• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną

Jacek Główczyński
23 czerwca 2004 (artykuł sprzed 19 lat) 
Gdański floret zdobył 62. medal w imprezie rangi mistrzowskiej! Sylwia Gruchała, Magdalena Mroczkiewicz i Anna Rybicka przywiozły z Nowego Jorku brąz. Jednak zapowiadają, że w tym roku na tym nie poprzestaną. Wkrótce w Kopenhadze odbędą się mistrzostwa Europy indywidualne i zespołowe, a w sierpniu liderka ekipy Tadeusza Pagińskiego pojedzie do Aten bić się o olimpijskie podium.

Katakumby - poziom minus cztery
Tylko na pozór po występie w USA gdańszczanki powinny być smutne. Zamieniły wszak złoto, zdobyte przed rokiem w Hawanie, na krążek z najmniej szlachetnego kruszcu. Jednak każda z trzech muszkieterek miała swoje powody do zadowolenia.

- W Nowym Jorku wszystko jest albo bardzo wysoko albo bardzo nisko. Zawody odbyły się w... katakumbach, cztery piętra pod ziemią. Cały czas krążyłyśmy między windami. Gdyby ktoś się zgubił, musiałby radzić sobie sam, bo nie było tam zasięgu dla telefonów komórkowych - wprowadza w nastrój mistrzoskiej rywalizacji Anna Rybicka, od lat niezmiennie, jeśli tylko jest zdrowa, kapitan biało-czerwonych.

Popularna "Rybcia" ma tę satysfakcję, że w USA walczyła tylko w tych meczach, w których Polki wygrywały. Najpierw wniosła wkład do zwycięstwa nad Japonkami, a w meczu o trzecie miejsce pomogła poskromić Węgierki.

- Funkcja kapitana to trochę taka rola administracyjna. Przed meczem witam się z sędziami, a po walkach żegnam się z nimi. Jestem także łącznikiem między trenerem a zawodniczkami. Na gruncie sportowym nie wiążą się z tą rolą żadne przywile. Walczę tak samo jak każda z koleżanek o miejsce w drużynie. Cieszę się, że dostałam szanse z Węgierkami i dobrze powalczyłam, choćby z Knapek, którą pokonałam 5:2 - podkreśla Rybicka.

Stabilizacja "Mrówki"
W sezonie poolimpijskim, gdy wicemistrzyni igrzysk z Sydney łapała kontuzje, Magdalena Mroczkiewicz była silna jak tur. Na mistrzostwa świata w 2001 roku tylko ona pozostała fechtmistrzowi Pagińskiemu ze srebrnego tercetu gdańszczanek. Niestety, okazało się, że organizmu zbyt długo nie da się oszukiwać.

- W tym sezonie było więcej zawodów, które z powodu rozmaitych urazów opuściłam niż takich, w których startowałam. W Nowym Jorku dałam z siebie wszystko w turnieju drużynowym, a potem... nie wyszłam do walk w indywidualnym Pucharze Świata. W tym sezonie mam już nic do zyskania w tym cyklu. Kontuzjowane kolano chroniłam stabilizatorem. Bez niego nie byłabym w stanie walczyć. Z medalu jestem zadowolona, ale pozostał także wielki żal do sędziów. Stać nas było na obronę złota. Powiem wprost - zostałyśmy oszukane! Zamiast remisu 41:41 pojawił się wynik 40:42. Ten werdykt podciął nam skrzydła i był przełomowy dla losów półfinału z Rumunkami - zapewnia Popularna "Mrówka".

Jesteśmy drużyną
Tadeusz Pagiński
nie ukrywał, że o losach meczu z Rumunkami zadecydowała jedna walka. Nie chciał jednak zdradzić, która z zawodniczek ją "skopała". Z analizy protokołu półfinałowego wynika, że sporo punktów straciła Małgorzata Wojtkowiak, ale później Gruchała potrafiła jeszcze "wyciągnąć" na remis.

- Po przegranej nigdy nie mamy do siebie pretensji, nie złościmy się na siebie. Ani Gosia, ani nikt inny nie usłyszał złego słowa. Jesteśmy drużyną z hasłem przewodnim: "Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną". Ja zawsze kończę mecze. Wolę takie sytuacje jak w pojedynku o brąz, gdy wychodziłam na planszę przy wyniku 40:39 dla nas. Zawsze lepiej bronić przewagi niż gonić. Ale w meczu z Rumunkami wydawało się, że się uda. Zaczęłam przy 36:40, doszłam na 40:40. Wówczas wykonałam jedną z akcji, które wcześniej przynosiły mi punkty. Ale tym razem sędzia zamiast mnie, przyznał punkt Rumunce. Zesłościłam się na niego, nie potrafiłam powrócić do właściwej koncentracji i już nie dogoniłam rywalki - przyznaje Sylwia Gruchała.

Współdecydowanie
Przed czterema laty Sylwia pojechała na mistrzostwa Europy niejako za karę i wróciła z nich ze złotym medalem. W tym roku jako jedyna Polka wystartuje na igrzyskach. W dodatku w Atenach otrzyma bardzo wysoki, drugi numer rozstawienia. Czy może liczyć w najbliższych dniach na preferencyjne traktowanie?

- Może się wydawać, że mam słabość do Azjatek, bo w Gdańsku przegrałam z Chinką, a w Nowym Jorku pokonała mnie Koreanka. Ale tak nie jest. Miałam po prostu słabsze dni. Czułam się zmęczona. Optymalna forma ma przyjść na Ateny. Floret jest moją pasją, ale gdybym nie wierzyła, że zdobędę medal, to nie byłoby sensu tam jechać. O tym, czy pojadę na mistrzostwa Europy, zadecyduje trener. Liczę, że otrzymam możliwość współdecydowania w tej sprawie. Jestem już na tyle doświadczoną zawodniczką, że znam swój organizm, wiemy kiedy należy odpuścić, aby potem przyszedł sukces - zapewnia indywidualna wicemistrzyni świata z ubiegłego roku.

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane