• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

To będzie 27 sierpnia...

Krystian Gojtowski
8 kwietnia 2004 (artykuł sprzed 20 lat) 
Rozmowa z Romanem Magdziarczykiem, chodziarzem

Z pięciotygodniowego zgrupowania w Meksyku powrócił do Gdańska Roman Magdziarczyk. W chodziarzu AZS AWFiS upatruje się kandydata do medalu olimpijskiego na dystansie 50 kilometrów, a przede wszystkim następcę Roberta Korzeniowskiego.

- Wycieczka do Meksyku się udała?
- Było wspaniale, ale nie dlatego, że odpoczywałem, bo to nie była wycieczka. Znaleźliśmy tam znakomite warunki do pracy. Co roku wyjeżdżamy na wielotygodniowe zgrupowania do ciepłych krajów. Raz jest to RPA, innym razem Meksyk. Tym razem nasza baza znajdowała się w półtoramilionowym Cerretaro, dawnej stolicy Meksyku, położonej na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza. To bardzo stare miasto, bez wieżowców, bez sztucznej nowoczesności. Do tego odpowiednia temperatura, około 25 - 30 stopni w skali Celsjusza.
- Trenowaliście chód na wąskich uliczkach tego miasta?
- O, nie. To niemożliwe. Wypożyczonymi samochodami wyjeżdżaliśmy na przedmieścia, do parków i tam trenowaliśmy. Pierwsza sesja rozpoczynała się o ósmej rano. Zaliczaliśmy od 15 do 40 kilometrów. Druga o 17.00 i kolejne 6 - 10 kilometrów do przejścia. Później czekały na nas jeszcze zajęcia w siłowni. I tak codziennie.
- Rej w grupie wodził oczywiście Robert Korzeniowski?
- Zdecydowanie. Robert był naszym przewodnikiem, guru, głównym organizatorem. W Meksyku chód jest niemal sportem narodowym, więc wszyscy to tam znają. Dzięki "Korzeniowi" wszystkie drzwi stały przed nami otworem, jego obecność pomagała nam w załatwianiu wielu spraw. Robert jest znanym poliglotą, do tego ma w Meksyku wiele znajomści. Poza tym z Meksykanami łatwo można się dogadać.
- Gospodarze byli bardzo gościnni?
- Jak chodzililśmy, to oni jadąc obok na osiołkach pozdrawiali nas. Byliśmy zapraszani do ich domów, także przez meksykańską Polonię.
- Częstowali was tequillą?
- O piciu tego trunku nie było mowy, bo ten budowaniu formy raczej nie służy. Nie odmówiłem jednak sobie skosztowania potraw z meksykańskiej kuchni. Głównie była to fasola przyprawiana na ostro oraz guacamola, czyli pasta z avocado zmielonego z mięsem.
- Spotkaliście meksykańskich Indian?
- Nie. To znaczy jeden twierdził, że nim jest, ale chciał nam sprzedać jakieś błyskotki. Wziął nas za naiwnych Amerykanów.
- Tak solidne przygotowania sugerują, że poważnie myśli pan o zdobyciu olimpijskiego medalu.
- Nigdy tego nie ukrywałem. Wiele razy rozmawiałem na ten temat z rodziną, znajomymi, kibicami, także podczas spotkań na oliwskiej AWFiS. Myślę, że jestem na to przygotowany. Nie odczuwam jednak przez to dodatkowej presji. Dla mnie jest to raczej inny rodzaj motywacji. Przed czterema laty w Sydney zająłem ósme miejsce, w ubiegłym roku na mistrzostwach świata w Paryżu - siódme, z bardzo dobrym czasem. Wynikowy progres więc jest. Datę, kiedy spróbuję powalczyć o medal, od dawna znam na pamięć. To będzie 27 sierpnia o siódmej rano.
- Po ateńskich igrzyskach Robert Korzeniowski kończy karierę. Jest pan w stanie go zastąpić?
- Zastąpić Roberta? Człowieka, który wygrywa wszystko, co jest do wygrania? To nie jest możliwe. Mogę jednak spróbować stworzyć własną jakość.
Głos WybrzeżaKrystian Gojtowski

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane