- 1 Wyniki potrzebne do awansu Arki 12 maja (134 opinie)
- 2 Były skaut Monaco we władzach Lechii (28 opinii)
- 3 Kolejne transfery Wybrzeża (17 opinii)
- 4 14. z rzędu mistrzostwo Polski rugbistek (6 opinii)
- 5 Żużel. Wątpliwości kapitana. Kara za DMPJ (184 opinie)
- 6 Lechia ma gotową drużynę na ekstraklasę (83 opinie)
30:10 z Budowlanymi Łódź
14 czerwca 2004 (artykuł sprzed 19 lat)
Arka Rugby
Najnowszy artykuł o klubie Arka Rugby
Biało-Zielone Ladies Gdańsk po raz 14. z rzędu mistrzyniami Polski w rugby 7
Punkty: Krieczun 20, Marek Skindel 5, Aleksiej Bekow 5 - Piotr Gomulak 5, Maciej Maciejewski 5.
ARKA: Ruszkiewicz (80 Rybak), Wojaczek, Kaszubowski, Denisiuk, Nowak (75 Rogowski), Andrzejczuk, Olejniczak (30 Raszpunda), Mielnikow, Komisarczuk, Krieczun, Bator (50 Macoń), Stachura, Chromiński, Skindel (77 Motyl), Bekow.
"Harleyowcy" z flagami Arki rozpoczęli w niedzielę mistrzowski pochód gdynian. Tego dnia zamknęło się koło. 20 września 1998 roku, gdy "Buldogi" debiutowały przed własną publicznością w ekstraklasie, ograli... łodzian 21:9. Teraz po meczu z tą drużyną, w szóstym sezonie gry w elicie, zdobyciu trzech srebrnych medali, trzecim i piątym miejscu, doszli do mistrzostwa. Ale, choć nie oddaje tego końcowy wynik, goście nie byli chłopcami do bicia. Przed przerwą częściej byli przy piłce. W 16 minucie na pole punktowe gospodarzy przedarł się Gomulak. Jako że położył między słupy, wydawało się, że podwyższenie będzie tylko formalnością. Jednak łódzki łącznik ataku posłał "jajo" w słupek. Trzy minuty później Arka mogła wyrównać. Akcję na wagę remisu zainicjował Bekow. Ukraiński obrońca przekazał piłkę Krieczunowi, a ten posłał ją jeszcze bardziej na lewe skrzydło. Skindel, zwany "Forrestem", nie miał lepszej sposobności do zaprezentowania, że jest naprawdę szybkim zawodnikiem.
Niestety, tuż przed przerwą Paweł Deniusiuk stracił piłkę na połowie łodzian, a ci wyprowadzili błyskawiczną kontrę. Co prawda, do długo biegnącego samotnie lewą flanką Maciejewskiego zdążyli dobiec Jarosław Bator i Bekow, ale tak niefortunnie wystartowali do łódzkiego skrzydłowego, że zderzyli się, a ten prześlizgnął się między nimi i zdobył przyłożenie.
W drugiej połowie obraz gry zmienił się. Arka porzuciła, choć nie do końca, taktykę związaną z atakami przy młynie. Paweł Nowak dwukrotnie jeszcze szarpał efektownie, ale bez efektu punktowego. Gdynianie opanowali sytuację, gdy więcej piłek zaczęli adresować do formacji ataku.
Po zmianie stron Arka zyskała jeszcze jednego, poza kapitalną i liczną publicznością, sojusznika. Zaczął pomagać jej wiatr. Od razu też poprawiła się skuteczność kopów Rosjanina. Marek Płonka, trener Lechii, już wcześniej uspakajał, gdy "Stan" pudłował: "On się musi wstrzelić". Krieczun podciągnął wynik po karnym na 8:10, a następnie rozpoczął się jego dropgolowy festiwal. 50, 57, 60, 64 i 73 minuta to akcje, które kończyły się identycznie. Gdynian kozłował piłkę w okolicach 20 metrów od słupów rywali, a następnie precyzyjnie kopał ją między słupki a poprzeczkę! Jako że w tym okresie łodzianie padali jak muchy i co chwila któryś z nich korzystał z pomocy lekarskiej, nie w głowie było im zdobywanie punktów. Arka odskoczyła na 23:10.
W odruchu desperacji Ryszard Wiejski posłał ma boisko Mirosława Szczepańskiego, którego zmienił na stanowisku... trenera Budowalnych przed dwoma tygodniami. Przyjezdni, których przyjechał dopingować autokar kibiców, jeszcze zebrali się do ataku, ale gdyńska defensywa nie pękła. Bekow, jak na rutyniarza przystało, przechwycił piłkę, przebiegł z nią kilkadziesiąt metrów, po drodze tratując obrońcę rywali i z triumfalnie podniesioną ręką niósł jajo wzdłuż linii końcowej aż pod same słupy. Ułatwił zadanie Krieczunowi, który bez najmniejszych kłopotów ustalił końcowy wynik spotkania.
Daniel Gilet (francuski sędzia finału): - Miałem przylecieć do Gdańska w piątek, ale podróż przedłużyła się o kilka godzin. Samolot, który miał mnie przywieźć z Kopenhagi do Polski został odwołany. Musiałem lecieć do Berlina i dopiero stamtąd nad morze. Jakim jestem arbitrem? Nie gwiżdżę ani tolerancyjnie, ani nie pozwalam na ostrą grę. Staram się tylko dostosować do tego co grają na boisku drużyny. Ten mecz będę wspominał bardzo miło.
Jerzy Zając (prezes RC Arka): - Na pewno nasza taktyka nie polegała na tym, by słabiej grać jesienią (5 miejsce przyp. jag.), i zaskoczyć wszystkich wiosną. Ale faktem jest, że zmieniliśmy akcenty. W poprzednich latach głośno mówiliśmy o tytule. Tym razem graliśmy bez presji i złoto jest nasze. Postaramy się, by tytuł na dłużej zagościł w Gdyni. Mamy dobre podstawy - nie tylko dobry zespół seniorów, ale teraz właściwie zorganizowaną pracę z grupami młodzieżowymi.
Ryszard Wiejski (trener Budowlanych): - Arka zrobiła to, co nie udało się nam. Zdobywała punkty, gdy zaczęła grać z wiatrem. Trzeba jej oddać, że w przekroju całego meczu była lepszą drużyną. A przede wszystkim miała niesamowitego Kriczuna. Wiedzieliśmy, że jest tu taki zawodnik. Ale kto mógł przypuszczać, że będzie miał dzień konia?
Stanisław Kriczun (zdobywca 20 punktów): - Nie wiem, ile punktów zdobyłem. Nie liczyłem. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że byłem bohaterem meczu. Rugby to gra zespołowa i żaden zawodnik nie wygra w pojedynkę. Zaręczam, że niewiele bym zdziałał, gdyby chłopcy nie wywalczyli mi pozycji do strzałów. To mój pierwszy tytuł mistrzowski. We Francji grałem tylko w trzeciej dywizji, a w Rosji w najlepszym sezonie doszedłem do tytułu wicemistrza kraju.
Dariusz Komisarczuk i Maciej Stachura (grający trenerzy Arki): - Z naszych obserwacji wynikało, że jesteśmy lepiej wybieganym, szybszym, lepiej przygotowanym pod względem kondycyjnym zespołem. Choć mecz nie układał się po naszej myśli, staraliśmy się konsekwentnie realizować nakreśloną taktykę. Rywal musiał pęknąć. I tak się stało w drugiej połowie, gdy zagraliśmy z wiatrem.