- 1 Arka na derby po wygraną i awans (176 opinii)
- 2 Lechia nastawia się na wielkie rzeczy (70 opinii)
- 3 Momoa spotkał się z Michalczewskim (58 opinii)
- 4 Beniaminek za mocny dla Wybrzeża (102 opinie) LIVE!
- 5 Udany koniec sezonu. Juniorzy złoci (4 opinie)
- 6 Ogniwo przegrało, ale zagra o złoto (6 opinii)
Zmarł MARIAN DZIUROWICZ, były prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej. Można stwierdzić, że wraz z Jego odejściem skończyła się pewna epoka w polskiej piłce nożnej...
Dziurowicza poznałem w 1984 roku. Wówczas był prezesem Siły Mysłowiec, a Klub Dziennikarzy Sportowych zorganizował na Śląsku - 2-dniowe seminarium. Cała nasza dziennikarska grupa była wprost zachwycona dynamicznym prezesem mysłowickiego klubu. Dziurowicz zaimponował wszystkim swoim dotychczasowym dorobkiem prezentując się jako niesłychanie w tamtych czasach skuteczny działacz klubu i jego dobry gospodarz.
Nic więc dziwnego, że wkrótce potem został prezesem największego katowickiego klubu - GKS-u. Zaraz po jego przejściu piłkarze GKS awansowali do ekstraklasy pozostając w niej po dzień dzisiejszy.
Marian Dziurowicz w 1995 roku został - po Kazimaierzu Górskim - prezesem PZPN. W tym właśnie okresie, przez półtora roku, miałem przyjemność z Nim pracować, będąc rzecznikiem prasowym związku.
Trafiliśmy na najgorszy okres w historii naszej Federacji piłkarskiej. Wówczas PZPN, a i Dziurowicz osobiście, został bardzo brutalnie zaatakowany przez byłego prezesa Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki, Jacka Dębskiego. Wtedy Marian bardzo mi zaimponował. Dzielnie znosił wszystkie bezpodstawne oskarżenia, inwektywy i różnego rodzaju pomówienia, które gęsto padały pod Jego adresem.
Już wtedy był chory. Czekała Go operacja przeszczepienia bajpasów. Gdy został nieprawnie zawieszony przez Dębskiego w funkcji prezesa związku, dosłownie uciekł ze stołu operacyjnego kliniki kardiochirurgicznej. Miał niezwykle silny organizm. W tamtym, niezwykle trudnym czasie wojny futbolowej sprawdził się jako bardzo odpowiedzialny prezes PZPN. Widziałem, jak po kryjomu zmienia jakieś specjalne plastry na sercu, by bronić autonomii związku przed głupotą i prywatą. Nie ugiął się urzedniczemu złu, tak jak nie tolerował złych ludzi w swoim otoczeniu.
Był niezwykle wymagającym szefem, zarówno od siebie, jak i od podwładnych. Potrafił kogoś ostro zrugać, ale gdy ten kroś zasłużył, miał odwagę publicznie go pochwalić. Nie da się ukryć, że większość pracowników związku, ale też i niektórzy działacze piłkarscy czuli do Niego ogromny respekt. W czasach, kiedy był prezesem związku, PZPN określono złośliwie "Dziuroland", właśnie od Jego nazwiska. Dziś Jego dawni wrogowie i przeciwnicy otwarcie przyznają, że wolą PZPN pod rządami Dziurowicza, niż "Bonioland"...
Ostatni raz z Marianem widziałem się na zebraniu Piłkarskiej Ligi Polskiej, w dniu wylotu naszej reprezentacji na Mundial. Przyjechał do Warszawy, teraz to można tak określić, pożegnać się z kolegami - prezesami klubów i okręgów. Mimo ustawicznych kłopotów z chodzeniem, dobrze wyglądał. Kilkakrotnie zabierał głos w obronie 16-zespołowej ekstraklasy. Nic nie zapowiadało, że wkrótce odejdzie od nas, na tamten, miejmy nadzieję, lepszy świat.
CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI!