Paulina Pawlak, rozgrywająca
Lotosu VBW Clima Gdynia, osiągnęła pierwszy sukces w barwach naszego klubu. 19-letnia koszykarka, pełniąc funkcję kapitana polskiej reprezentacji, poprowadziła w Koszycach zespół narodowy do trzeciego miejsca w turnieju kwalifikacyjnym do finałów młodzieżowych mistrzostw Europy. Ta lokata zapewniła ekipie
Romana Skrzecza start w paryskiej rozgrywce o medale.
- Po raz pierwszy przy swym nazwisku zobaczyłam nazwę klubu Lotos VBW Clima w turniejowym informatorze i poczułam się tak jakoś inaczej. Tym bardziej, że koleżanki, z którymi grałam w SMS PZKosz. Warszawa, nadal miały obok nazwisk koszykarską szkołę.
- W Koszycach pokonałyście Grecję 68:44, Szwecję - 81:41, potem przyszły porażki z Węgierkami 59:64 oraz gospodyniami 71:73. Na koniec rozgromiłyście Luksemburg 86:29. Jesteś zadowolona z rezultatów?
- Najważniejsze, że osiągnęliśmy upragniony cel, czy awansowaliśmy do finałów mistrzostw Europy. Trzecie miejsce pozostawiło niedosyt. Wierzyłam, że jesteśmy w stanie wszystko wygrać. Już po meczu z Greczynkami byłam przekonana, że awans mamy w kieszeni. Pozostawało tylko pytanie o miejsce.
- Który mecz był najtrudniejszy?
- Trudno grało się ze Słowaczkami. Przegrałyśmy różnicą zaledwie dwóch punktów, zabrakło nam szczęścia i sprawiedliwości sędziów. Z kolei pojedynek z Węgierkami był najsłabszy, ogarnęło nas dziwne zmęczenie.
- Jesteś kapitanem reprezentacji. Swoją grą dawałaś koleżankom przykład?
- Także tu odczuwam niedosyt. Zwłaszcza po spotkaniu z Madziarkami. Obrona w moim wykonaniu była w porządku, ale jestem przekonana, że tkwią we mnie rezerwy. Być może byłam już zmęczona grami, trenigami, zgrupowaniami. W meczach ze słabszymi rywalami, Szwecją i Luksemburgiem, trener jednak aż tak bardzo mnie nie eksploatował.
- Bałaś się, że po meczu z Węgierkami zespół mentalnie się rozleci?
- Dużo rozmawiałam z koleżankami. Było to o tyle łatwe, że znamy się od czterech lat. Pozytywny wpływ na nas mieli trener Andrzej Nowakowski oraz Iza Kaczmarek z zarządu PZKosz.
- Uwzględniając warunki, w jakich przyszło wam mieszkać w Koszycach, trzecie miejsce należy uznać za sukces.
- Nawet nie mieszkaliśmy w hotelu, lecz w akademiku przy szkole kolejowej. Pokoje były czteroosobowe, podzielone na dwójki. Prócz łóżek nie było w nich nic. Kompletnie nic. Nawet radia. Miałyśmy... siebie. Była też ogólna łazienka, średniej czystości.
- Słowaccy gospodarze przynajmniej was nakarmili?
- A gdzie tam! Na śniadanie był dżem, miód, bułka i herbata o dziwnym smaku. Na obiad kluski i ryż. Na kolację... to samo. Dzięki Bogu, PZKosz. zareagował, przesyłając nam pieniądze. Mogłyśmy się żywić w mieście. Koszyckiego piwa jednak nie posmakowałyśmy, z przyjemności były tylko lody w McDonaldzie. Grecy złożyli protest, ale nic nie wskórali.