• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

W krainie sportu i psychologii

Jacek Główczyński
13 stycznia 2004 (artykuł sprzed 20 lat) 
Rozmowa z Alicją Kryczało

Trzy tytuły akademickiej mistrzyni USA dość skromnie wyglądają w zestawieniu z tytułem drużynowej wicemistrzyni świata z 1999, brązowym medalem mistrzostw Europy z 2000 roku, czy aż dziewięcioma medalami, w tym czterema złotymi, z mistrzowskich turniejów juniorek i kadetek. Jednak 22-letniej Alicji Kryczało i te tytuły sprawiają satysfakcję, bo nie może zdecydować się na zakończenie przygody z szermierką, choć przyznaje, że to nie sport jest teraz dla niej najważniejszy. Gdańska florecistka już trzeci rok studiuje na Notre Dame University w stanie Indiana. Przyjechałam do domu - a i to z wypadem do Londynu - korzystając z przerwy świąteczno-noworocznej.

- W sobotę odbędzie się w Gdańsku seniorski turniej. Wyjdziesz na planszę?
- Przed rokiem udało się . Tym razem zawody są tydzień później, a ja muszę wracać do USA już w środę rano. Przyznam, że nie zdążyłam odwiedzić koleżanek nawet na treningu. Przyjechałam co prawda do Gdańska 23 grudnia, ale od 29 grudnia do 6 stycznia byłam u cioci w Londynie. Sylwestra spędziłam ze swoją węgierską sympatią, Gaborem Szele, który był brązowym medalistą mistrzostw świata do lat 17 w szabli.
- Może nie chcesz zdradzić, że nie walczysz najlepiej?
- Pod względem umiejętności sportowych nie czuję, bym straciła coś z tego, czego nauczyłam się w Gdańsku. Ale brakuje mi obycia na planszy, walk z dobrymi zawodniczkami. W USA trenuję w wymiarze bardzo zbliżonym do tego co przed wyjazdem, tamtejsi szkoleniowcy są bardzo zaangażowani w to, co robią, ale brakuje odpowiednich sparingpartnerek. Nie wiadomo też czy będą pieniądze na zawody Pucharu Świata. W poprzednim sezonie byłam na trzech. Teraz już jeden start będzie sukcesem.
- Jaką wartość ma tytuł akademickiej mistrzyni USA?
- Dla uniwersytetu ma duże znaczenie. Wbrew pozorom nie jest łatwo go zdobyć. Walczy się do pięciu trafień, co wiąże się z dużym stresem. Dopiero najlepsza czwórka ma pojedynki do 15 punktów. W poprzednim sezonie udało mi się ustrzelić dublet. Nie tylko wygrałam po raz drugi indywidualnie, ale też zwyciężyliśmy w klasyfikacji drużynowej. Do dwóch pierścieni dołożyłam... naszyjnik. W mistrzostwach nagrodą jest biżuteria. Może nawet złota? Nie sprawdzałam. Śmieję się, że w tym roku muszę uzupełnić kolekcję na przykład o kolczyki, choć nie wiem, czy jest taka możliwość.
- Niektórzy polscy sportowcy decydują się na emigrację za ocean, aby wypłynąć na szerokie wody, inni amerykańskim stypendium starają się zdyskontować sportowe sukcesy. Ciebie chyba nie można zaliczyć do żadnej z tych grup?
- Generalnie nie żałuję, że przyjechałam do USA, ale czasami jest mi przykro, że wykluczyłam się z walki o laury w szermierce. Pocieszam się, że jeszcze wrócę do najwyższego wyczynu, ale też nie chcę niczego obiecywać. Nie ukrywam, że floretu nie stawiam na pierwszym miejscu, nie jest to już taka fascynacja jak kiedyś, jak tę broń postrzega mój 13-letni brat, który wyzwał mnie właśnie na pojedynek. Wygrałam. Obecnie najbardziej fascynuje mnie psychologia. Jej chciałabym się poświęcić przez półtora roku, które pozostały mi do końca studiów.
- To może połączysz poprzednią pasję z nową. Co powiesz o psychologii sportu?
- Świetnie byłoby połączyć te dwie kwestie. Zupełnie niedawno dowiedziałam się, że w Notre Dame jest taka specjalizacja. Z niecierpliwością czekam też na najbliższy semestr, kiedy będą zajęcia na temat stresu i metod radzenia sobie z nim. Mogę to później wykorzystać na planszy. Zresztą już zauważyłam, że wiedza, którą zdobyłam z zakresu psychologii, wzbogaciła mnie jako zawodniczkę.
- Wracasz do Ameryki, która wita emigrantów przymusowym zostawieniem odcisków palców i fotografii. Naprawdę za oceanem jest aż taki strach przed terroryzmem?
- Po 11 września zapanowała panika. Na każdy przelatujący samolot ludzie patrzyli ze zdenerwowaniem. Ostatnio tego nie widziałam, chociaż moje spostrzeżenia mogą być niepełne. Mieszkam w akademickim campusie, w którym jesteśmy w znacznej mierze odilozowani. O tym, że jest tam niebezpiecznie, przypomniałam sobie dopiero w Chicago, gdy lecąc do Polski dowiedziałam się, że jest podwyższony poziom zagrożenia. To nie było miłe uczucie.

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane