Rozmowa z Radosławem Bartoszewiczem
To był pechowy dla Radosława Bartoszewicza mecz. Kilkadziesiąt sekund po rozpoczęciu gry z Zagłębiem Sosnowiec pomocnik Arki Gdyni został ścięty przez Marcina Morawskiego. Zdarzenie wyglądało dramatycznie. Wydawało się, że były zawodnik Olimpii Sztum pożegna się z boiskiem na długie miesiące.
- Na szczęście diagnoza wystawiona przez doktora Pawła Cieślę była pomyślna...
- O ile tak można powiedzieć... Na szczęście, bo więzadła kolana nie została zerwane, a jedynie naciągnięte.
- Na jak długo uraz może wykluczyć pana z gry?
- Trudno powiedzieć. Za trzy tygodnie mam się zgłosić do doktora Cieśli na konsultację i wtedy będę mógł powiedzieć coś więcej. Teraz muszę uczęszczać na zajęcia rehabilitacyjne i pozytywnie myśleć.
- Po raz pierwszy spotkał się pan z tak brutalnym atakiem od tyłu na swoje nogi?
- Gdy grałem w Olimpii Sztum, spotykałem się z takimi sytuacjami. Jak się okazuje, także na zapleczu ekstraklasy nie brakuje zawodników grających bardzo ostro.
- Ta kontuzja przyszła w bardzo nieodpowiednim momencie. Ostatnie trzy mecze grał pan w pełnym wymiarze czasowym.
- Tego, co się stało, już się nie zmieni. Żałuję, że nie będę mógł grać w najbliższych meczach, ale to jest piłkarskie ryzyko.
- Kto powinien pana zastąpić w podstawowym składzie w meczu z MKS Mława?
- To jest pytanie do trenera, a nie do mnie. Myślę, że ktokolwiek to będzie, zrobi to bardzo dobrze. Naszą siłą jest gra zespołowa.
- W Mławie rysuje się szansa na pierwsze wyjazdowe zwycięstwo Arki...
- Chcę pojechać z kolegami i wspierać ich duchowo. No, chyba, że będę musiał pójść na zabiegi.