- 1 TLG. Dublet byłego dyrektora Lechii (5 opinii)
- 2 Lechia najlepsza, gdy Fernandez z ciężarem (6 opinii)
- 3 Zacięty derby Trójmiasta tylko do przerwy (8 opinii)
- 4 Arka zmarnowała karnego, kończyła w "10" (134 opinie) LIVE!
- 5 Hokeiści przegrali pomimo kompletu (23 opinie)
- 6 Piłkarze ręczni dobrze zaczęli, ale przegrali (8 opinii)
Grzegorz Kubiak - najbogatszy na Hipodromie.
19 czerwca 2001 (artykuł sprzed 22 lat)
Pięciu jeźdźców zagarnęło ponad połowę pieniędzy z puli 270 tysięcy złotych, którą zaoferowała firma Nederpol Development & Investment oraz pozostali sponsorzy międzynarodowych zawodów jeździeckich w skokach przez przeszkody. Najwięcej zarobił Grzegorz Kubiak. Reprezentantowi Garo Warszawa kasa wypłaciła 42 250 złotych. Kolejne miejsca w tej klasyfikacji zajęli: Piotr Morsztyn (39 000), Tomasz Klein (24 000), Krzysztof Aftyka (22 500) i Jacek Bobik (21 500). Za tą grupą znalazł się Jacek Zagor, który co prawda w trzech pierwszych konkursach wygrał aż 16 tysięcy złotych, ale w pięciu kolejnych dołożył do tej sumy już "tylko" tysiąc. "Głos" rozmawia z najbogatszym.
- Czy największa wygrana równa się tytułowi najlepszego zawodnika imprezy?
- Takie jest na ogół przekonanie.
- A jakie jest pana zdanie?
- Mogło być zdecydowanie lepiej. Często szanse na dobre miejsce odbierały niuanse, jak na przykład poślizg konia w zakręcie.
- Których konkursów najbardziej panu żal?
- Przede wszystkim tego najważniejszego - Pucharu Bałtyku. Szóste miejsce nie satysfakcjonowało mnie. Znacznie więcej obiecywałem sobie też po rywalizacji z Jokerem.
- Najwyżej dotowany konkurs, kwotą 77,5 tysiąca złotych, stał do znakiem niespodzianek. Kto nie wytrzymywał napięcia psychicznego: konie czy zawodnicy?
- Rzeczywiście było wiele zaskakujących rozstrzygnięć. Jednak nie wynikały one z nerwów, ale z dużej skali trudności parcoursu. Ostro też była wyśrubowana norma czasu. Na Djanie des Fontenis, na której jeżdżę od pół roku, jeszcze nie musiałem się tak śpieszyć.
- Może popełnił pan błąd decydując się na tego konia? Kilkanaście minut wcześniej na Orkiszu wygrał pan pewnie siódmy konkurs CSI A.
- To jest sport. Nigdy już tego nie sprawdzimy. Orkisz istotnie skakał tego dnia bardzo pewnie. Jednak pamiętajmy, że start w Sopocie nie był dla mnie celem samym w sobie, a próbą generalną przed mistrzostwami Europy. Tam więcej szans na awans do finału daje właśnie Djana...
rozmawiał: Jacek Główczyński
więcej w środowym Głosie Wybrzeża
- Czy największa wygrana równa się tytułowi najlepszego zawodnika imprezy?
- Takie jest na ogół przekonanie.
- A jakie jest pana zdanie?
- Mogło być zdecydowanie lepiej. Często szanse na dobre miejsce odbierały niuanse, jak na przykład poślizg konia w zakręcie.
- Których konkursów najbardziej panu żal?
- Przede wszystkim tego najważniejszego - Pucharu Bałtyku. Szóste miejsce nie satysfakcjonowało mnie. Znacznie więcej obiecywałem sobie też po rywalizacji z Jokerem.
- Najwyżej dotowany konkurs, kwotą 77,5 tysiąca złotych, stał do znakiem niespodzianek. Kto nie wytrzymywał napięcia psychicznego: konie czy zawodnicy?
- Rzeczywiście było wiele zaskakujących rozstrzygnięć. Jednak nie wynikały one z nerwów, ale z dużej skali trudności parcoursu. Ostro też była wyśrubowana norma czasu. Na Djanie des Fontenis, na której jeżdżę od pół roku, jeszcze nie musiałem się tak śpieszyć.
- Może popełnił pan błąd decydując się na tego konia? Kilkanaście minut wcześniej na Orkiszu wygrał pan pewnie siódmy konkurs CSI A.
- To jest sport. Nigdy już tego nie sprawdzimy. Orkisz istotnie skakał tego dnia bardzo pewnie. Jednak pamiętajmy, że start w Sopocie nie był dla mnie celem samym w sobie, a próbą generalną przed mistrzostwami Europy. Tam więcej szans na awans do finału daje właśnie Djana...
rozmawiał: Jacek Główczyński
więcej w środowym Głosie Wybrzeża