• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Źle się dzieje w polu karnym

Stanisław Rajewicz
8 lipca 2002 (artykuł sprzed 21 lat) 
- Mistrzostwa świata były dla pana...
- Spełnieniem marzeń, niczym największa w życiu przygoda.
- W pracy dostał pan urlop?
- Wykorzystałem wszystkie 36 dni przysługujące nauczycielowi akademickiemu.
- A gdyby sam wybierał pan miejsce urlopu?
- Seszele wydają mi się dobrym miejscem.
- W Japonii przy okazji dobrze pan zarobił.
- Spędziłem tam 41 dni, za każdy otrzymywałem dietę w wysokości dwustu dolarów. To stawka obowiązująca dla wszystkich arbitrów na mundialu. Łatwo policzyć, że zarobiłem 8200 USD. Sporo wydałem, Japonia to bardzo drogi kraj. Żeby wydostać się z hotelu, w którym byliśmy zgrupowani, należało wyłożyć sto zielonych, po połowie na taksówkę oraz przejazd prowadzącym do Tokio, ośmiokilometrowym tunelem pod dnem zatoki. Poczyniłem też trochę zakupów, chociażby zaopatrzyłem się w aparat cyfrowy, wart po przeliczeniu prawie trzy tysiące złotych. Koniec końców w drodze powrotnej, na granicy, nie musiałem deklarować nadwyżki.
- Sześć tygodni to szmat czasu. Nie nużył pana pobyt w Chibie?
- Dużo się działo. Program dnia, począwszy od pobudki o ósmej, bywał napięty. Śniadanie, trening, zawsze poprowadzony bardzo pomysłowo, spotkanie w gronie sędziów, lunch, masaże, odnowa biologiczna, oglądanie meczów, kolacja, znowu seans telewizyjny. Były również wycieczki, wizyty w kręgielni bądź na polu golfowym. Na mecz, których ja miałem cztery, wyjeżdżaliśmy dzień wcześniej. Raz przydarzyła mi się podróż ichnim, słynnym na cały świat ekspresem. Dystans dzielący Gdańsk i Warszawę pokonuje w półtorej godziny. Do tego pełny luksus, klimatyzacja.
- Zobaczył pan to, co pragnął?
- Niestety, wypad na górę Fuji okazał się nieudany z powodu gęstej mgły.
- Przyjaźnie?
- Były i są. Najczęściej przebywałem w towarzystwie jedynego przedstawiciela Oceanii. Australijczyk Mark Shield jest moim rówieśnikiem i dobrze się znamy z młodzieżowych MŚ w Argentynie.
- Przypomnijmy skrótowo pańskie występy. Kamerun - Arabia Saudyjska.
- Denerwowałem się, bo długo na niego czekałem. Komisja sędziowska nie zgłosiła żadnych zastrzeżeń.
- Arabia Saudyjska - Irlandia.
- To był najtrudniejszy mecz, ponieważ nad Jokohamą przechodził tajfun. Niesamowicie gorąco, deszcz i na dodatek silne podmuchy wiatru nakazujące arbitrowi wzmożoną czujność. Tak się złożyło, że przeżyłem tam również, choć w hotelu, trzęsienie ziemi. W Tokio jego siłę określono na pięć stopni w skali Richtera. Siedziałem na krześle i miałem wrażenie, że ktoś mocno kopie w jedną z nóg. To trwało może pół minuty. A w marcu, gdy gościliśmy w Seulu, zaliczyłem burzę piaskową. Zaprawdę dużo nowego można tam doświadczyć.
- Norweg i Senegalczyk, którym pan asystował, pojechali do domu.
- Tak miało być, bo są to młodzi sędziowie, dla których mundial stanowił wstęp do wielkiej kariery. Kolega Afryki doznał zresztą kontuzji.
- W 1/8 finału zaliczył pan spotkanie Japonia - Turcja.
- Przez 90 minut padał deszcz, bynajmniej nie orzeźwiający. To była dopiero druga gra Pierluigi Colliny, który później poprowadził finał.
- Również Kuwejtczyk Mane, który gwizdał w meczu o trzecie miejsce, zaliczył tylko trzy występy, pierwsze dwa jeszcze w fazie grupowej. FIFA miała chyba gotową listę rozjemców na najważniejsze gry.
- Jeśli pominąć fakt, że to znakomici fachowcy, jest to prawdopodobne.
- Półfinał Turcja - Brazylia.
- I tu obyło się bez kontrowersyjnych sytuacji. W całym meczu nie było ani jednej pozycji spalonej. Pod koniec gry po raz pierwszy i ostatni na mistrzostwach znacząco sięgnąłem dłonią do kieszonki, aby zasygnalizować Kimowi Nielsenowi kartkowy faul Turka.
- To zadziwiające, że w tej burzy medialnej wywołanej pracą sędziów wszystkie pańskie występy przeszły jakby niezauważone.
- Bardzo się z tego cieszę. Chyba opatrzność czuwała nade mną.
- Jednak nie na tyle, aby trafić do finału.
- Obsadę na niedzielny finał ogłoszono dopiero w piątek, ale nie karmiłem się nadzieją. Po półfinale podejrzewałem, że ten zaszczyt spotka znacznie bardziej doświadczonych arbitrów.
- I tu zaczynają się schody. Z kim, jak nie z panem, porozmawiać o tym? Hugh Dallas, który wypaczył rezultat meczu USA - Niemcy, w nagrodę był technicznym podczas finału. Doprawdy trudno opanować zdziwienie?
- Może w innych grach spisywał się znakomicie w roli arbitra technicznego? Jednak - jeśli myślimy o zagraniu ręką Niemca na linii bramkowej - nie ma mowy o błędzie. Ani rzut karny dla Amerykanów, ani tym bardziej czerwona kartka dla Fringsa nie należały się. Zaskoczony? Kamery zza bramki pokazały, że w momencie wykonywania rzutu rożnego Niemiec stał przy słupku w takiej samej pozie, a trzy sekundy później tylko cofnął dłoń. Nie wykonał ruchu w kierunku piłki! Przypomnijmy sobie, jak cztery lata temu, w meczu Włochy - Chile, Roberto Baggio specjalnie trafił piłką w rękę przeciwnika. Ileż krytyki spadło na arbitra za podyktowanie rzutu karnego.
- Tym razem Włosi padli ofiarą.
- Z tego wszystkiego zrobił się harmider na cały świat, ponieważ odpadły właśnie takie potęgi jaki Włochy i Hiszpania. Gdyby pomyłki dotyczyły Polski, nikt nie zawracałby sobie tym głowy. Cztery lata temu ewidentna krzywda spotkała Marokańczyków. Kto o tym pamięta?
- Błędy...
- Są rzeczą ludzką. Nigdy nie przyjmę do wiadomości wniosku, że Włosi przegrali z Koreą, ponieważ sędzia nie uznał gola Tomassiego. To jest nadużycie. Przecież wcześniej był gwizdek i Azjaci przestali grać! Dlaczego nikt nie ma pretensji do Vieriego za zmarnowaną sytuację w ostatniej minucie? To też błąd. Jak to jest - jeden błąd decyduje o wyniku, inny - nie? W meczu Hiszpania - Irlandia, gdy sędzia odgwizdał jedenastkę, nikt na boisku, oprócz sprawcy i poszkodowanego, nie wiedział o co chodzi. Dopiero kiedy powtórki pokazały, że Hierro próbował zdjąć rywalowi koszulkę, decyzja dla wszystkich stała się zrozumiała. Notabene sytuacje w polu karnym przy stałych fragmentach wymagają wnikliwej oceny. Bo dzieje się tam zbyt dużo złego. Często to totalna przepychanka, jak w rugby. Tak było przy pierwszej bramce dla Hiszpanów meczu z Koreą. Wszyscy patrzą, co robi zdobywca bramki, a obok jego kolega wyraźnie popycha rywala.
- Włosi zaczęli kampanię antysędziowską sugerując korupcję.
- Nie ma powodów do krzywdzących uogólnień. Nie ma też dowodów.
- Pomyłki zdarzały się arbitrom, którzy niebawem zejdą ze sceny.
- Nie widzę związku. Wiek nie wyklucza potknięć. Te mogą zdarzyć się w każdej chwili. Egipcjanin Ghandour w nieszczęsnej grze Hiszpania - Korea zatrzymał akcję przed drugim domniemanym golem dla Europejczyków na widok chorągiewki asystenta. Co innego miał zrobić? Podobne nieszczęście spotkało Grahama Polla w spotkaniu Włochy - Chorwacja. Dlaczego nikt nie rozprawia na temat błędów z perspektywy obrazu, który widzi sędzia główny. Dlaczego telewizja nie ustawi kamer również w taki sposób, aby dokonać symulacji tego obrazu? Albowiem transmisje realizuje się tak, aby komentatorzy mieli o czym mówić. Tego żądają stacje. Sędzia główny nie może zobaczyć wszystkiego.
- Właśnie! Dlatego nabierają mocy postulaty o sędziego, który śledziłby obraz telewizyjny.
- Realizacja takich żądań prawdopodobnie zupełnie przewróciłaby kryteria pracy sędziów. Może technika całkowicie powinna wyprzeć arbitrów? Komu oni potrzebni na boisku, skoro obraz z kamer pozwala jednej osobie śledzić przebieg gry? Wyobraźmy sobie kłótnie piłkarzy pragnących powtórki każdego faulu. Kto to strawi? Kibic z pewnością nie. Telewizja chyba też nie. Zastanówmy się, kiedy należałoby przerwać grę, aby sędzia przy monitorach mógł podjąć decyzję. Jeśli sędzia główny nie widzi karnego, gra toczy się dalej, ba, idzie kontratak. Przerwać go? Dziś mamy telebimy. Sędzia mógłby zerknąć na powtórkę, ale w tym czasie traci kontrolę nad boiskiem. To zamknięte koło.
- I duży kłopot dla FIFA oraz Blattera, który nie grzeszy konsekwencją.
- Oj, tak. Raz szef światowej federacji chciał powtórek na telebimach, następnie zrezygnował z nich. Spore zamieszanie wynikło, gdy ogłoszono amnestię polegającą na anulowaniu kartek z fazy grupowej. To była dyplomatyczna pomyłka, która skończyła się tym, że w dwóch spotkaniach sędziowie aż 28 razy wyciągali żółte kartki. Piłkarze po prostu poczuli się bezkarni.
Głos WybrzeżaStanisław Rajewicz

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane