• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Czy robię coś złego?

Krystian Gojtowski
15 lipca 2002 (artykuł sprzed 21 lat) 
Zwycięstwem w VII lekkoatletycznym mityngu Grand Prix
Sopotu, memoriale Janusza Sidły, Monika Pyrek, tyczkarka Lechii Gdańsk, przypomniała o sobie wybrzeżowym kibicom. To był pierwszy start 22-letniej zawodniczki na własnym terenie w tym roku.

- Długo musieliśmy czekać na twój występ na Wybrzeżu. Pierwsze zawody i od razu zwycięstwo z przyzwoitym rezultatem (4,50 m - przyp. aut.). Do tej pory twoja forma była chimeryczna. Udane starty przeplatały się z zupełnymi klapami.
- Mam nadzieję, że wygrana w Sopocie nie będzie wyjątkiem potwierdzającym regułę. Czuję, że jest coraz lepiej. Do tej pory różnie bywało, głównie dlatego, że miałam problemy z rozbiegiem. Został nieco wydłużony i potrzebowałam czasu, by osiągać odpowiednie wyniki.
- W tym sezonie znacznie rzadziej pojawiasz się na rozbiegu aniżeli w roku ubiegłym.
- Jest to spowodowane tym, że w programie Złotej Ligi nie ma skoku o tyczce kobiet. Na nasze miejsce wskoczyli mężczyźni. Mam zatem dużo mniej startów, ale staram się w miarę możliwości brać udział w imprezach.
- Wieść gminna niesie, że Monika Pyrek wykorzystuje wolny czas do tworzenia konfliktowych sytuacji. Dokładnie rzecz biorąc chodzi o to, że zadarłaś z Edwardem Szymczakiem, swym trenerem, i teraz słuchasz tylko Wiaczesława Kaliniczenki.
- A ja widzę, że niektórzy wykorzystują nadmiar swego wolnego czasu do rozdmuchiwania spraw, które absolutnie na to nie zasługują. Oczywiście, ustosunkuję się do tej sprawy. Podkreślam zatem, że nie ma żadnego konfliktu. Tego, że podczas rozmowy wyraziłem swoje, nieco inne zdanie aniżeli trenera Szymczaka na temat planu treningów, na pewno nie można nazwać kłótnią, a tym bardziej konfliktem. Edward Szymczak jest szefem Ośrodka Szkolenia o Tyczce, jest więc moim bezpośrednim przełożonym i nie mam zamiaru tego podważać. Maciej Petruczenko z "Przeglądu Sportowego" lubi jednak doszukiwać się skandali. Szkoda, że próbuje znaleźć je tam, gdzie ich zwyczajnie nie ma.
- Bardzo dużo czasu poświęca ci Wiaczesław Kaliniczenko. Mogłabyś porównać jego umiejętności z warsztatem szkoleniowym Edwarda Szymczaka?
- Nie zrobię tego. Gdybym to uczyniła, to na pewno jeden z nich się obrazi.
- Nosisz się jednak z zamiarem stworzenia w przyszłości własnego teamu, z własnym lekarzem, masażystą, menedżerem a być może i kucharzem?
- Na razie o tym nie myślałam, tym bardziej, że ośrodek zapewnia nam, jako grupie, pewne potrzebne rzeczy. Myślę jednak, że od sierpnia zatrudnię masażystę.
- Ile będzie zarabiał masażysta Moniki Pyrek?
- Żadnych kokosów nie będzie. 1,5 tysiąca złotych, a więc w granicach średniej krajowej.
- Zawistni od razu podniosą głos, że stać cię na takie wydatki. Słychać plotki, że Pyrek jeździ po świecie tylko po to, by zarabiać pieniędze.
- A czy ja robię coś złego? Skakanie o tyczce jest moją pracą, której poświęcam cały rok, lwią część swego życia. To nie jest tylko moje hobby. Przecież nie dla własnej satysfakcji wypruwam z siebie flaki na treningach. Czy to aż tak dziwne, że coś chcę z tego też mieć? Coś namacalnego, trwałego? Poszukiwaczom sensacji radziłabym zająć się zarobkami chcociażby naszych wspaniałych piłkarzy.
- Ponoć dla wysokich apanaży udałaś się na mityng do Kassel, odpuszczając sobie memoriał Józefa Żylewicza, sztandarową imprezę Lechii Gdańsk, swego macierzystego klubu.
- Po pierwsze, klub wyraził zgodę na to, bym tam startowała. A po drugie, w Kassel skakały dobre zawodniczki, z którymi chciałam się zmierzyć. Startując w Gdańsku, znów musiałabym czekać półtorej godziny, aż poprzeczka dotrze na wysokość, od której chciałabym rozpocząć konkurs. I nie żałuję, że nie skakałam w Gdańsku. Podczas memoriału Żylewicza wiał wiatr, co zazwyczaj nic dobrego nie wróży.
