Wczoraj minął termin ultimatum, jakie grupa jedenastu prezesów klubów pierwszej ligi postawiła władzom Polskiej Ligi Koszykówki Kobiet. Klubowi włodarze chcą, aby PZKosz. cofnął decyzję o anulowaniu "spalenia" 10 zawodniczek Zapoleksu Toruń. W przeciwnym razie grożą przerwaniem rozgrywek.
Jeśli tak się stanie, to torunianki nie będą mogły występować w dwóch drużynach jednocześnie: Zapoleksie grającym w ekstraklasie oraz AZS VIII LO w pierwszej lidze.
- Zmiana regulaminu w trakcie rozgrywek jest niedopuszczalna. Poza tym decyzję o anulowaniu spalenia umotywowano powołując się na przepis dotyczący drugiej ligi mężczyzn - mówi
Henryk Tomporek z Widzewa Łodź.
W PLKK twierdzą, że wszystko wyjaśni się w czwartek, kiedy to o 12.00 we Wrocławiu odbędzie się konferencja prasowa z udziałem
Marka Pałusa, prezesa PZKOsz., oraz
Wiesława Zycha, prezesa PLKK.
- Dla mnie pan Tomporek i jego koledzy nie są partnerami. To jest sztucznie wykreowany twór, nie mający nic wspólnego z PLKK. Dla mnie partnerem jest tylko PLKK i z przedstawicielami tej organizacji będę rozmawiał. Oni mają jakieś fobie i chcą wykreować swoje nazwiska - twierdzi Pałus.
Wszystko zatem wskazuje na to, że kluby nie ustąpią, a związek tym bardziej. PLKK chce osiągnąć kompromisowe rozwiązanie, rozmawiając z przedstawicielami klubów indywidualnie. Telefony najbardziej rozgrzewają się, gdy na linii jest klub z Torunia.
- W tej chwili sprawa rozbija się już tylko o jedną zawodniczkę. Chodzi o Jolantę Broczek-Sowińską. W Toruniu twierdzą, że musi grać w pierwszej lidze z dwóch powodów: po pierwsze, ma podpisaną indywidualną umowę ze sponsorem, który wymaga od niej występów w pierwszej lidze, a po drugie, jest... żoną trenera - wyjaśnia
Teresa Swędrowska, dyrektor PLKK.
Jeśli nawet kluby i PLKK osiągną kompromis, to najbardziej straci na tym Marcopol Gedania Żukowo. Zespół Aleksandra Siewierowa nie rozegrał meczu z AZS II, za co został ukarany walkowerem i karą finansową (trzy tysiące złotych). Władze ligi nie zamierzają cofnąć sankcji.