- Ciągle dojeżdżasz ze Stężycy do Gdyni?- Nigdy nie myślałem, żeby to zmienić. Samochodem pokonuję 60 kilometrów w godzinę. Tyle, a może i więcej zabierała mi podróż autokarem do Kartuz, gdzie trenowałem jako junior. W Stężycy mieszkam z rodziną, pracuję w szkole.
- Otóż to, zawodowy piłkarz nauczycielem! Rok temu trener Pisarski zrobił o to awanturę.- Choć nie robię tego dla pieniędzy, nie stać mnie, aby zrezygnować z etatu w szkole. Nie jestem juniorem. W treningach mi to nie przeszkadza. Mam bowiem jedną szóstą etatu, czyli trzy godziny w tygodniu z trzecią klasą gimnazjum plus dwie w ramach SKS. Zawdzięczam to wyrozumiałości pani Lucyny Kerlin, która jest dyrektorem jedynego w Stężycy Zespołu Kształcenia i Wychowania.
- Skończyłeś 31 lat, więc faktycznie juniorem nie jesteś. Boisz się o to, jak długo potrwa twoja kariera piłkarska?- To nie jest kwestia strachu. Podpisałem kontrakt do końca sezonu i latem mogą przyjść następni nowi gracze, ba, już w zimie może coś się zdarzyć. To już norma w futbolu, dziś jesteś, jutro ciebie nie ma. Kilku chłopaków już tego doświadczyło w Arce. Rynek pracy nagradza najlepszych. Trzeba mieć tego świadomość, ale równocześnie nie wolno się tym przejmować. Tylko starać się i walczyć. Pracę w szkole podjąłem na piątym roku studiów, mam już siedmioletni staż, posiadam tytuł nauczyciela mianowanego. To zbyt dużo, aby zrezygnować. O pracę nie jest łatwo. Nauczyciele są gotowi pracować w innych miejscowościach, dojeżdżać, byle tylko pracować.
- Lubisz pracować z młodzieżą?- Oczywiście, nawet bywa, że w wolnych chwilach wpadam do szkoły. Może kiedyś zostanę trenerem? Póki co, mam stopień instruktora.
- Po studiach na AWF?- Uczyłem się na kierunku rekreacja ruchowa. Już się zastanawiałem nad tym, czy byłoby lepiej skończyć studia podyplomowe, czy też spróbować sił w Szkole Trenerów PZPN. Jeśli prawdą okaże się informacja, że związek przeniesie akademię do Gdańska, byłoby wspaniale. Mam na myśli koszty.
- Ile zarabiasz w szkole?- Coś koło 250 złotych netto.
- W ogóle czego się dorobiłeś na futbolu?- Auta nie pierwszej młodości. (śmiech) Tylko tyle. Nie narzekam na zarobki w klubie, ale nie ma tu kokosów.
- To było pytanie dla żartów. Bo wiemy, czego pewnie nie wiedzą kibice. Grasz w piłkę za pieniądze niewiele dłużej niż jesteś nauczycielem, prawda?
- W 1995 roku Kaszubia awansowała do III ligi i wkrótce ściągnął mnie do Kościerzyny trener Szkoda. Wypatrzył mnie podczas sparingu. Radunia była wtedy skromnym A-klasowcem, a ja już miałem 24 lata.
- Czy Kaszubia mogła być drugoligowcem?- Mogła! W 1998 roku byliśmy o krok od barażu z Piotrcovią i mieliśmy zespół, który niekoniecznie byłby w II lidze meteorem. Potem przecież silni rywale w grupie warszawskiej męczyli się u nas. Też byliśmy mistrzem jesieni. Niestety, nadzieje trafił szlag w ostatniej kolejce, aczkolwiek to nie porażka w Inowrocławiu była rozstrzygająca. Ważne punkty pogubiliśmy wcześniej. Po pierwszej rundzie mieliśmy dziesięć "oczek" przewagi nad Arką!
- Działacze nie nadążali za piłkarzami...
- Tak się mówiło. Ludzie bali się, że na przykład PZPN nie zweryfikuje stadionu w Kościerzynie. Drugi sezon gram w II lidze i na własne oczy widziałem, jak się mylili. Polar, Tłoki, a nawet Świt nie mają lepszych obiektów.
- Przez cztery sezony w III lidze strzeliłeś dla Kaszubii 44 gole. Gdzie zgubiłeś smykałkę do bramek?- Nie mam pojęcia. Tam grałem jako ofensywny pomocnik, pracowali na mnie Jarek Wojdaś z Piotrkiem Celińskim, natomiast w Arce jestem defensywnym pomocnikiem z zadaniem współpracy z obrońcami, asekuracji ich, gdy idą na stałe fragmenty. Oprócz tego pracuję za plecami środkowego pomocnika.
- Piłkarze w twoim wieku mają zazwyczaj żonę i dzieci.- A ja mam dziewczynę. Nic mnie nie pcha do ślubu.
- Jesteś najbardziej znanym mieszkańcem Stężycy?- Nie! (śmiech) Chyba więcej mówi się o władzach gminy. Ludzie wiedzą, że gram w Arce, ale tak naprawdę moi uczniowie, mimo że kibicują mi, bardziej żyją tym, co zobaczą w telewizji. Real, Ronaldo i te sprawy. Gdyby Telewizja Gdańsk transmitowała nasze mecze, popularność arkowców byłaby o niebo większa.
- Swego czasu pod względem popularności biłeś arkowców na głowę.- Oj, tak! Byłem nawet czwarty w waszym plebiscycie. To była wielka przyjemność. Nawet nie podejrzewałem, że kibice w Kościerzynie tak doceniają moją grę.
- Zobaczymy, co wkrótce zrobią gdyńscy kibice...- Wystarczy to, co robią podczas meczów. Zachowanie publiczności to wielki atut Arki i mówię to szczerze. Tylko w Bielsku-Białej jest równie duże zainteresowanie, ale doping słabszy.