• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Mam pomysł na "królową"

Krystian Gojtowski
6 października 2004 (artykuł sprzed 19 lat) 
Jacek Kazimierski, szef marketingu w firmie Elite Cafe, ruszył w Polskę, by zdobywać zwolenników mających głosować na niego podczas styczniowych wyborów prezesa Polskiego Związku Lekkiej Atketyki. - Nasza lekkoatletyka jest w bardzo złym stanie. Wiem, jak ją z tego wyprowadzić. Wyprowadziłem na prostą trzy firmy, które stały na skraju bankructwa. Plan naprawy lekkoatletyki jest prosty. Wiem, jak to zrobić - zapewnia 51-letni biznesmen, który za namową Roberta Korzeniowskiego zaistniał w lekkoatletyce, zakładając Grupę Lekkoatletyczną Elite Cafe.

- Jeździ pan po kraju, namawiając trenerów i działaczy do tego, by zaufali panu. To środowisko jest jednak tak biedne, że nie będzie głosować na tego, który nie obieca pieniędzy. Pańskie wystąpienia są po trosze odbierane jak podana w ładnym opakowaniu, ale typowa kiełbasa wyborcza.
- Głosy ludzi świadczą o czymś zupełnie innym. Ja i mój zespół przez osiem miesięcy opracowywaliśmy projekt, który w końcu stał się programem działalności PZLA. Nie są to więc spotkania dążące do stworzenia koalicji wyborczej, lecz lansowanie programu rozwoju lekkoatletyki. To jest jedyny taki program, nie tylko w tej dyscyplinie, ale w ogóle w sporcie, który ma może i słabe punkty, ale ma też szansę realizacji.
- Mówi pan, że program jest łatwy do realizacji...
- Stosunkowo łatwy z marketingowego punktu widzenia, żeby była jasność.
- Ludzie w kraju, tak zwany teren, programu słuchają, lecz przede wszystkim chcą, wręcz żadają pieniędzy. Nie chcą żyć już za głodowe pensje 400-500 złotych.
- I to rodzi sie mój największy niepokój. Nasza współpraca nie może się opierać na ich życzeniowo-roszczeniowej postawie. Ludzie ręce wyciągają po kolejne pieniądze, ale to nie na tym ma polegać. Tak naprawdę dzisiaj nie mamy nawet dobrego pomysłu, jak zagospodarować pieniądze, które są do dyspozycji. Działanie musi być podobne do biznesu. Najpierw trzeba mieć dobry pomysł, strategię. Szuka się sposobów, czyli kompetentnych ludzi do ich realizacji, a dopiero na czwartym miejscu są pieniądze. W przeciwnym wypadku, nawet jak tych pieniędzy będzie pięć razy więcej, nie będę efektywnie wykorzystane, jeśli do końca nie wiemy na co mamy je wydać, kto za to odpowiada i co na tym zyska lekkoatletyka.
- Sytuacja tej dyscypliny jest wręcz dramatyczna. Jak pan sądzi, od ilu lat tak się dzieje?
- Chciałbym sprostować. Może dramatycznie nie jest. Jest to część naszego sportu, która i tak wygląda trochę lepiej aniżeli inne dyscypliny. Zgadzam się jednak z tym, że systematycznie obserwujemy negatywny trend, jeśli chodzi o liczbę zdobytych medali i punktów na imprezach mistrzowskich, liczby klubów i sekcji, zmniejszające się środowisko trenerów, którzy mają coraz gorsze warunki pracy.
- Ale to nie jest kwestia ostatniego roku, czy dwóch lat. Dopiero teraz pan to zauważył?
- Nie dopiero teraz, bo związek z tą dyscpliną sportu mam od 1997 roku, kiedy zacząłem współpracować z Robertem Korzeniowskim. Później zrodził się projekt powołania do życia Grupy Lekkoatletycznej Elite Cafe. Na tej bazie chciałem i ciągle chcę budować dojrzały sponsoring lekkoatletyki. Jednak okazało się, że nie możemy budować konkretnych planów w dłuższej perspektywie czasu. Okazało się, że nie możemy finansować klubu, bo nie może on mieć sponsora tytularnego. A zależało to od kilku osób w związku. Dokładnie rzecz biorąc, podpis jednej osoby załatwiał sprawę.
- Dlaczego Irena Szewińska odmawiała panu współpracy?
- Nie chciałbym w tej chwili polemizować. Można oczywiście szukać interpretacji prawnych, które będą polegały na tym, że ktoś coś będzie starał się udowadniać. Podam bardzo prosty przykład. Chodziło o klub Wawel Kraków, który nie mógł uzyskać zgody na rozszerzenie swej nazwy o Elite Cafe. Chociaż to dziwne, bo syn pani Ireny Szewińskiej gra w Częstochowie w klubie, który używa takiego rozszerzenia, co oznacza, że w siatkówce takiego problemu nie ma. Na podstawie tego czarno-białego przykładu, czy jest to jakiś problem prawny, czy jest to zagrożenie dla związku, czy to jest zagrożenie dla osób, które mogłyby w ten sposób złamać prawo? Nie, tak nie jest. To jest kwestia dobrej woli. I tu dotykam problemu inwestowania na szerszą skalę w dłuższym okresie, jeśli chodzi o sponsora tytularnego związku, klubu, sponsorawanie zawodników, imprez.
