Polskie florecistki powtórzyły osiągnięcie z 1999 roku. Podopieczne Tadeusza Pagińskiego zostały wicemistrzyniami świata. W Lizbonie biało-czerwone walczyły w składzie: Sylwia Gruchała, Anna Rybicka, Magdalena Mroczkiewicz (wszystkie Sietom AZS AWF Gdańsk) i Małgorzata Wojtkowiak (Warta Poznań). Złote medale zabrały Rosjanki, które były też najlepsze w zmaganiach indywidualnych, gdzie zajęły pierwsze i drugie miejsce.
W 1/8 finału Polki rozgromiły Austrię 45:15. Trener
Pagiński oszczędzał w tym pojedynku
Mroczkiewicz. W pozostałych meczach "Mrówka" walczyła wspólnie z
Gruchałą i Wojtkowiak. Z boku kibicowała koleżankom
Rybicka.
Już w ćwierćfinale doszło do rewanżu za finał igrzysk olimpijskich. Naprzeciw biało-czerwonych stanęły Włoszki. W porównaniu z Sydney rywalki dokonały jednej korekty w składzie, desygnując do walk
Margheritę Granbasi. I to ona wspólnie z Mroczkiewicz była bohaterką niecodziennego wydarzenia. W trzecim pojedynku meczu po trzech minutach efektywnego czasu było 0:0. Taki rezultat urządzał Polki, gdyż prowadziły już 10:4. W kolejnej walce Wojtkowiak rozbiła
Giovannę Trillini aż 9:2. Ta zresztą była naszą... sojuszniczką. W inauguracyjnym starciu uległa Gruchale 1:5. Gdy Sylwia pojawiła się na planszy po raz drugi, poprawiła wynik na 25:9! Po takim ciosie nawet Włoszki nie mogły się podnieść. Ostatecznie wygraliśmy aż 45:31. Przegrana do tego stopnia podcięła skrzydła Italii, że w końcowej klasyfikacji wylądowała dopiero na siódmym miejscu.
W półfinale Polki wygrały z Rumunią 45:41, ani na momemt nie oddając w tej potyczce inicjatywy. Gruchała rozpoczęła od 5:1 z
Roxanną Scarlat, a Mroczkiewicz poprawiła na 10:4 po sukcesie nad
Laurą Badeą. Co prawda po przegranych Wojtkowiak rywalki dwukrotnie zbliżały się na dwa punkty (15:17 i 23:25), ale sukces Mroczkiewicz nad Reką Szabo-Lazar 8:4 wyjaśnił sprawę.
W finale tylko na początku mieliśmy powody do zadowolenia. Gruchała rozpoczęła od sukcesu nad
Wiktorią Nikisziną 5:3, a później prowadziliśmy jeszcze po walkach Mroczkiewicz ze
Swietłaną Bojko (13:11) oraz Wojtkowiak z Nikisziną (20:18). Sytuacja zmieniła się, gdy Gruchała przegrała z Bojko 1:5. Nasze panie zerwały się jeszcze do walki przy wyniku 28:35, ale sukcesy Mroczkiewicz i Gruchały w dwóch ostatnich pojedynkach pozwoliły jedynie na zniwelowanie straty do 41:45.
W meczu o brąz Rumunia pokonała Węgry 45:44.
- Odnieśliśmy ogromny sukces, potwierdziliśmy przynależność do światowej czołówki. Prawdopodobnie nie pozwoliliśmy Włoszkom ponownie sięgnąć po złoty medal. Ta sztuka udała nam się po raz drugi w minionym siedmioleciu. Tylko my potrafimy wygrywać z Włoszkami w półfinale. Mimo wysokiego wyniku wcale nie był to łatwy mecz. Podobnie bardzo dużo sił kosztowało nas starcie z Rumunkami. Tam przecież każda zawodniczka to wielokrotna medalistka mistrzostwa świata, a Badea była mistrzynią olimpijską w Atlancie. Finał z Rosją też był do wygrania. Wszak pokonaliśmy tę drużynę w Moskwie w mistrzostwach Europy. Niestety, tym razem nieco nam zabrakło. Gdy rywalki przejęły inicjatywę, zostaliśmy zmuszeni do atakowania, a to jest znacznie trudniejsze. Wtedy łatwiej o błędy. Dlaczego w decydujących pojedynkach walczyła Wojtkowiak, a nie Rybicka? Proszę pozwolić, że zostanie to moją tajemnicą. Każdy trener tak zestawia skład, aby zespół wygrywał. I tylko tym kierowałem się w Lizbonie - podkreśla
Tadeusz Pagiński, trener żeńskiej reprezentacji Polski i Sietom AZS AWF Gdańsk.
W polskiej ekipie radość z medalu mieszała się z żalem po straconym miejscu turnieju drużynowego kobiet w programie olimpijskim. Żal po decyzji FIE florecistki koić będą na urlopach. Do 1 października otrzymały wolne od treningów. Najszybciej na wakacje wyruszyła Gruchała, która wczoraj odleciała do Londynu.
- Decyzja federacji na pewno podcięła nam skrzydła. trudno zrozumieć, dlaczego o naszym losie decydują takie federacje jak Palestyna czy Mongolia, które w ogóle swoich reprezentacji nie przysyłają na mistrzostwa! Jednak na walki staraliśmy się maksymalnie zmobilizować. I tak trzeba czynić dalej. Będą mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy, szans na zdobycie kolejnych medali nie zabraknie - podkreśla polski fechtmistrz.