Rozmowa z Krzysztofem Koziorowiczem
To drugi tytuł mistrza Polski wywalczony przez Krzysztofa Koziorowicza z koszykarkami
Lotosu VBW Climy Gdynia. W tym sezonie dokonał tej sztuki samodzielnie od początku do końca (w ubiegłym samodzielną pracę rozpoczął w grudniu 2001 r.). Radość nie jest jednak pełna. Zabrakło awansu do turnieju Final Four Euroligi.
- Z jednej strony wywalczony w cuglach tytuł mistrza Polski, a z drugiej - przegrany w dramatycznych okolicznościach awans do elitarnego Final Four. Górą są łzy czy radość?
- Awans do Final Four był dla nas nadrzędnym celem. Niestety, nie udało się tego osiągnąć, jednak naszą grę w Eurolidze można ocenić pozytywnie. Seriami wygrywaliśmy mecze, zwyciężyliśmy w grupie. Nie udało nam się awansować. Wyciągnęliśmy z tego najważniejszy wniosek: nie liczy się wygrywanie bitew, gdy przegrywa się wojnę. Na pocieszenie pozostaje fakt, że po heroicznej walce ulegliśmy późniejszemu mistrzowi Europy. Może zadecydował brak szczęścia? Mówię to z bólem serca.
- Na decydujące mecze z Jekaterynburgiem zespół wzmocniono. Czy pozyskanie Tatiany Troiny i Ivety Bielikovej było dobrym posunięciem?
- Troinę ściągnęliśmy z myślą o przyszłości. Wierzę, że będziemy mieli z niej pociechę. Bielikova to gracz wielkiej klasy, jednak nawet taka zawodniczka nie jest w stanie w ciągu kilku dni przyswoić sobie rozbudowanych założeń taktycznych. Gdyby przyszła do nas szybciej, zaprezentowałaby się zdecydowanie lepiej.
- Zaangażowanie się w Euroligę spowodowało, że polska ekstraklasa stała się dla was brzydkim kaczątkiem.
- Aż tak źle nie było. W znacznej mierze mecze ligowe stanowiły dla nas przygotowanie do spotkań na arenie międzynarodowej. W rozgrywkach krajowych zawsze jednak staraliśmy się zachować najwyższy poziom koncentracji.
- Co było gorsze: niespodziewana operacja nogi w trakcie sezonu czy też przedwczesne pożegnanie się z Euroligą?
- Zdecydowanie porażka z UMMC. Co prawda, zwykło się mówić, że zdrowie jest najważniejsze, jednak akurat w tym wypadku byłem dobrej myśli. Zabieg nie był skomplikowany, a wykonali go fachowcy najwyższej klasy.
- To był pana pierwszy pełny sezon w roli opiekuna zespołu koszykarek. Było trudniej aniżeli przed rokiem?
- Każdy sezon jest inny. Ten zakończony pokazał, że stanowimy zgraną ekipę i nie ma podziału typu: ja, mężczyzna, będę teraz rządził wami, kobietami.
- A były momenty, gdy musiał pan jednak pokazać zawodniczkom, że "jestem twardym facetem"?
- Nie było takiej potrzeby. Rozumieliśmy się bardzo dobrze. Jeszcze raz przekonałem się, że pracuję ze stuprocentowymi profesjonalistkami. Moja ingerencja w ich mentalność ograniczyła się do delikatnego pobudzenia w kilku przypadkach.
- Po raz pierwszy pana asystentem była kobieta. Czy pomiędzy panem a Kasią Dydek dochodziło do ostrych sporów w sprawach taktyki, ustawienia drużyny, wykorzystywania poszczególnych koszykarek?
- To, że Kasia została moją asystentką, było trafionym posunięciem. W meczach, które prowadziła samodzielnie, potwierdziła swoje walory. Wspomagała mnie swoim boiskowym doświadczeniem i komunikatywnością.
- Na boisku przedłużeniem pańskiej myśli taktycznej jest Gordana Grubin. Czy śnią się panu po nocach koszmary o odejściu jugosłowiańskiej rozgrywającej z zespołu?
- Takich snów nie miewam. Rzeczywiście Gordi jest światowej klasy zawodniczką. Nawet nie chcę dopuszczać do siebie myśli o jej pożegnaniu z Gdynią.
- Czy po dwóch sezonach spędzonych w tym mieście ma pan już dość kobiecej koszykówki? Mówi się o tym, że chętnie zatrudniono by pana w roli szkoleniowca koszykarzy Spójni Stargard Szczeciński...
- W żadnym wypadku nie zamierzam rezygnować z pracy w Lotosie. Przed nami wiele celów do zdobycia, a zatrzymywanie się w połowie drogi nie leży w moim charakterze.
- Wierzymy, że w następnym sezonie Lotos wystąpi w decydującej rozgrywce Euroligi. Czy do realizacji tego celu potrzebne są wzmocnienia drużyny?
- Nie chcę w tej chwili wymieniać nazwisk, lecz jeśli zmiany są potrzebne, to tylko kosmetyczne. Ten zespół pokazał, że potrafi grać i wygrywać. Jedną z ważnych rzeczy, których potrzebuje, jest stabilność. Teraz trochę wyhamujemy. Potrenujemy od 12 maja do 20 czerwca, a potem pojadę na urlop.