkty Śląskowi. Przy takim scenariuszu mistrzem Polski mógł zostać Widzew.

    W grę wchodziły wielkie jak na tamte czasy pieniądze. Niespodziewanie we Wrocławiu były z tym problemy.

    - Rozmawialiśmy z klubowymi działaczami, ale oni od razu powiedzieli nam, że żadnych pieniędzy nie mają - tłumaczy mi jedna z osób bezpośrednio odpowiedzialnych za rozpracowanie tego pojedynku. - Nie mieliśmy innego wyjścia i musieliśmy szukać kasy na własną rękę. Sytuację uratował pewien prywaciarz z Dzierżoniowa, który w tamtym okresie miał nieźle prosperujący zakład hydrauliczny. Ów biznesmen był kumplem stopera Śląska Pawła Króla i zgodził się pożyczyć 400 tysięcy złotych. To były wówczas wielkie pieniądze - podkreśla mój informator.

    Według moich rozmówców suma ta została przekazana w jednym z wrocławskich mieszkań na pl. Grunwaldzkim piłkarzowi Wisły Zdzisławowi Kapce. Ale krakowscy zawodnicy podwyższyli stawkę i w ostatnich godzinach przed meczem trwała zbiórka dodatkowych pieniędzy. Nie było już możliwości, aby tę dodatkową kwotę przekazać w ustronnym miejscu, i do transakcji doszło w ubikacji na stadionie Śląska. Tuż przed rozpoczęciem spotkania jedna z żon wrocławskich piłkarzy dała pieniądze dziewczynie pewnego gracza Wisły. W tym momencie cała ustalona wcześniej suma została przekazana i teraz można już było wychodzić na boisko, aby wygrać mecz i przypieczętować mistrzostwo. Jednak w tym wszystkim ekipa Śląska nie pomyślała o jednym - że Widzew też chce zostać mistrzem i też miał swój plan...

    Wszystko będzie dobrze

    Mecz we Wrocławiu prowadził najsławniejszy wówczas polski arbiter Alojzy Jarguz. O piątej po południu wszystko się zaczęło. W pierwszej połowie Śląsk miał optyczną przewagę, jednak niewiele z niej wynikało. Wrocławianie grali nerwowo i sprawiali wrażenie lekko zagubionych. A Wisła ambitnie, mądrze się broniła i groźnie kontratakowała.

    Trener Śląska Jan Caliński tak opowiada o tym meczu: - W pierwszej połowie moi zawodnicy grali słabo, licząc chyba tylko na to, że Wisła ułatwi nam zwycięstwo. A Wisła grała życiowy mecz, no ale nie na tyle, żebyśmy jej nie ograli. Bo wtedy naprawdę mieliśmy bardzo dobry zespół - podkreśla.

    We Wrocławiu na Oporowskiej pojedynek już trwał, a na Cichej w Chorzowie piłkarze Ruchu i Widzewa dopiero wychodzili na boisko. Tam spotkanie rozpoczęło się osiem minut później niż we Wrocławiu. To był jeden z elementów planu Widzewa, który bezwzględnie został wykorzystany. To celowe opóźnienie rozpoczęcia meczu miało ogromne znaczenie dla kontrolowania sytuacji i wyniku na boisku. W 16. min pojedynku w Chorzowie doszło do małej niespodzianki - po strzale napastnika Ruchu Romana Grzybowskiego piłka odbiła się od poprzeczki i linii bramkowej, ale sędzia Wiesław Bartosik zdecydował się uznać bramkę! Ruch wygrywał z Widzewem 1:0 i Śląsk był coraz bliżej upragnionego mistrzostwa, mimo że nadal remisował z Wisłą 0:0. Jednak w Chorzowie wszystko szybko wróciło do normy. Kwadrans później napastnik łodzian Marek Filipczak doprowadził do remisu i gra znów stała się senna. W Chorzowie wszyscy nasłuchiwali już tylko wieści z Wrocławia.

    A tam do przerwy było 0:0. Piłkarze Śląska byli trochę tą sytuacją zdezorientowani. Jeden z naszych rozmówców twierdzi, że w czasie meczu wrocławscy piłkarze dobiegali do niektórych graczy Wisły i pytali: "Co się dzieje, co wy robicie?". "Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze" - miał odpowiedzieć jeden z zorientowanych w sprawie zawodników rywala.

