• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Filip pierwszy

star.
24 lutego 2003 (artykuł sprzed 21 lat) 
Rozmowa z Arturem Kosteckim, kokeistą Stoczniowca

W 1995 roku, gdyby nie okrutny pech (złamanie kości piszczelowej), mógł zdobyć złoty medal MP U-17. W piłce nożnej, w barwach Lechii, pod wodzą trenera Gładysza, żeby nikt nie był zdziwiony. U boku młodszego o jeden dzień Dawidowskiego, również Króla, Bieniuka i Zieńczuka. Rok później los wynagrodził mu to tytułem mistrzowskim juniorów starszych. Już w hokeju na lodzie. Teraz również może dogonić, ba, przegonić starych kolegów. Oni rok temu cieszyli się z Amiką trzecim miejscem w ekstraklasie. Artur Kostecki celuje nawet złoto...

- Jest w nas - bo nie tylko we mnie - w całej drużynie, przekonanie, że musimy zdobyć medal, choćby brązowy - mówi 25-letni napastnik Stoczniowca. - Jest też, nie ukrywajmy, presja, i to pomimo faktu, iż ligę rozpoczynaliśmy marząc o czwórce. Źle się stało, iż w półfinale trafiliśmy na Unię, lecz tak naprawdę to niczego nie zmienia. Usłyszeliśmy sugestie, aby zrezygnować z walki z obrońcami tytułu i skupić się na rywalizacji o brąz, jednak czy tak mówią i postępują sportowcy. Może i byłaby to dobra koncepcja, gdyby nie podstawowa zasada sportu, że gra się o zwycięstwo. Jeśli wbijesz sobie to do głowy, zakodujesz, nikt nie jest ci straszny. To tak jak z grą ciałem. Mariusz Justka zawsze powtarza: "Odważnie grajcie ciałem, bo tylko w ten sposób unikniecie kontuzji." Wierzę, że partnerzy, bo mój występ jutro w Oświęcimiu stoi pod znakiem zapytania, dadzą z siebie wszystko. Już zapraszam kibiców na piątek do "Olivii". Te dwie gry będą decydujące, dadzą obraz, gdzie jesteśmy i na co nas stać. Nie wolno zrażać się pierwszą porażką. Kiedyś na dzień dobry dostaliśmy łomot w Warszawie, po czym pobiliśmy SMS.

- Jak wygląda twoja ręka?
- Po dwóch tygodniach zdjąłem gips. Trener Pysz mówił, abym porządnie przygotował się na drugą rundę play off. Jednak czuję, że będę gotów już na Unię, może nie na pierwszy mecz, bo to zależy od decyzji lekarza. Ten uraz to zwykły pech, który akurat w tym sezonie uwziął się na mnie. Graliśmy w Nowym Targu, to była moja przedostatnia zmiana. Uderzyłem ręką w bandę. Dograłem do końca, a w szatni, gdy ochłonąłem, zorientowałem się, że coś jest nie tak, skoro nie potrafię rozwiązać sznurowadeł.
- Jaka jest naprawdę Unia? Nie do przejścia? A może przestraszona kontuzją Mariusza Puzio?
- Z pewnością jest bardzo mocna. Jej pozycja w lidze i dorobek punktowy nie mogą być dziełem przypadku. Tak jak nie było przypadkiem - to moja opinia - że "stocznia" przez długi czas była wiceliderem. Chociaż pojawiały się przeciwstawne opinie... Po cichu powiem, że w szeregach oświęcimian może zabraknąć Romana Kelnera, a to byłoby następne poważne osłabienie. To jednak wiadomość niesprawdzona. Unia ma na tyle silną ekipę, że brak jednego hokeisty nie powinien mieć znaczenia, ale z drugiej strony, wszyscy wiemy, co dzieje się, gdy w dobrze pracującej maszynie nawali jeden tryb. W szóstej rundzie unici zremisowali u nas i trzeba powiedzieć, że to nie był ten sam zespół, co na początku sezonu. Każdy wniosek, który dodaje nam otuchy i teoretycznie zwiększa nasze szanse, jest dobry. To już play off. Przed nami od sześciu do dziesięciu meczów. W każdym trzeba grać na maksa. Na treningach pracujemy nad stroną fizyczną, bo w graniu przecież nic nie poprawimy. Nie chcemy, aby powtórzyła się sytuacja sprzed roku, kiedy po pechowym półfinale byliśmy wypaleni. Nie było w nas pary, mimo że byliśmy dobrze przygotowani.
- Zmieńmy temat. Jak to jest z twoim imieniem? Artur czy Filip?
- W dowodzie mam Artur Filip, ale wszyscy w "Olivii" wołają na mnie Filip albo "Kostek". To tak, jak z dyrektorem Gotalskim. Ma na imię Jerzy, a jest Tomkiem.
- Twoje przekwalifikowanie się z futbolu na hokej nie byłoby możliwe, gdyby nie geny...
- Paradoksalnie to tata zachęcał mnie do gry w piłkę. Moje plany zweryfikowała poważna kontuzja, ale w dzieciństwie chciałem być hokeistą. To chyba normalne, dzieciak łapie bakcyla. Szybko nauczyłem się jeździć na łyżwach, jak większość synów hokeistów, że wspomnę Wróbla, Błażowskiego, Bagińskiego, Jakubowskiego. Nic więc strasznego, gdy złamałem nogę, się nie stało. Mówi się: "chcieć to móc". Jednak przyznaję, że gdyby nie talent po tacie, nie byłoby to takie łatwe.
Głos Wybrzeżastar.

Kluby sportowe

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane