• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

To nie tylko strong man

Jacek Główczyński
27 sierpnia 2003 (artykuł sprzed 20 lat) 
Rozmowa z Mariuszem Pudzianowskim

Mariuszowi Pudzianowskiemu zdarzają się czasami porażka i jak choćby ostatnio dwukrotnie z Hugo Girardem z Kanady, ale gdy dochodzi do rywalizacji o najwyższe laury, siłacz z Białej Rawskiej jest perfekcyjnie przygotowany. W tym roku zdążył już zdobyć Puchar Świata oraz wywalczyć złote medale w mistrzostwach Europy indywidualnie oraz w mistrzostwach świata par, a w Gdyni nie miał sobie równych w World Record Breakers, ustanawijąc po drodze do zwycięstwa trzy rekrody globu!

- Gdy dodamy do tego złote medale zdobyte indywidualnie przed rokiem w mistrzostwach świata i Europy to ma pan prawo czuć przesyt sukcesów. Nie spowszedniały one panu? Potrafi pan się cieszyć z kolejnych zwycięstw?
- Wygrywanie się nie nudzi. Radość jest zawsze duża, bo tylko ja wiem, jak ciężko trzeba pracować, aby później na zawodach z tymi potężnymi ciężarami dać sobie radę.
- W Gdyni była nietypowa rywalizacja. Z jednej strony prowadzono klasyfikację generalną, z drugiej - chodziło o bicie rekordów w poszczególnych konkurencjach. Na czym pan się koncentrował?
- Zależało mi przede wszystkim na zwycięstwie w klasyfikacji generalnej. Rekordy miały być po drodze.
- Trzy w dziewięciu konkurencjach były pańskim dziełem, to dużo czy mało?
- Dość dobrze. Planowałem zmierzyć się z rekordem w czterech konkurencjach. W nich liczyły się dla mnie tylko pierwsze miejsca. Nie wyszło w spacerze buszmena. Potknąłem się. Błąd sprawił, że w tej konkurencji byłem dopiero piąty.
- Dlaczego w wyciskaniu nie sprezentował pan rekordu Jarosławowi Dymkowi? Mógł pan poprzestać przecież na wyrównaniu wyniku malborczanina.
- O prezentach nie może być mowy, bo na to wszystko ciężko pracujemy. Na co dzień Jarek jest moim przyjacielem, z przyjemnością wypiję z nim kawę czy piwo. Jednak gdy rozpoczynają się zawody, Dymek staje się dla mnie wrogiem numer jeden.
- Polski Strong Man narodził się w Gdyni. Do niedawna miała ona monopol na zawody najwyższej rangi. Teraz z powodzeniem konkurują z nią Sandomierz czy Włocławek. Lubi pan wracać na plac Grunwaldzki?
- Miejsce zawodów nie ma dla mnie znaczenia. W wielu miastach w Polsce potrafią przygotować bardzo dobre zawody. Jeśli szukać przewagi Gdyni nad nimi, to raczej w tym, że leży nad morzem, latem jest tutaj dużo turystów, a i władze miasta są przychylne naszej dyscyplinie.
- W Gdyni do wygrania było 25 tysięcy dolarów. W innych zawodach też są nagrody finansowe. Czy Mariusz Pudzianowski jest już zawodowcem w Strong Man?
- Prawie. Nagrody finansowe są nadal ważnym elementem budżetu, ale coraz więcej mam też sponsorów. Najpoważniejszym jest Olimp.
- Startuje pan niemal co tydzień, przerzucając tony. Organizm nie buntuje się?
- Aby to wszystko wytrzymać, należy odpowiednio zestawić zawody, trening z rozgrzewką, odpoczynkiem, odnową biologiczną. Na razie się udaje. Ćwiczę trzy razy w tygodniu na siłowni, a w dwóch następnych dniach staram się startować. Zawody są najlepszą formą treningu.
- Przed panem mistrzostwa świata w Zambii. Mawia się, że trudniej bronić niż zdobywać.
- Udało mi się obronić złoto z mistrzostw Europy, chciałbym to samo uczynić na mistrzostwach świata. Pod tę imprezę ustawiony jest cykl przygotowawczy. Wszystko co po drodze, w tym zawody w Gdyni, czy czekające mnie w najbliższym czasie starty w Zgierzu i Kaliszu, są podporządowane mistrzostwom, które za cztery tygodnie odbędą się w Zambii.
- A co z sympatykami rugby, którzy chcieliby pana zobaczyć na ligowych boiskach?
- Trenuję rugby, bo nie chcę być 130-kilogramowym miśkiem, któremu zrobienie kilku kroków sprawia trudność. Ta gra daje mi szybkość, sprawność. Gdy tylko mogę, wpadam na zajęcia Budowlanych Łódź. Ale na ligę nie ma czasu.

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane