- 1 Darmowa inauguracja sezonu na żużlu (9 opinii)
- 2 Lechia. "To ten moment" dla Ferandeza (20 opinii)
- 3 Tego jeszcze nie mieli. Na mecz samolotem (5 opinii)
- 4 Arka współpracuje z SI. Chce budować (24 opinie)
- 5 Hiszpan na testach w Arce. Stolc na dłużej (22 opinie)
- 6 Hokeiści potrzebują 6 mln na grę w THL (38 opinii)
Andrzej Jasiński - "oczekiwałem kredytu zaufania".
7 listopada 2001 (artykuł sprzed 22 lat)
Arka Gdynia
Najnowszy artykuł o klubie Arka Gdynia
Arka Gdynia wznowiła współpracę z SI Arka. Potwierdza budowę akademii piłkarskiej
Rozmowa z Andrzejem Jasińskim, piłkarzem Arki.- Jakie były kulisy pańskiego przyjazdu do Gdyni?
- Tydzień po tym, jak opuściłem Jagiellonię i wróciłem do rodzinnego Olsztyna, jakimś sposobem odnalazł mnie trener Pisarski.
- I od razu zgodził się pan na grę w Arce!
- Nie tak prędko, opowiedziałem, jak potraktowano mnie w Białymstoku. Bez ceregieli oznajmiłem, że nie mam czasu na beniaminki, testy i rozczarowania. Albo Arka mnie chce, albo... Grałem tu i tu, można mnie sprawdzić.
- Zmusił pan szkoleniowca do podjęcia ryzyka.
- Określiłbym to innymi słowy. Oczekiwałem kredytu zaufania. Nazajutrz, z samego rana, zadzwonił prezes Milewski i... ustaliliśmy warunki. Nie chciałbym przesadzić, ale mój dotychczasowy dorobek i zebrane doświadczenia mogły skłonić szkoleniowca do ryzyka. Zamierzam udowodnić, że był to krok nie tyle ryzykowny, ile słuszny.
- Nie przerażała pana pozycja Arki?
- Ostatnie miejsce rzeczywiście nie wygląda zachęcająco, ale w rozmowie z moim tatą powiedziałem, co to za strata - jeden punkt. Każdy chciałby grać w wielkim klubie, lecz fajnie jest też uczestniczyć w ratowaniu drużyny przed spadkiem. To bardzo emocjonujące.
- Co stało się w Jagielloni?
- Gdy tam przyjechałem, działacze oznajmili, iż nie mogą ryzykować zakontraktowania kolejnego piłkarza, ponieważ dużo ich kosztowało zerwanie umów z zawodnikami, którzy zawiedli. Nikt w klubie nie chciał kolejnej fali krytyki. Zgodziłem się więc na miesięczny okres próbny, oczywiście przysługiwała mi pensja i premie za punkty. Wystąpiłem w trzech spotkaniach. Trener Łazarek był zadowolony, ale odezwał się prezes Mojsiuszko, który uznał, że w tej chwili nie jestem zawodnikiem podstawowym. To miało go upoważnić do zweryfikowania sumy kontraktowej, na którą umówiliśmy się natychmiast po moim przyjeździe. W praktyce wyglądało to tak, że kontrakt zminimalizowano do pensji. Skoro nie należę do pierwszej jedenastki, to czy jestem tam potrzebny? Wyjechałem. Poczułem się oszukany. Chyba za długo byłem za granicą i nie jestem przyzwyczajony do takiego traktowania. W ogóle życie w Polsce stało się zaskakujące. Proszę sobie wyobrazić, że dziś rano pojechałem z moją córeczką Sandrą, która urodziła się 26 września, na obowiązkowe szczepienie. Zarówno w przychodni, jak i szpitalu odesłano nas z kwitkiem, ponieważ nie mamy stałego zameldowania. Błyskawicznie popędziłem do klubu. Reforma zdrowia chyba nie poszła w prawidłowym kierunku...
- Jak długo był pan w Austrii?
- Przez dwa lata grałem w II-ligowych klubach St. Poelten i Vienna. Z tego pierwszego odszedłem, gdy cały zespół wniósł protest do krajowej federacji. Klub nie był wypłacalny, przez co został wycofany z rogrywek, mimo że zajmował trzecie miejsce i celował w awans do Max Bundesligi. W stolicy Austrii mogłem zostać na dłużej, jednak zimą złapałem kontakt z trenerem Kieżuniem, prowadzącym Stomil. Akurat zbiegło się to z pewnymi niesnaskami z szefami wiedeńskiego klubu, więc tym łatwiej uległem sentymentom. Przecież w Stomilu się wychowałem. Trener Kieżuń zapewniał, że widzi mnie w I-ligowym składzie. Byłem na barażu z Górnikiem Polkowice, cieszyłem się z sukcesu przyszłych kolegów. Wkrótce jednak Kieżunia zastąpił Chojnacki i zaczęły piętrzyć się kłopoty, chociażby z certyfikatem. Gdy byłem już w Jagiellonii, tę sprawę załatwiłem w ciągu trzech godzin, więc przekonałem się, o co chodziło. Kolejny już powrót do Olsztyna był błędem. Powinienem raczej rozmawiać o przedłużeniu kontraktu z Vienną. W Polsce pewnie ze trzy najlepsze kluby płacą na takim poziomie jak kluby II ligi austriackiej. Trzeba tylko być lepszym piłkarzem od miejscowych i strzec się zachowań, które mogą stać się pożywką dla prasy. Jeśli wykonujesz to, czego oczekuje trener, jest dobrze.
- Cztery lata wcześniej, jako 22-latek, wyjechał pan do szwedzkiego Soedertalje.
- Przyznam szczerze, że do tej pory nie zapytałem trenera Kaczmarka, który zrobił ze mnie piłkarza, dlaczego tak się stało. Prawdopodobnie Stomil nieźle zarobił na rocznym wypożyczeniu. Byłem jedynym profi w klubie Assyriska, systematycznie grałem, było fajnie, ale w pojedynkę nudziłem się okropnie.
- Wrócił pan do Polski, ale nie miał już tyle szczęścia, ile w pierwszym sezonie na boiskach ekstraklasy.
- Kiedy nie chciał mnie w Stomilu trener Polak, na krótko trafiłem do Radomiaka, gdy pojawił się trener Szukiełowicz, zostałem odesłany do zespołu rezerw, występującego pod nazwą Warmia Stomil II. Tylko za kadencji trenera Oblewskiego byłem w Stomilu. Następnie - podczas pierwszego treningu z udziałem pana Broniszewskiego! - atak kolegi zakończył się skomplikowanym złamaniem nogi. Przez rok nie grałem.
- Powiedział pan, że "nie jest przyzwyczajony do takiego traktowania". Czego oczekuje pan w Gdyni?
- Marzeniem każdego piłkarza są występy w ekstraklasie bądź za granicą, ale - gdyby gdyński klub stworzył mi warunki nie odbiegające od I-ligowych - zostałbym tu na dłużej niźli do maja przyszłego roku. Dziś pieniądze są potrzebne do sukcesu, aczkolwiek z drugiej strony dobrze pamiętam czerwiec 1994 r., gdy ze Stomilem awansowałem do ekstraklasy i cała nagroda za historyczny sukces ograniczyła się do dziesięciu fiatów 126p do podziału na całą drużynę (śmiech). Graliśmy wtedy tylko za pensje i premie, ale atmosfera była wspaniała. Oglądało nas po 16 tysięcy kibiców. Chciałbym przeżyć coś takiego jeszcze raz, na przykład w Gdyni.
- Trener Pisarski powiedział: Jasiński to piłkarz na "tak".
- Jestem optymistą, najważniejsza jest dla mnie rodzina i jeśli ona jest szczęśliwa, nie mam powodów do narzekania. Nie mam zwyczaju obrażać się na ludzi. Wiem, że sytuacja Arki jest trudna, że drużyna nie otrzymuje pieniędzy. Ja też. Jednak to nie powód do załamywania rąk. Piłkarz ma trenować i grać, a nie buntować się. Bo przeciwko komu? Jeśli jest zestresowany, gra słabiej i to działa przeciwko niemu. Jeśli będzie dobry, prędzej czy później doczeka się pieniędzy albo dostrzegą go inne kluby.
star.