• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

To musi być impuls...

Jacek Główczyński
7 lipca 2004 (artykuł sprzed 19 lat) 
Rozmowa z Andrzejem Grubbą

Andrzej Grubba jako pierwszy tenisista stołowy został zaproszony na Aleję Gwiazd Sportu we Władysławowie. Jednak zanim trzykrotny olimpijczyk i piętnastokrotny medalista mistrzostw świata i Europy wziął udział w tej ceremonii, musiał trochę "popracować" z rakietką w dłoni. Do stołu wezwali go uczestnicy uczniowskiego turnieju ping-ponga oraz Longin Pastusiak, marszałek Senatu RP, który sprawował honorowy patronat nad niedzielną uroczystością.
- Patrząc na swoją gwiazdę, czuję się pan sportowcem spełnionym?
- To jedna z rzeczy, która przypomina o osobie, po której można "deptać" na alei. Na pewno sympatyczna, choć daleki jestem od martyrologii. Zamyka się pewien etap, ale ta uroczystość jest tak dobrze pomyślana, że wyróżniony nie ma wrażenia, iż zostaje pożegnany na zawsze. Obok sportowców, którzy sukcesy odnosili ileś tam lat temu, są wciąż czynni, tym razem Mariusz Czerkawski. Oni nadają świeżości temu przedsięwzięciu.
- Publiczność nie zapomniała Andrzeja Grubby?
- Jest mi niezręcznie oceniać własną popularność. Ale setki rozdanych autografów świadczą, że jestem nadal rozpoznawalny. Uczestnikom turnieju tenisa stołowego bardzo imponowało, że mogli ze mną zagrać. Ba, skusił się na to nawet marszałek Pastusiak, choć przyznał, że po raz ostatni trzymał rakietkę... 55 lat temu.
- I to jest chyba pana największa siła pośród niedzielnych laureatów? Nie każdy z nas latał, grał w hokeja, czy rzucał oszczepem, ale chyba każdy odbijał piłkę przy stole tenisowym.
- To jest siła, ale i zarazem... klęska tenisa stołowego, bo dyscyplina tego faktu nie potrafi zdyskontować, przełożyć na efekt medialny. A przecież wystarczyłoby wyeksponować ludzi, nie zajmujących się na co dzień sportem, którzy chętnie sięgają po rakietkę. Według moich obserwacji, w gronie osób, dla których tenis stołowy jest sportem numer jeden, no najdalej numer dwa, są m.in.: Bill Gates, Michael Jordan, Dustin Hofman, Kerk Douglas, Phill Colins, Cher, zespół Genesis, a w Polsce - prezydent Wałęsa, marszałek Borowski, Donald Tusk...
- Miał pan szczęście uczestniczyć w romantycznym etapie rozwoju tenisa stołowego, gdy przechodził on ze swietlic i piwnic na światowe salony, przed telewizyjne kamery...
- Uważam to za swój największy sukces, ale nie tylko mój, ale także Kucharskiego, Dryszela, Jakubowicza... Gdańska. AZS był takim oczkiem ping-pongowego cyklonu, który przetoczył się przez świat. Wtedy kariery robiło się w szybkim tempie.
- Gdy patrzy pan na gwiazdę, przypomina pan sobie sukcesy, czy też wraca pamięcią po przegranych meczów, które zamknęły panu drogę do jeszcze większych laurów?
- Mówi się, że przed śmiercią cały życiorys przebiega człowiekowi przed oczyma. Ja takiego momentu doświadczyłem po części w Cetniewie. Byłem wzruszony szczególnie wtedy, gdy burmistrz Władysławowa mówił o moich kaszubsko-kociewskich korzeniach. Szedłem wszak w świat z Zelgoszczy, poprzez Starograd i Gdańsk. A ze swojej kariery jestem zadowolony. Oczywiście trochę porażek było, ale nie można wygrać wszystkiego.
- Jak długo Andrzej Grubba będzie jedynym tenisistą stołowym w Alei Gwiazd Sportu?
- Tak długo, aż nie zostanie odbita gwiazda Leszka Kucharskiego. Wierzę, że zostanie doceniony w którejś z kolejnych edycji. W pełni na to zasłużył.
- Na Lucjana Błaszczyka, Tomasza Krzeszewskiego czy jeszcze młodsze pokolenie pan nie liczy?
- Do alei dwaj pierwsi mogą się zbliżyć, ale tylko pod warunkiem, że na igrzyskach w Atenach zdobędą medal. Uważam, że są na to duże szanse w turnieju deblowym. Ich medal byłby gigantyczną sprawą dla całego środowiska tenisa stołowego. Byłby to nowy impuls, na którym można byłoby budować entuzjazm. Taki, jaki towarzyszył naszej dyscyplinie zwłaszcza w latach osiemdziesiątych. Tylko w ten sposób, przez duży wynik sportowy, możemy stać się atrakcyjni dla sponsorów, telewizji i innych mediów.

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane