Pracujący niczym tytan w peletonie Robert Hunter z włoskiej grupy Mapei-Quick Step wygrał pierwszy etap kolarskiego Tour de Pologne. Kolarz z RPA popisał się piorunującym finiszem z peletonu po walce na 178-kilometrowej trasie z Gdańska do Sopotu.
Zwycięzca dwóch etapów Vuelta a Espana został oczywiście pierwszym liderem wyścigu, którego główną nagrodą jest fiat stilo active. Hunter wyprzedził Polaków Macina Lewandowskiego (Mikomax) i Jacka Mickiewicza (CCC Polsat).
Bohaterem pierwszego z ośmiu etapów był jednak duet
Kazimierz Stafiej (Mróz) i Ukrainiec
Aleksiej Nakaznyj (Mikomax). Duet kopciuszków od początku startu w Gdańsku-Oliwie pojechał bardzo serio. Nie oglądając się na faworytów szybko pozostawili liczący sobie 142 rywali peleton za horyzontem, między siebie dzieląc zwycięstwa na trzech premiach lotnych i dwóch premiach górskich trzeciej kategorii w Sobieńczycach oraz w Kamiennej Górze. Właśnie po zaliczeniu premii w Sobieńczycach, na 60 km ta dwójka miała największą przewagę, wynoszącą aż dziewięc minut i dwadzieścia sekund. Niespodziewani liderzy opadali jednak z sił z każdym kilometrem. Gdy wjechali do Sopotu, majac 30 km do mety mieli jeszcze w zapasie pięć minut i 30 sekund. Na 12 km przed metą mieli już tylko dokładnie minutę przewagi. Trochę żal, że praca śmiałków nie zaowocowała zwycięstwem. Z drugiej strony czołowe miejsca zajęli kolarze, którzy niemal od początku zmuszali peleton do pracy w pościgu za uciekinierami.
- Mimo tej ucieczki cały czas kontrolowałem przebieg etapu. Wiedziałem, że ich dościgniemy, a o mój finisz się nie obawiałem. Potwierdziłem swą wysoką formę, jaką utrzymuję od dwóch tygodni - wyjaśnił Hunter, który zajął drugie miejsce w niedawnym wyścigu dookoła Belgii.
Zwycięstwo Huntera oznacza, że w cierpliwość muszą uzbroić się ci, którzy liczyli na pokaz efektownego i zwycięskiego kolarstwa w wykonaniu takich tuzów, jak
Richard Virenque (Domo Farm Frites), czy
Christophe Moreau i
Jens Voigt (Agricole). Tuż przed startem z ulicy Długiej w Gdańsku obie gwiazdy tryskały humorem.
- To nie doping - żartował Francuz popijając w przyczepie swej grupy kawę.
- Lubię się w Polsce ścigać, ale chcę tu w końcu wygrać. Nie zależy mi na zwycięstwach etapowych - zauważył Niemiec, który był drugi w TdP w 1999 i 2001 roku. Zupełnie inne podejście zaprezentował Belg
Rik Verbrughe, lider grupy Lotto Adecco.
- Nie zdecydowałem się na rywalizację w trudniejszej Vuelcie Espana, ponieważ mam w nogach Giro d'Italia oraz Tour de France. Sądzę, że tutaj będzie mi znacznie łatwiej - zauważył zwycięzca etapów we wspomnianych wyścigach.
Okazuje się, że gwiazd w naszym narodowym wyścigu jest co niemiara. Problemem może być różne zaangażowanie z ich strony w walkę.
- Mam nadzieję, że nie przyjechali tu tylko odpoczywać. Znamienne jest jednak to, że wielu z nich nie załapało się do swoich zespołów startujących w Vuelcie. Mogą być więc już zmęczeni sezonem - zastanawiał się
Ryszard Szurkowski, który wnikliwie przypatrywał się zawodnikom na starcie.
Jedno jest pewne. Zawodnicy uczestniczący w rywalizacji muszą być chronieni na każdym kroku. Pomijając wartość sportową zawodników, sprzęt jednego kolarza wart jest około 20 tysięcy złotych. Cena standardowego roweru, ważącego około ośmiu kilogramów, a złożonego w znacznej części z kewlaru (używanego w w budowie pojazdów kosmicznych) waha się w granicach 10 tysięcy złotych.
- To nie jest tylko rama i dwa koła. Za ten rower mógłbym kupić samochód. Lepiej mieć rower przy sobie - mówi zawodnik Weltouru.
Dzisiejszy etap rozpocznie się o 10.16 startem honorowym na Skwerze Kościuszki w Gdyni, a zakończy po przejechaniu 246,5 km w Koszalinie.