Jak każe tradycja, dwunastu najlepszych tenisistów stołowych Europy stawi się na turnieju TOP-12. Po raz drugi w tym gronie znalazł się Lucjan Błaszczyk (numer 8 rozstawienia), a debiutantem jest Tomasz Krzeszewski (12), dla którego zwolnili miejsce wyżej klasyfikowani na kontynentalnej liście: Jan-Ove Waldner, Joergen Persson (obaj Szwecja) i Zoran Primorac (Chorwacja).W Rotterdamie z pierwszym numerem rozstawiono
Władimira Samsonowa (Białoruś). Ponadto zagrają:
Werner Schlager (Austria, 2),
Joerg Rosskopf (Niemcy, 3),
Kalinikos Kreanga (Grecja, 4),
Jean-Michel Saive (Belgia, 5),
Timo Boll (Niemcy, 6),
Petr Korbel (Czechy, 7),
Trinko Keen (Holandia, 9), Patrick Chila (Francja, 10) i Peter Karlsson (Szwecja).
W latach osiemdziesiątych w takich turniejach regularnie grywali
Andrzej Grubba i
Leszek Kucharski. Temu pierwszemu udało się nawet raz wygrać. Teraz liczymy na prawo serii w przypadku "Krzeszy", gdyż właśnie w tym mieście przed trzema miesiącami został międzynarodowym mistrzem Holandii, oraz na solidność "Lucka". Z drugim rozmawialiśmy po bardzo udanym dla niego i TTC Grenzau meczu półfinałowym Ligi Mistrzów.
- Wyjazdowa wygrana 3:2 oznacza, że chyba przyjmujecie już gratulacje za awans do finału najważniejszych w Europie rozgrywek klubowych? Rewanż na początku marca w Grenzau.
- Byłbym bardziej ostrożny. Charleroi to obrońca pucharu i ubiegłoroczny klubowy mistrz świata. W pokonanym polu pozostawił wszystkie azjatyckie drużyny. To ma swoją wymowę. Dlatego robiliśmy wszystko, aby z belgijską drużyną nie spotkać się w półfinale. W grupie wygraliśmy pięć spotkań i do półfinału weszliśmy z pierwszego miejsca. Pech chciał, że Charleroi zajęło drugą pozycję. I gramy już w półfinale. Na wyjeździe było bardzo trudno. Przegrywaliśmy 0:2, po czym udało mi się zdobyć pierwszy punkt na Japończyku Mitamurze. W rewanżu będziemy grać u siebie, mamy korzystny bilans setów, ale Charleroi stać na wygranie 3:1 lub 3:0. W Grenzau wesprze ich Zoran Primorac, którego nie było w pierwszym meczu.
- Sporo grasz w tym roku. Zdążyłeś odwiedzić Chiny, Austrię, Belgię. Teraz czeka cię skok do Holandii. Nie odczuwasz zmęczenia?
- Rzeczywiście musiałem nauczyć się żyć w podróży. Dość powiedzieć, że otrzymałem specjalną kartę lotniczą, należną tym, którzy w ciągu roku pokonają w powietrzu 50 tysięcy mil. Mam też inne obowiązki. W środę byłem na meczu piłkarskim Kaiserslautern - HSV. Jedna z niemieckich stacji telewizyjnych kręci bowiem reportaż o mnie i Miroslavie Klose. Za miesiąc reprezentacyjny napastnik o polskim pochodzeniu ma złożyć mi wizytę w Grenzau.
- Przed tobą start w TOP-12. Nie jesteś debiutantem, nie ma mowy o tremie...
- Przed dwoma laty we Włoszech zająłem ósme miejsce. W Rotterdamie na pewno chciałbym być wyżej. Jednak dużo zależeć będzie o tego, kto ostatecznie przyjedzie na zawody oraz jak będzie losował. W tym roku zmieniony został regulamin. Na początku grać będziemy w czterech grupach po trzech zawodników. Do półfinału awansują tylko zwycięzcy, a pozostali będą mogli wracać do domu.
- Ponad dziesięć lat czekaliśmy aż w TOP-12, podobnie jak w czasach Grubby i Kucharskiego, grać będzie dwóch Polaków. Obecność Krzeszewskiego w Holandii będzie miała dla ciebie znaczenie?
- We dwóch zawsze raźniej. Ponadto są praktyczne korzyści. Można wspólnie przeprowadzić rozgrzewkę oraz przygotować się pod konkretnego rywala. Wówczas przed grą kolega naśladuje styl przeciwnika, z którym za chwilę przyjdzie mi się zmierzyć.