    Jednak w przerwie meczu w szatni wrocławskiego zespołu zrobiło się nerwowo.

    - Widziałem, że część moich zawodników nadal była pewna, że Wisła ułatwi nam zwycięstwo i zdobycie mistrzostwa - kontynuuje swoją opowieść trener Caliński. - Ta ich wiara była irracjonalna. W przerwie ja i kilku innych piłkarzy zasialiśmy niepewność w ich głowach, że tak nie będzie, że Wisła wcale nie chce przegrać tego pojedynku. Ale nie dali się przekonać. Druga połowa pokazała, jaka była prawda - dorzuca.

    - Kiedy dostrzegł pan, że Wisła gra z wami na poważnie i nie zamierza odpuścić tego pojedynku? - pytam Calińskiego. - Wie pan, pewne rzeczy się wie i widzi. Przy kilku akcjach zobaczyłem, jak Iwan składa się do strzału. On do przerwy oddał dwa bardzo groźne uderzenia na naszą bramkę. Widziałem, jak to zrobił, i już wówczas byłem przekonany, że Iwan koniecznie chce zdobyć gola, a Wisła walczy z ogromną determinacją o jak najlepszy wynik - odpowiada z przekonaniem.

    Obrączka zamiast miliona

    Dramat Śląska rozpoczął się sześć minut po przerwie. Po dośrodkowaniu Iwana w polu karnym Śląska doszło do zamieszania, najszybciej do piłki podbiegł jasnowłosy obrońca Wisły Piotr Skrobowski i mocnym uderzeniem z bliska nie dał żadnych szans obrony Jareckiemu. Śląsk przegrywał 0:1 i w tym momencie mistrzem Polski był Widzew.

    Chwilę później na środku boiska doszło do niebywałej sytuacji. Jeden z zawodników Śląska twierdzi, że reprezentacyjny napastnik Wisły Andrzej Iwan podbiegł do Tadeusza Pawłowskiego i miał do niego krzyknąć: "Dawaj milion, jeśli chcecie ten mecz wygrać". W odpowiedzi usłyszał, że może dostać tylko złotą obrączkę.

    Śląsk rzucił się do rozpaczliwego ataku i stwarzał sobie sytuacje bramkowe. Strzelali: Pękala, Socha, Pawłowski, ale fantastycznie interweniował bramkarz Wisły Adamczyk. - Mieliśmy dużo okazji, ale tego dnia fart nie był po naszej stronie. A czas nieubłaganie uciekał - dodaje Caliński.

    W tym czasie na innych stadionach wszystko było już praktycznie jasne. Ruch z Widzewem grał tak, aby nie zrobić sobie krzywdy. Już wówczas było wiadomo, że chorzowianie z ligi nie spadną, gdyż Arka przegrywała na swoim stadionie z Górnikiem Zabrze 0:1. W takim wypadku chorzowianie mogli sobie pozwolić nawet na porażkę z Widzewem, ale na razie taki wynik nie był potrzebny.

    Koszmar "Pawła"

    Tymczasem na Oporowskiej emocje sięgały zenitu. W 83. min na stadionie we Wrocławiu zapanowała euforia. Za popchnięcie w polu karnym obrońcy Śląska Romana Wójcickiego sędzia Jarguz podyktował rzut karny dla wrocławian.

    - Karny był naciągany, ale sędzia musiał coś zrobić - twierdzi jeden z moich informatorów. - Dzień przed meczem w hotelu Wrocław jeden z wiceprezesów Śląska spotkał się na kolacji z sędzią Jarguzem. Obydwaj znali się od dawna i byli przyjaciółmi. Wiem, iż podczas tego spotkania ustalono, że gdyby na boisku Śląsk miał jakieś problemy, to arbiter miał zareagować - zapewnia. No i zareagował.

    Według jednego z naszych rozmówców już przed meczem ustalono, w jaki sposób zawodnik Śląska będzie wykonywał karnego, jeśli jedenastka zostanie podyktowana. Bramkarz Wisły wiedział, w który róg nie może się rzucić, gdyż właśnie tam poleci piłka. Piłkę wziął w ręce kapitan Śląska Pawłowski i ustawił ją na "wapnie". Tuż przed wykonaniem karnego Pawłowski spojrzał prosto w oczy idącemu obok Kapce i obydwaj skinęli głowami. To był znak, że wszystko dzieje się zgodnie z planem. Pawłowski podbiegł i prawą nogą lekko kopnął piłkę w lewy róg bramkarza, ale Adamczyk już tam był i bez problemów sparował piłkę.

    - Chciałem tylko trafić w bramkę, to było dla mnie najważniejsze. No, ale bramkarz okazał się lepszy. To był koszmar - wspomina nieszczęsny egzekutor karnego Tadeusz Pawłowski.

    - Sprawa była prosta, Pawłowski został oszukany przez Kapkę. Pewne rzeczy były przed meczem ustalone i uzgodnione, a na boisku okazało się, że jest inaczej - tłumaczy inny piłkarz Śląska.

    - Ten karny pokazał, jak Tadek Pawłowski bezgranicznie, do końca ufał w ten układ - komentuje trener Caliński. - Szkoda, gdybyśmy wówczas doprowadzili do remisu, to wierzę, że byliśmy w stanie strzelić jeszcze zwycięską bramkę. Czasu nie było wiele, ale naprawdę wszystko mogło się wtedy zdarzyć. Równocześnie jestem święcie przekonany, że gdyby nasz mecz zakończył się remisem, to Widzew strzeliłby w Chorzowie jeszcze jedną bramkę i wygrał mecz. Przecież oni swój pojedynek celowo rozpoczęli kilka minut później niż my, gdyż chcieli kontrolować sytuację, i przy takim rozwoju wypadków tam padłby taki wynik, który dawał Widzewowi mistrzostwo - z przekonaniem mówi Caliński.

    Oczywiście zawodnicy Wisły twierdzą zupełnie co innego. Dziś Zdzisław Kapka nadal działa w futbolu i pracuje w Wiśle, gdzie pełni funkcję wiceprezesa. Zgadza się na krótką rozmowę, jednak pytany o tamte wydarzenia wszystkiemu zaprzecza: - Coś się chłopakom z Wrocławia pomieszało - mruczy pod nosem Kapka. - Myśmy nie bawili się w takie rzeczy, jak sprzedawanie meczów. Sport polega na tym, aby skutecznie przeszkadzać przeciwnikowi, a nie pomóc mu w odniesieniu zwycięstwa - zapewnia. - Śląsk sam sobie jest winien. Przecież miał karnego, którego z tego, co pamiętam, nie strzelił Tadek Pawłowski. Niech oni mają pretensje do siebie, a niech nie wymyślają jakichś mitycznych historii - złości się Kapka.

    Radość na Cichej

    Gdy na Oporowskiej sędzia Jarguz podyktował rzut karny dla Śląska, niesłychanie nerwowo zrobiło się na stadionie w Chorzowie, gdzie Ruch remisował z Widzewem 1:1. Tam na boisku dosłownie nic się nie działo, a wszyscy wsłuchani byli tylko w radiową relację z Wrocławia. Atmosferę końcówki tego pojedynku świetnie oddał Paweł Smaczny w swojej relacji w "Piłce Nożnej".

    "Pozornie - po wyrównaniu Widzewa ze strzału Filipczaka - nic na boisku się nie działo, ale jak słyszeli - dzięki radiowym transmisjom - kibice na trybunach, Arka pogrążyła swe szanse w Gdyni w meczu z Górnikiem. Lecz do końca spotkań w całym kraju pozostawał jeszcze kwadrans. Pozornie spokojna "ławka" Widzewa zaczęła żyć. Pierwszy zerwał się drugi trener Tadeusz Gapiński. Podbiegł do linii, coś przekazywał Rozborskiemu. Ten szybko powtórzył to kolegom. Kibice nie byli zorientowani, co się dzieje. Spiker bowiem milczał, ale na trybunach pracowały radioodbiorniki. Nagle okazało się - co dramatycznym głosem donosił z Wrocławia Stanisław Puzyna - iż Śląsk strzela karnego. Adamczyk obronił... i Widzew spokojnie odegrał 1:1, które dawało Ruchowi pozostanie w lidze, a łodzianom mistrzostwo Polski" - pisał Smaczny.

    Brzmienie ciszy

    Gdy sędzia Jarguz zakończył mecz we Wrocławiu, na stadionie zapanowała przeraźliwa cisza. Praktycznie nikt nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Szok i rozczarowanie wrocławskich kibiców były porażające.

    Przeraźliwa cisza panowała również w szatni Śląska. - Nikt się do nikogo nie odzywał. Było jak na stypie, tylko rozpacz i przygnębienie - przypomina sobie jeden z wrocławskich zawodników. - To niesamowite, co się wydarzyło. Cały sezon graliśmy normalnie i "podparliśmy" tylko jeden, ten ostatni mecz. I właśnie ten przegraliśmy.

    Feralny egzekutor karnego Tadeusz Pawłowski tak wspomina tamte chwile: - Byłem zrozpaczony. Nie wiedziałem, co mam robić. Siedziałem w szatni i płakałem. Czułem się oszukany.

    - Po spotkaniu długo siedzieliśmy w szatni - przypomina sobie trener Caliński. - Wszyscy strasznie to przeżywaliśmy, bo bardzo chcieliśmy zdobyć to mistrzostwo. Pamiętam smutek moich chłopaków, pamiętam, jak bardzo załamany był Romek Wójcicki. Nie miałem i do dziś nie mam pretensji do swoich piłkarzy o ten mecz. Od początku ten pojedynek został źle rozegrany strategicznie. Uwierzyliśmy, że wszystko możemy załatwić, a okazaliśmy się za słabi. Każdy z nas musiał się puknąć w pierś i wziąć cząstkę winy na siebie - podsumowuje Caliński.

    W budynku klubowym Śląska oczywiście zrezygnowano z bankietu. A jedzenie, wódka i szampany od dawna były przygotowane. Część piłkarzy Śląska pojechała później do Novotelu, gdzie przebywała jeszcze ekipa Wisły.

    - Cieszyli się i bawili, jak na weselu - ironicznie opowiada piłkarz Śląska. - Dopiero po meczu przekonaliśmy się, że Wisła była na tyle cwana, że równocześnie dogadywała się z dwoma klubami, z nami i z Widzewem. Pieniądze dostali z obydwu stron i bez względu na wynik jedną pulę i tak mieli zapewnioną. Cwaniaki - kończy gracz Śląska.

    Boniek zaprasza na fetę

    Według dobrze zorientowanych w Wiśle o takim układzie wiedziało pięciu zawodników. Kapka negocjował ze Śląskiem, a Iwan z Widzewem. Dlaczego Iwan? - To był świetny kumpel piłkarzy Widzewa Bońka i Młynarczyka, z którymi znał się z reprezentacji Polski. Zresztą po sezonie Iwan miał przejść do Widzewa, ale uniemożliwiła mu to poważna kontuzja, której miesiąc później doznał na mistrzostwach świata w Hiszpanii - ujawnia mój informator.

    Wszyscy nasi rozmówcy zgodni są co do jednego - Widzew dał więcej pieniędzy. Śląsk uzbierał około połowy miliona złotych, a łodzianie około dwudziestu procent więcej. I na dodatek płacić mieli w dolarach, co wówczas miało duże znaczenie.

    - Nie widzę w tym nic złego, aby ktoś dopingował nas do zwycięstwa, ale nie pamiętam, aby Widzew cokolwiek wówczas nam oferował - z przekonaniem twierdzi dziś Zdzisław Kapka.

    Przedstawiciele Widzewa Łódź też zaprzeczają, że w jakikolwiek sposób wpłynęli na wyniki ostatniej kolejki spotkań.

    Ówczesny drugi trener łódzkiego zespołu Tadeusz Gapiński śmieje się, kiedy pytam go o tamte dwa mecze: - Proszę pana, Śląsk sam sobie jest winien. Mógł wygrać z Wisłą i zostawał mistrzem. My naprawdę byliśmy zaskoczeni takim obrotem sprawy i tym, że ostatecznie tytuł przypadł nam. Pamiętam, że wracaliśmy do Łodzi i w autokarze słuchaliśmy radia. Jeden z dziennikarzy przeprowadzał rozmowę ze Zbyszkiem Bońkiem, który tego dnia nie mógł grać. Zbyszek pogratulował nam mistrzostwa i przez radio zaprosił całą ekipę do swojego mieszkania na fetowanie sukcesu. No i pojechaliśmy do niego i bawiliśmy się do rana - znów śmieje się Gapiński.

    Gdy pytam Gapińskiego, dlaczego ich mecz w Chorzowie zaczął się z kilkuminutowym opóźnieniem, jest zaskoczony. - Myślałem, że było odwrotnie, że to Śląsk zaczął grać później niż my. Ale tak dokładnie już nie pamiętam - zastanawia się.

    Gapiński nie pamięta też dobrze sytuacji opisanej w "Piłce Nożnej", gdy Śląsk strzelał karnego, a on w tym samym czasie podbiegł do linii bocznej boiska i mówił coś Rozborskiemu. - Na pewno nie mówiłem mu o karnym, raczej udzielałem mu jakichś wskazówek taktycznych - zapewnia. O pieniądzach oferowanych Wiśle za urwanie punktów Śląskowi też nie słyszał. - Nic na ten temat powiedzieć nie mogę, to chyba kibice przy kielichu opowiadają sobie takie historie, aby ubarwić naszą ligową piłkę - kończy.

    Nie zaznasz spokoju

    Największym przegranym tego pojedynku był Tadeusz Pawłowski - jeden z najlepszych graczy Śląska w jego historii. To na nim skupiła się złość wielu miejscowych kibiców.

    - To wszystko było straszne - wspomina Pawłowski, który od wielu lat na stałe mieszka w Austrii. - Ktoś chciał spalić mi samochód, grożono pobiciem moich dzieci. A mnie tak bardzo zależało na mistrzostwie, gotowy byłem zrobić prawie wszystko, aby Śląsk wygrał ten mecz. Feralny pojedynek z Wisłą pamiętam do dziś. Gdy czasami jestem we Wrocławiu i rozmawiam z różnymi osobami, to wiele z nich pyta mnie: - Pawłowski? To pan nie strzelił kiedyś karnego Wiśle? Wtedy odpowiadam: - Ma pan dobrą pamięć, ale szkoda, że nie pamięta pan, iż to ja strzeliłem dla Śląska najwięcej bramek w meczach pierwszoligowych i europejskich pucharach w całej historii tego klubu.

    Wkrótce okazało się, że nie tylko część miejscowych kibiców głównym winowajcą porażki uczyniła Pawłowskiego.

    - Miałem już gotowy kontrakt i miałem przejść do francuskiego Lens, ale nagle zaczęły się problemy z moim paszportem - mówi Pawłowski. - Nie chciano mi go wydać i nie mogłem wyjechać z Polski. Dziś wiem, że niektórzy działacze Śląska mścili się na mnie. W następnym sezonie graliśmy w europejskich pucharach z CSKA Moskwa. Byłem w świetnej formie, ale siedziałem wtedy na ławce rezerwowych. Jednak trener kazał mi się rozgrzewać. Wtedy z trybuny honorowej zszedł jeden z wojskowych działaczy klubu i zabronił naszemu trenerowi wpuścić mnie na boisko. W kolejnej rundzie w pojedynkach przeciwko Servette Genewa też nie mogłem grać. Trener powiedział mi wprost: - Wiesz, są naciski z góry i ty grać nie możesz. Na szczęście pod koniec roku dzięki znajomym udało mi się wreszcie dostać paszport i praktycznie natychmiast wyjechałem grać do Wiednia - tłumaczy Pawłowski.

    Gdy na koniec naszej rozmowy pytam Pawłowskiego o Kapkę, ten z przekonaniem wyjaśnia: - Z "Kapą" znaliśmy się bardzo dobrze, chyba od 17. roku życia, gdy razem graliśmy w młodzieżówce. Byliśmy przyjaciółmi. Ale od tamtego meczu z Wisłą nie rozmawiałem z nim ani razu. I już nigdy nie porozmawiam.

    • 15 4

    • Śląsk ma szanse na rewanż - Tarasiewicz na "słodką zemstę"

      a sytuacja po latach zadziwiająco podobna ...

      • 1 1

    • haha no tak

      przeciez kapka sie przyznal "bez bicia" pare lat temu ze byl esbeckim konfodentem. Wcale mnie to nie dziwi. Typowa wesz, fuuuuj

      • 2 0

  • Lechia co wy robicie?? (2)

    Ja Arkowiec jestem zdumiony jak mozna w meczu o zycie kibicowac druzynie przeciwnej??? Lechia przeciez wy walczycie o utrzymanie dlaczego kibicujecie Wisle ktora utrzymanie na 99% ma zapewnione? Czy was popier.....???
    Dla mnie Arka zawsze najwazniejsza, cenie przyjaznie z Cracocovia i Lechem ale bez przesady!

    • 26 4

    • masz rację - gdański młyn jest dziś popier.....y (1)

      ale to się zmieni od przyszłego sezonu

      • 0 1

      • TAG

        bez obrazy - ale w Polskę poszło, że Gdańsk to jeden wielki FC Wisły ...

        • 1 1

  • GDAŃSK WARSZAWA WSPÓLNA SPRAWA

    • 17 5

  • zieńczuk ,brożek łobodziński co ty ......o!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    • 8 4

  • Żenada

    Lechisci jesteście żałośni. Ten Wasz poziom dyskusji. Rynsztok... Nowy Port, Przeróbka, Orunia....................

    • 7 7

  • WISŁA MISTRZ (2)

    Gdzie twoje berło, berło i korona, gdzie twoje mistrzostwo, legio pier******?!

    Mistrzowski melanż z Wisłą. Kto nie był niech żałuje.

    A MY SWOJE!!!! LECHIA GDAŃSK!!!!

    • 2 23

    • i po co ta napinka o Legii???

      wisła wislą ; lepiej martwmy się o Lechię i jej sytuację w walce o ekstraklasę

      • 5 0

    • Opinia została zablokowana przez moderatora

  • Mecze przyjazni sa po to aby sie tylko najebać te prostaki nie rozumia oco jest gra .Liczy się tylko browar i wóda .Żygac się (1)

    chce na takich kibiców co sie zwą kibicami LECHII.Jak mozna było dopingować Wisłę frajera zienczuka

    • 24 2

    • Lechista

      Pare godzin po meczu zjezdzam na chate tramwajem linii 6.W oliwie wpadają dresy i szukają kumpli.zagadali do mnie i mojej paczki.W pewnym momencie jeden z nich n******* mówi ,że nie wie z kim Lechijka gra następny-ostatni mecz!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! bez komentarza!!!!!!!!!!!!!!!!!!

      • 4 0

  • Do wyżej kibica !

    Zgadzam się w 100%

    • 11 0

  • zienczuk ,pawlak,kaczmarek[mały bobo ] to frajerzy

    • 6 1

  • Na plebani (1)

    Na plebanie chodźcie chłopcy moi mili, pijaniutkie młodzieniaszki w biało-zielonych spodenkach... Dam ja Wam jeść, napić się , a i stówkę dorzucę jak rano do domu wypuszcze....

    • 8 7

    • jak zwykle sledz zboczeniec co sie slini i ciagle o tym samym FUUUUUUUJJJJJ

      • 2 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najbliższy mecz Lechii

77% LECHIA Gdańsk
15% REMIS
8% GKS Tychy

Najlepiej oceniani

Najlepiej typujący wyniki Lechii

Imię i nazwisko Typ. Pkt. Skuteczność
1 Piotr Matusiak 31 63 64.5%
2 Łukasz Gawlik 31 62 58.1%
3 Mariusz Kamiński 31 61 61.3%
4 Mirosław P. 31 60 64.5%
5 Mateo Wycz 31 60 61.3%

Ostatnie wyniki Lechii

27 kwietnia 2024, godz. 17:30
7% Stal Rzeszów
15% REMIS
78% LECHIA Gdańsk
Polonia Warszawa
93% LECHIA Gdańsk
4% REMIS
3% Polonia Warszawa

Relacje LIVE

Najczęściej czytane