Skoro UEFA doprowadziła do sytuacji, że derby jednego miasta odbywają się na szczeblu półfinału Ligi Mistrzów, chyba nie byłoby głupim rozwiązaniem - szczególnie, że oba kluby grają na tym samym stadionie - zniesienie w takich sytuacjach przepisu o bramkach zdobytych na wyjeździe. Dla reszty Europy sensowniej byłoby: kto strzeli więcej goli, ten awansuje.
Był to drugi mecz w półfinale europejskich pucharów z udziałem drużyn z jednego miasta. W 1959 roku broniący tego trofeum i mistrz Primera Division, Real Madryt zagrał z Atletico.
W środowym spotkaniu wyglądało cokolwiek dziwnie, że występujący u siebie Inter gra tak, jak się gra na wyjazdach. Skończyło się więc na 0:0. Co ciekawe, w składach obu drużyn, łącznie z rezerwowymi, którzy wybiegli na boisko, znalazło się tuzin Włochów, a sam Juventus przeciwko Realowi wystawił dziesięciu. I mimo to zaprezentował lepszy futbol. Reakcje włoskiej prasy były stonowane. Większość dzienników pisało o zawodzie, jaki sprawił kibicom ten mecz. Zarzucano mediolańczykom bojaźliwą, choć przemyślaną taktykę oraz krytykowano postawę graczy ofensywnych, szczególnie
Inzaghiego,
Szewczenkę i
Recobę. "La Stampa" napisała, że zwyciężył strach. "Il Corriere della Sera" przypomniała, iż
Crespo nie otrzymał dobrego podania aż do 90 minuty. Inter mógł się tłumaczyć, że w tym sezonie już dwa razy przegrał z lokalnym rywalem, toteż remis nie jest dla niego zły, szczególnie na wyjeździe...
Na trybunach San Siro było prawie 80 tysięcy widzów, ale tylko 7000 kibicowało niebiesko-czarnym. Jeśli Inter nie awansuje do finału, prawdopodobnie straci posadę
Hector Cuper, najlepiej opłacany szkoleniowiec w Serie A (4 mln euro rocznie). Dla Argentyńczyka, który z Majorką i Walencją zasłynął trzema kolejnymi awansami do finałów europejskich pucharów, byłby to drugi przegrany sezon. Notabene na poziomie półfinałów.
Milan - Inter 0:0. Widzów 78 175. Rewanż we wtorek.