- Ile więc Monika Pyrek zarabia na skakaniu?
- Na pewno nie jest to tak opłacalne, jak w przypadku piłkarzy, czy chociażby tyczkarzy. Jako brązowa medalistka mistrzostw świata zarabiam mniej więcej tyle, ile otrzymuje Adam Kolasa, który takiego medalu nie ma.
- Prawo jazdy jednak zrobiłaś po to, by jeździć samochodem.
- Jeszcze go nie mam. Nie mam czasu na dokonanie wyboru.
- Auto musi być na pewno...
- ... długie, bym mogła przewozić tyczki. Ciągle czekam. Być może doczekam się obniżek cen, promocji dla tyczkarki.
- Gdańskie florecistki dogadały się z dealerem Alfy Romeo, więc i na tyczkarkę pewnie znajdzie się popyt.
- A właśnie, że nie ma. Rozmawiałam z Nissanem. Zaproponowali mi trzyprocentowy upust, co w przeliczeniu oznaczałoby cenę niższą o półtora tysiąca złotych. Żeby jednak ustalić warunki umowy, musiałabym jechać do siedziby firmy w Warszawie. Sama podróż kosztowałaby mnie tyle, ile wynosi proponowana zniżka.
- We Wrocławiu spotkałaś się z bliskim swemu sercu, Jackiem Bocianem. Co mówi na twoje wszystkie prblemy?
- Cały czas leczy kontuzję i głównie ten temat nas zajmuje.
- Nie masz jednak zamiaru, o czym było słychać, zmieniać stanu cywilnego i przeprowadzać się do Wrocławia...
- Kolejna bzdura, ale przyzwyczaiłam się już do tego. Robiono przecież ze mnie już nawet rozwódkę, wdowę...
- Ostatnio podczas mityngu na Krecie rywalizowałaś z Rosjanką Swietłaną Fieofanową i Amerykanką Stacy Dragilą. Ile trenigów, startów brakuje ci do ich poziomu?
- Trudno to porównywać. Dragila w tym sezonie nie pokazuje niczego wielkiego. A Fieofanowa? Hmmm.... Trenuje od szóstego roku życia. Jak nie gimnastykę sportową, to coś innego.
- Być może stąd jej niesamowita muskulatura. Jak na nią patrzysz, to przynajmniej masz satysfakcję, że wyglądasz bardziej kobieco?
- Staram się na nią nie patrzeć. Ale co sugerujesz?
- Być może męska rzeźba jej sylwetki jest po części efektem medycyny.
- Nie sądzę, by tak było. Gdyby rzeczywiście Fieofanowa się dopingowała, to długo nie utrzymałaby się na topie. Komisja antydopingowa IAAF szybko by ją namierzyła i byłoby po zabawie.
- Ciebie również śledzi wydział pościgowy IAAF?
- W ostatnim półroczu byłam badana cztery razy. Wcześniej trzeba im przesłać plan treningów oraz startów. Gdybym tego nie zrobiła, musiałabym zapłacić karę. Komisja przyjeżdża niezapowiedziana i przystępuje do działania.
- To przykra sprawa...
- Przyzwyczaiłam się. Dostaję kubeczek i wchodzę do toalety, a wraz ze mną pani z komisji.
- Nie uważasz, że, to przekroczenie granicy intymności?
- Niestety, tak jest. Mało tego, często, zwłaszcza gdy jest to międzynarodowa komisja, pani nakazuje podnieść koszulkę, ponieważ nie wszystko dokładnie widzi. Zdarza się nawet, że dopytuje się, czy czegoś nie próbuję ukryć.
- Za kilkanaście dni w Monachium odbędą się mistrzostwa Europy. Przystępujesz do zawodów jako faworytka do jednego z medali?
- Mam nadzieję, że aż tak bardzo nie wypadłam z obiegu (śmiech). Nie odczuwam jednak żadnego stresu. Obciążenie psychiczne czułam w Edmonton. Teraz tego nie ma. W walce o zwycięstwo będą się liczyły te zawodniczki, co zawsze. Przyznam jednak, że zaskoczyła mnie ostatnio Annika Becker, ustanawiając rekord Europy (4,77 m w mistrzostwach Europy - przyp. aut.). Widziałam ten skok. Niemka zaliczyła wysokość bardzo czysto. Mogło być jednak tak, że trafiła na superdobre warunki. Coś na zasadzie: trafiło się ślepej kurze ziarno. Przekonamy się, czy jest w stanie utrzymać formę na tym poziomie.
- Czy dobrym startem w Monachium chcesz komuś coś udowodnić?
- Nie mam zamiaru niczego udowadniać. Skaczę dla siebie, a nie dla tych, którzy mnie atakują.
Głos WybrzeżaKrystian Gojtowski

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane