• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Monika Pyrek - ''chciałam skakać swoje''.

20 sierpnia 2001 (artykuł sprzed 22 lat) 
Monika Pyrek dostarczyła polskim kibicom ogromnych wzruszeń i wiele radości zdobywając na lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Edmonton brązowy medal w skoku o tyczce. 21-letnia gdynianka zaliczyła wysokość 4,55 m, co przy dokuczającej jej kontuzji nogi należy uznać za wyczyn nie lada.

- Kontuzja wymogła na mnie zmniejszenie intesywności zajęć treningowych przed zawodami. Zawzięłam się jednak.

- Mimo to w kraju zrobiono z ciebie murowaną kandydatkę do medalu. Ta myśl deprymowała cię?

- Wiedziałam na bieżąco co mówi się o mnie w kraju, za pośrednictwem Internetu. Jak to przyjmowałam? Na spokojnie. Nie chciałam się poddać żadnej presji czy psychozie. Przyjechałam do Kanady w określonym celu. Najpierw chciałam walczyć o udział w ścisłym finale, potem marzyła mi się co najmniej pierwsza piątka. Lecz nikt, a tym bardziej ja nie mówiłam sobie: "Musisz, bo inaczej będzie źle". Nic nie musiałam. Kontuzja mogła mi pokrzyżować szyki, ale nie był to tak poważny uraz, bym nie mogła ruszyć się z łóżka. Zatem zdecydowałam się na skoki. Nie po to jdnak, by za wszelką cenę realizować oczekiwania.

- Były nerwy, niepewność?

- Nie. Przystąpiłam do rywalizacji zupełnie wyluzowana. Nie myślałam nawet o dolegliwości nogi. Chciałam po prostu skakać swoje. Zależało mi na tym, by pokonywać poszczególne wysokości w pierwszych próbach. Wiedziałam, że ten element może być decydujący.

- Stacy Dragila i Swietłana Fieofanowa były do przeskoczenia?

- Absolutnie nie. Zresztą różnica 20 centymetrów, która nas dzieliła mówi sama za siebie. One walczyły o zwycięstwo tylko między sobą.

- Kiedy będziesz w stanie tak naprawdę im zagrozić?

- Trudno powiedzieć. Amerykanka jest starsza ode mnie aż o dziewięć lat, ale z tego co wiem, nie zamierza kończyć kariery. Jest niesamowicie przygotowana fizycznie i psychicznie do każdego konkursu. A Fieofanowa? Jest co prawda moją rówieśniczką, ale w Edmonton była wyraźnie lepsza. I na pewno nie mam jej tego za złe. Mam nadzieję, że będę mogła już niedługo z powodzeniem rywalizować z nimi.

- Opuszczałaś Edmonton jako jedna z ostatnich. Miałaś okazję bliżej przyjrzeć się temu miastu?

- Rzeczywiście, byłam w Edmonton aż przez tydzień po zawodach. Trenowałam na stadionie. Już na spokojnie mogłem sobie powspominać niektóre wątki z mistrzowskich zawodów. Był spokój, cisza. To było bardzo miłe. Jednak samo miasto nie jest ciekawe. Z grubsza rzecz ujmując, godny uwagi jest tylko duży dom towarowy...

- Jak ocenisz swój wyczyn?

- Ten brąz jeszcze raz udowodnił, że ciężka, sumienna praca z gronem świetnych kompanów można dojść do znakomitych rezultatów. Najbardziej cenię sobie atmosferę, jaka panuje w naszym zespole. Aż chce się przychodzić na treningi, porozmawiać.

- Jak zostałaś przyjęta przez rodzinę?

- Rodzice oraz dalsza rodzina przyjechali po mnie na lotnisko w Rębiechowie. Przywitali mnie naprawdę cudownie, bez ekstrawagancji. Pierwszy posiłek w domu był również pyszny.

- Szykują się kolejne starty, a ty jesteś w domu gościem...

- Ostatni raz w domu byłam półtora miesiąca temu! Wpadłam na kilkanaście godzin i już lecę na zawody do Linzu. A potem wyjazd na finałowe zawody Grand Prix do Melbourne. Tak, to prawda, jestem w domu gościem. Dobrze, że jeszcze nikt nie wprowadził się na moje miejsce (śmiech). Jestem już naprawdę zmęczona ciągłymi wyjazdami. Szczególnie lotami. Nie należą one do przyjemności, gdy wciąż korzysta się z klasy ekonomicznej.

- Myślisz o wakacjach czy czekającym cię niebawem powrocie do uczelnianych obowiązków?

- Przede wszystkim o wypoczynku. Sezon potrwa jeszcze kilka tygodni i definitywnie mówię "pas" na ten rok. Chcę odpocząć. Chcę pojechać z Jackiem BOcianem na Kubę, ale wszystko zależy od tego, czy będzie dysponował wolnym czasem. Ale też nie jest do końca powiedziane, że będzie to Kuba. Czasami znakomcie odpoczywam zwyczajnie nudząc się.

- 20 tysięcy dolarów za brązowy medal pozwoli ci odwiedzić dowolny punkt na ziemi.

- Jeszcze tych pieniędzy nie widziałam i w tej chwili wszystko wskazuje na to, że ich nie ujrzę. A wszystko dlatego, że przed startem w mistrzostwach świata miałam przejść co najmniej dwukrotne kontrole antydopingowe. PZLA tego nie dopilnował. Słyszałam, że związek działa w tej sprawie, ale nie wiadomo, co z tego wyjdzie.

- Na marginesie rywalizacji sportowej dziennikarze od czasu do czasu dokonują także wyborów miss zawodów.

- Takie zabawy zupełnie mnie interesują. Najważniejsza dla mnie jest kolejność końcowa konkursu skoku o tyczce.

- Uwielbiasz godzinami przesiadywać przed ekranem monitora, bawiąc się grami komputerowymi. Adam Małysz przyznał się, że kilkakrotnie grał w grę "Adam Małysz na skoczni". Czy ty wcieliłabyś się w komputerową Monikę Pyrek?

- Nie. Dla mnie najważniejsza jest realna walka na zeskoku. Przyznam się, że kiedyś próbowałam komputerowego skoku o tyczce w grze "Olympic Games Sydney 2000". Jest on bardzo trudny do wykonania, gdyż trzeba jednocześnie trzymać kilka klawiszy. A poza tym nie mam wtedy w rękach tyczki.

Rozmawiał: Krystian Gojtowski



Głos Wybrzeża

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane