Rozmowa z Mariuszem Pudzianowskim
Mariuszowi Pudzianowskiemu zdarzają się czasami porażka i jak choćby ostatnio dwukrotnie z Hugo Girardem z Kanady, ale gdy dochodzi do rywalizacji o najwyższe laury, siłacz z Białej Rawskiej jest perfekcyjnie przygotowany. W tym roku zdążył już zdobyć Puchar Świata oraz wywalczyć złote medale w mistrzostwach Europy indywidualnie oraz w mistrzostwach świata par, a w Gdyni nie miał sobie równych w World Record Breakers, ustanawijąc po drodze do zwycięstwa trzy rekrody globu!
- Gdy dodamy do tego złote medale zdobyte indywidualnie przed rokiem w mistrzostwach świata i Europy to ma pan prawo czuć przesyt sukcesów. Nie spowszedniały one panu? Potrafi pan się cieszyć z kolejnych zwycięstw?
- Wygrywanie się nie nudzi. Radość jest zawsze duża, bo tylko ja wiem, jak ciężko trzeba pracować, aby później na zawodach z tymi potężnymi ciężarami dać sobie radę.
- W Gdyni była nietypowa rywalizacja. Z jednej strony prowadzono klasyfikację generalną, z drugiej - chodziło o bicie rekordów w poszczególnych konkurencjach. Na czym pan się koncentrował?
- Zależało mi przede wszystkim na zwycięstwie w klasyfikacji generalnej. Rekordy miały być po drodze.
- Trzy w dziewięciu konkurencjach były pańskim dziełem, to dużo czy mało?
- Dość dobrze. Planowałem zmierzyć się z rekordem w czterech konkurencjach. W nich liczyły się dla mnie tylko pierwsze miejsca. Nie wyszło w spacerze buszmena. Potknąłem się. Błąd sprawił, że w tej konkurencji byłem dopiero piąty.
- Dlaczego w wyciskaniu nie sprezentował pan rekordu Jarosławowi Dymkowi? Mógł pan poprzestać przecież na wyrównaniu wyniku malborczanina.
- O prezentach nie może być mowy, bo na to wszystko ciężko pracujemy. Na co dzień Jarek jest moim przyjacielem, z przyjemnością wypiję z nim kawę czy piwo. Jednak gdy rozpoczynają się zawody, Dymek staje się dla mnie wrogiem numer jeden.
- Polski Strong Man narodził się w Gdyni. Do niedawna miała ona monopol na zawody najwyższej rangi. Teraz z powodzeniem konkurują z nią Sandomierz czy Włocławek. Lubi pan wracać na plac Grunwaldzki?
- Miejsce zawodów nie ma dla mnie znaczenia. W wielu miastach w Polsce potrafią przygotować bardzo dobre zawody. Jeśli szukać przewagi Gdyni nad nimi, to raczej w tym, że leży nad morzem, latem jest tutaj dużo turystów, a i władze miasta są przychylne naszej dyscyplinie.
- W Gdyni do wygrania było 25 tysięcy dolarów. W innych zawodach też są nagrody finansowe. Czy Mariusz Pudzianowski jest już zawodowcem w Strong Man?
- Prawie. Nagrody finansowe są nadal ważnym elementem budżetu, ale coraz więcej mam też sponsorów. Najpoważniejszym jest Olimp.
- Startuje pan niemal co tydzień, przerzucając tony. Organizm nie buntuje się?
- Aby to wszystko wytrzymać, należy odpowiednio zestawić zawody, trening z rozgrzewką, odpoczynkiem, odnową biologiczną. Na razie się udaje. Ćwiczę trzy razy w tygodniu na siłowni, a w dwóch następnych dniach staram się startować. Zawody są najlepszą formą treningu.
- Przed panem mistrzostwa świata w Zambii. Mawia się, że trudniej bronić niż zdobywać.
- Udało mi się obronić złoto z mistrzostw Europy, chciałbym to samo uczynić na mistrzostwach świata. Pod tę imprezę ustawiony jest cykl przygotowawczy. Wszystko co po drodze, w tym zawody w Gdyni, czy czekające mnie w najbliższym czasie starty w Zgierzu i Kaliszu, są podporządowane mistrzostwom, które za cztery tygodnie odbędą się w Zambii.
- A co z sympatykami rugby, którzy chcieliby pana zobaczyć na ligowych boiskach?
- Trenuję rugby, bo nie chcę być 130-kilogramowym miśkiem, któremu zrobienie kilku kroków sprawia trudność. Ta gra daje mi szybkość, sprawność. Gdy tylko mogę, wpadam na zajęcia Budowlanych Łódź. Ale na ligę nie ma czasu.