- No z tym, jako firma macie duże problemy.
- To jest trudne do wyobrażenia dla ludzi, którzy działają w innych dyscyplinach sportu. Oferujemy pieniądze, a tych pieniędzy się nie przyjmuje!
- Być może Irena Szewińska również organizuje takie spotkania jak pan. Jak pan oceni swoje szanse na pokonanie legendy polskiej lekkoatletyki w wyścigu po fotel prezesa związku?
- Ciągle wierzę w to, że nie będziemy konkurować. Na razie projekt jest jedynym projektem. Jako jedyni prowadzimy z dużym wyprzedzeniem, bo od września - rzeczywiście - kampanię wyborczą. Wciąż kładę nacisk na to, byśmy skupili się na pracy zgodnie z programem rozwoju lekkoatletyki. Jeśli skupimy się na walce wyborczej, to stracimy kilka miesięcy.
- To apel do Ireny Szewińskiej?
- Nie mówmy tutaj Irena Szewińska, bo to naprawdę nie chodzi o jedną osobę, a być może problemem nie jest sama Irena Szewińska. Kiedy walne zgromadzenie delegatów związku wybierze mnie na prezesa, miejsce będzie także dla Ireny Szewińskiej. Miejsca są także dla wielu innych ludzi.
- Jakie stanowisko zaoferuje pan obecnie rządzącej prezes?
- Zaoferuję jej stanowisko honorowego prezesa PZLA. Pani Irena znajduje się w strukturach MKOl. Tu może odegrać fantastyczną rolę w lobbowaniu na rzecz naszej dyscypliny. Musimy wykorzystać jej potencjał, jej nazwisko, z korzyścią nie tylko dla lekkoatletyki, ale i całego polskiego sportu.
- Mówi się, że w związku przytulne posadki znalazło wielu tak zwanych dziadków leśnych. Po wyborach przeprowadzi pan personalną czystkę?
- Nigdy w życiu! Nawet przez myśl mi nie przeszło, by urządzać w związku jakiekolwiek czystki. Trudno tych ludzi obarczyć winą za to, że ktoś umiejscowił ich w niewłaściwej części struktury, albo nie przygotował do pracy poprzez szkolenie, bądź nie wskazał po prostu zakresu obowiązków i roli w strukturze PZLA.
- Rządzić będą ci sami ludzie, ale odmienieni?
- Będą to ci sami ludzie, którzy pracują dzisiaj. Pracowników będzie na pewno więcej. Przybędzie ludzi, którzy znają się na marketingu i inwestowaniu. Nowi wskażą kierunek, ale prawdziwy potencjał drzemie w tych ludziach, którzy już dzisiaj pracują w strukturach związku.
- Jak będzie wyglądało szkolenie starych kadr?
- Nie znam się na tym, ale doceniam rolę szkolenia. Będą od tego ludzie. U siebie w firmie nie ja szkolę pracowników. Od tego są firmy, które się w tej działalności specjalizują.
- Jest pan biznesmenem, menedżerem. Czy jako prezes PZLA ustali pan sobie pensję na poziomie menedżera?
- W PZLA będę pracował społecznie, bo tę rolę traktuję jak misję. Otrzymałem zgodę zarządu firmy Elite Cafe, jak i swojego szefa ze struktur międzynarodowych, by część swojego czasu pracy poświęcić na podzielenie się swoim doświadczeniem biznesowym w roli prezesa PZLA.
- Czy po pańskim wyborze PZLA będzie mógł wiązać się umowami z innymi firmami, czy też Elite Cafe będzie miało wyłączność na partnerstwo?
- Ależ oczywiście, że PZLA będzie mógł wiązać się z innymi firmami. Mam nadzieję, że porozumiem się nie tylko z Samsungiem. Uważam, że rozmowy powinny być jawne, chociaż istnieje zagrożenie dla potencjalnych sponsorów, że konkurent może propozycję przebić. Obszar działania w lekkoatletyce jest jednak ogromny.
- Firma Elite Cafe będzie sponsorem, czy mecenasem związku?
- I jednym, i drugim, chociaż przede wszystkim sponsorem. Chcemy być nim od dawna, jednak na razie nie możemy. I nie chodzi nam tylko o sponsoring związku, ale także w inwestowanie w mityngi lekkoatletyczne. A także pewną nową formułę, o której będę chciał powiedzieć podczas konferencji prasowej 12 października, czyli inwestowanie w ramach Grupy Lekkoatletycznej Elite Cafe.
- A jeśli przeciwności będzie tyle, że nie będzie pan w stanie im podołać, to przeniesie się pan ze swymi pomysłami do innej dyscypliny sportu?
- Wolałbym się nie przenosić. To byłby naprawdę bardzo poważny problem. Po trudnych warunkach, które towarzyszły naszym chęciom inwestowania przez ostatnie trzy lata, dalej inwestować nie będziemy chcieli. Jestem jednak optymistą. Wierzę, że projekt, który stworzyliśmy, zostanie zrealizowany.
Głos WybrzeżaKrystian Gojtowski

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane