• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Jak powinno wyglądać nowe Mevo? Felieton Tomasza Larczyńskiego

Tomasz Larczyński
9 listopada 2019 (artykuł sprzed 4 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Rowery Mevo blokują miejsca parkingowe
Dr Tomasz Larczyński stawia pytanie: czym ma być rower miejski: uzupełnieniem transportu publicznego czy równoległym systemem pełnowymiarowej komunikacji miejskiej? Dr Tomasz Larczyński stawia pytanie: czym ma być rower miejski: uzupełnieniem transportu publicznego czy równoległym systemem pełnowymiarowej komunikacji miejskiej?

Rozdział pod nazwą "elektryczne Mevo" właśnie przeszedł do historii. Samorządom pozostała po nim część rowerów - zapewne nie wszystkie sprawne - oraz stojaki. Oprócz - koniecznych! - rozliczeń personalnych za nieudane wdrożenie systemu trzeba już teraz zacząć zastawiać się, co zrobić, aby być mądrymi chociaż po szkodzie. Będzie nowy przetarg i trochę czasu na dyskusję, bo wbrew hurraoptymizmowi OMGGS na szybkie odrodzenie systemu nie ma co liczyć - pisze Tomasz Larczyński z Lepszego Gdańska.



Zacznijmy od tego, że proces dochodzenia do nowego Mevo musi być, moim zdaniem, całkowicie przejrzysty, za otwartymi drzwiami. Jak bowiem odbyło się to poprzednio? Tragicznie, wszystkie decyzje podjęło wąskie grono urzędników, a następnie jeszcze się takim trybem chwaliło na stronie gdańskiego magistratu.

Jak przebiegały prace nad rowerem Mevo? Jak przebiegały prace nad rowerem Mevo?


dr Tomasz Larczyński dr Tomasz Larczyński
Popatrzmy na tę estetyczną infografikę uważnie: okazuje się, że jedynymi punktami poddanymi jakimkolwiek, choćby najbardziej ograniczonym, społecznym konsultacjom były rozmieszczenie stacji oraz nazwa już gotowego produktu. Tymczasem każdy inny element transportu w mieście jest konsultowany dogłębnie - gdy planowana jest nowa trasa do studium uwarunkowań, mieszkańcy i rady dzielnic zgłaszają opinie, czy ma tam powstać dwupasmowa jezdnia, czy może raczej tramwaj, a może kolej SKM itp. Te konsultacje w praktyce, zwłaszcza w Gdańsku, są bardzo niedoskonałe, ale są, tu zaś nie było nawet pozorów.

A przecież gdyby dopuszczono organizacje pozarządowe do prac nad Mevo, to najprawdopodobniej ktoś przed przetargiem zorientowałby się, że preferencja dla 100 proc. liczby rowerów elektrycznych i narzucony z góry bardzo niski abonament zwiastują duże kłopoty. Za ten brak zapłaciliśmy, jako podatnicy, kilka milionów złotych. To oczywiście nie może się powtórzyć i wytyczne dla nowego Mevo muszą być od początku opracowane w szerokiej debacie, toczonej także na Trojmiasto.pl. Nie chodzi o to, by społecznie pisać dokumentację przetargową, to muszą zrobić specjaliści, ale już kontrola nad nią musi być otwarta.

Rower uzupełnieniem czy konkurencją dla komunikacji?



Druga kwestia to fundamentalne podejście do tego, czym ma być rower miejski: uzupełnieniem transportu publicznego czy też równoległym systemem pełnowymiarowej komunikacji miejskiej?

To oczywiście rozstrzygnie się we wspomnianej debacie, jednak moim zdaniem naturalną drogą jest ta pierwsza. Jest to standardowe podejście do roweru miejskiego w dużych miastach i wiąże się z pojęciem tzw. "ostatniej mili", czyli drogi między domem lub celem podróży a przystankiem. Jeżeli ktoś mieszka od niego o parę minut marszu, to problemu nie ma, jednak bardzo wielu mieszkańców ma do pokonania albo więcej, albo też na ten przystanek podjeżdżają tylko rzadko kursujące autobusy - nie da się przecież doprowadzić tramwaju na 100 metrów od każdego domu w mieście.

Tu właśnie ujawnia swoją przewagę rower - może obsłużyć bardzo rozproszoną zabudowę i każdy możliwy kierunek podróży, jednak jeśli jest ona dłuższa, to zasadniczą jej część odbywa się kolejką czy tramwajem, które są (a przynajmniej powinny być) szybsze i łatwiej obsłużą wielkie liczby podróżnych.

Czyli tak: mieszkam na przedmieściach, więc jadę rowerem miejskim trzy kilometry do przystanku na linii PKM, z niego jadę kolejką np. do centrum i tam w razie potrzeby drugim rowerem miejskim pokonuję ostatni odcinek do pracy. Ten pierwszy odcinek mogę oczywiście pokonać własnym rowerem, ale ostatni już nie, i tu dostępny co kawałek rower miejski jest niezastąpiony.

Tymczasem Mevo w praktyce służyło do przejazdów znacznie dłuższych, często jako jedyny środek transportu na długi dystans (np. z Wrzeszcza do Gdyni). Jaki w tym problem? Otóż nawet nie jeden, a kilka.

Jedno z największych skupisk rowerów Mevo pod biurowcami w Oliwie. Jedno z największych skupisk rowerów Mevo pod biurowcami w Oliwie.
W praktyce bowiem rowery rano "zjeżdżały" do głównych centrów biurowych, zwłaszcza w Oliwie, i brakowało ich na peryferiach, gdzie może nie było tak wielu użytkowników, za to rowerów potrzebowali bardziej, nie mając alternatywy (poza samochodem rzecz jasna). Żeby temu zaradzić, serwis musiał rozwozić rowery przez całe miasto, co generowało ogromne koszty, a problemu nie rozwiązywało i tak.

Dodatkowe koszty to ładowanie akumulatorów, które rosły liniowo - dwa razy dłuższy dystans to dwa razy więcej pracy przy ładowaniu i wymianie. W ten sposób Mevo kanibalizowało istniejący transport publiczny, zamiast napędzać mu nowych pasażerów (zostawiających swoje samochody). Rodziło się też pytanie: jaki jest sens wydawania publicznych pieniędzy (do każdego przejazdu Mevo dopłacaliśmy), by najpierw użytkownik zjechał z Chełma do Oliwy, a potem bus odwoził "jego" rower na Chełm? To już nie prościej przewieźć samego człowieka busem (czy raczej: już istniejącym tramwajem)?

Po co wyważać otwarte drzwi?



Jak to rozwiązać? Na świecie praktykuje się darmowe minuty (w Polsce najczęściej 20), po przekroczeniu których następuje płatność, niewielka, ale przy regularnym korzystaniu znacznie przekraczająca koszt abonamentów Mevo. Czyli rower ma służyć właśnie do tego, by przez 20 minut dojechać do sprawnie działającej linii transportu zbiorowego. To sprawdzone rozwiązanie i nie ma powodu, byśmy z niego nie skorzystali.

Można jednak pójść o krok dalej i zintegrować taryfę transportu publicznego z taryfą nowego Mevo. Przykładowo: mamy dziś bilet przesiadkowy za 3,8 zł, który umożliwia jazdę przez godzinę tramwajami i autobusami. Może zatem w tę godzinę włączyć także jazdę rowerem? W tej sytuacji użytkownik przez godzinę mógłby wybrać różne środki transportu. Podobna integracja mogłaby dotyczyć biletów okresowych.

Ciekawego przykładu dostarcza Bawaria, a dokładniej Augsburg. Niemal tego samego dnia, którego u nas zbankrutowało Mevo, tam po rocznych testach wprowadzono dla wszystkich taryfę "mobilitäts-flatrate", co można tłumaczyć jako "ryczałt mobilności". Za 80 lub 110 euro miesięcznie można poruszać się transportem publicznym, rowerami miejskimi oraz nawet samochodami na minuty, przy czym tramwajami bez ograniczeń, a rowerami i samochodami z ograniczeniem czasowym (różnica między dwiema cenami to różny dostępny czas korzystania z samochodów na minuty). Dla rowerów miejskich przewidziano w tej taryfie 30 minut dziennie. To jest kierunek, w którym moglibyśmy pójść, oczywiście cena musiałaby być starannie dopasowana do naszych realiów, może w Trójmieście zamiast samochodów na minuty lepiej byłoby włączyć w taki ryczałt hulajnogi - wszystko jest lepsze od budowy kolejnego systemu niepowiązanego z niczym.

Po pół roku funkcjonowania systemu stacje znów są puste. Kiedy zapełnią się rowerami? Po pół roku funkcjonowania systemu stacje znów są puste. Kiedy zapełnią się rowerami?

Synergia między koleją a rowerem



Jest jednak jedno istotne "ale": taka hipotetyczna wspólna taryfa bezwzględnie musiałaby obejmować kolej aglomeracyjną (SKM i PolRegio), ponieważ największa synergia występuje właśnie między rowerem a kolejką - nawet średnio wytrenowany rowerzysta jest zwykle szybszy od autobusu w korkach, podczas gdy SKM nie pokona nikt (sprawdzić, czy nie Rafał Majka). To widać gołym okiem, gdy spojrzymy na zajętość parkingów dla rowerów - najbardziej zatłoczone to te kolejowe.

Tu wszakże wchodzimy w omawiany do znudzenia problem braku realnej wspólnej taryfy na transport publiczny w Trójmieście, tzn. nienakładkowej, oferującej bilet miesięczny na SKM i autobusy za 230 zł, ale na poziomie dzisiejszych miejskich biletów miesięcznych.

A jednak - problem Mevo ujawnia jeszcze inną bolączkę transportu w Trójmieście. Mamy w tej chwili cztery realne metropolitalne projekty komunikacyjne w Trójmieście: bilet metropolitalny, metropolitalną kartę płatniczą Fala, rower metropolitalny i kolejkę SKM. I każdym zarządza osobna organizacja, odpowiednio: MZKZG, spółka InnoBaltica, OMGGS i Urząd Marszałkowski.

Przy okazji może warto byłoby, by nowe Mevo wdrażał zespół ludzki pod nadzorem, już nawet nie kompetentnym, ale po prostu pod jakimkolwiek nadzorem. Warto bowiem rzucić okiem na skład zarządu OMGGS.

Jak widać, za wdrażanie projektu na dziesiątki milionów złotych odpowiadają urzędujący politycy samorządowi, z których wszyscy mają swoje pierwsze miejsca pracy gdzie indziej, czasem bardzo gdzie indziej (jak np. wójt Przywidza). Trudno oczekiwać, by prezes zarządu, czyli każdorazowy prezydent Gdańska, miał więcej czasu niż godzinę tygodniowo na tę wymagającą pracę. I tak właśnie było w praktyce - z dobiegających do nas sygnałów wynikało, że Mevo powstawało nawet nie tyle bez społecznej kontroli, co bez jakiejkolwiek kontroli w ogóle. Efekt znamy i ten powtórzyć się nie może.

Bezpośredni nadzór właścicielski zamiast grożenia procesami



W dalszym ciągu do rozważenia pozostaje też to, o czym wspominałem na wiosnę, czyli komunalizacja systemu, tj. obsługa nowego Mevo przez operatora będącego własnością samorządów. Tym bardziej dziś widzimy, czym kończy się zarządzanie kluczowym elementem transportu publicznego za pomocą reklamacji i grożenia procesami, zamiast bezpośredniego nadzoru właścicielskiego. Dla przypomnienia - system oparty o miejskiego wykonawcę mamy w Szczecinie; w Helsinkach operatorem jest z kolei miejskie przedsiębiorstwo komunikacji miejskiej, które z założenia integruje rower z tramwajami, a najciekawszym dla nas przypadkiem pozostaje Madryt, który zdecydował się na czysto elektryczny system (BiciMAD) i prywatnego operatora w 2014 roku; dwa lata później tenże, no cóż za przykrość, zbankrutował. Brzmi znajomo? Stolica Hiszpanii w reakcji na to właśnie skomunalizowała cały system.

Wbrew pozorom wcale nie uważam, że rower miejski, a nawet rower jako taki, to fundament zrównoważonego transportu. Fundament to rozbudowa linii tramwajowych, autobusowych i promocja ruchu pieszego. Ale jednak chyba trochę wstyd, że drugim największym miastem Polski bez roweru miejskiego, po (byłej?) Rowerowej Stolicy Polski, są Kielce. Przy czym Kielce prawdopodobnie wdrożą swój rower miejski, zanim my reanimujemy Mevo. Oby tym razem skutecznie.

O autorze

autor

Tomasz Larczyński

wrzeszczanin od trzech pokoleń, pasjonat historii, wiceprzewodniczący Nowej Lewicy w Gdańsku

Opinie (396) ponad 50 zablokowanych

  • (7)

    Czy was wszystkich pogięło już z tym epatowaniem doktoratami? To szczyt próżności. Pan Larczyński jest doktorem nauk historycznych, a nie specjalistą od komunikacji. Dyrektor Muzeum II Wojny napisał doktorat o historii elbląskiej Solidarności, a nie o II wojnie, ale "doktorowanie" mu w prasie przechodzi wszelkie granice, jakby naukowo zajmował się tym okresem historycznym.

    • 54 12

    • Mnie się wydaje, że (5)

      w dzisiejszych czasach mgr tak spowszechniał, iż nie robi to na nikim absolutnie żadnego wrażenia. Ba, mało tego, tytułem mgr dzisiaj może pochwalić się 80% naprawdę skretyniałych osób, które inteligencją, elokwencją, wiedzą ogólną etc. może konkurować jedynie z szympansami z gdańskiego zoo.
      W dzisiejszych czasach "chwalenie się" tytułem naukowym dr ma podobny wydźwięk jak mgr trzydzieści lat temu. Moim zdaniem nie przeszkadza i robi wrażenie ... Te 80% kretynów mgr nigdy nie zrobi doktoratu, ale z pozostałych 20% "mądrali", zapewne znajdzie się kilka procent którzy pokuszą się o "pójście dalej". Tak ja to widzę.

      • 5 3

      • (4)

        Nie chcę umniejszać jakości wykształcenia otrzymywanego na wielu prywatnych uczelniach. Wiem od 20 lat, jakie wymagania były np. w WSAIB, nie mówiąc już o BWSH a UG na podobnych kierunkach. Racja z tym, że naprodukowano licencjatów i magistrów na piękne oczy, bo wystarczyło, że płacili czesne i często umieli ściągać a wykładowcom nie zależało, żeby widzieć takie oszustwa. Zdeprecjonowało to bardzo mocno wartość wyższego wykształcenia. Ciągle są kierunki nauki, w których doktorat może imponować: biologia, biotechnologia, medycyna, fizyka, chemia, itp. To jest w ogóle nieporównywalny poziom trudności przy prowadzeniu badań naukowych w stosunku do kwerendy w archiwach jednych, czy drugich, jakie czynią historycy. Mnie po prostu śmieszy narcyzm tych, którzy przesyłając do redakcji trojmiasto.pl swój felieton wstawiają to dr przed swoim nazwiskiem, albo wazelinujący dziennikarze. Przykład Karola Nawrockiego - jako dyrektora Muzeum II Wojny Św. jest najbardziej rzucający się w oczy. W mediach pro-rządowych / pro-PISowskich jest już z tym obłęd. Czyniąc z niego jakiegoś półbożka, tuza nauki polskiej. Nie wypominając już szczegółów, bo być może historia Solidarności w Elblągu jest fascynująca dla Elblążan, a historia klubu piłkarskiego Lechia na podstawie prasy codziennej okresu PRL jest godna tytułu magistra - przystanku do doktoratu. Pan Tomasz Larczyński, abstrahując już od jego politycznych konotacji z lewą stroną sceny politycznej (co kto lubi), jeśli sam starannie wpisuje doktora nawet do opisu własnego zdjęcia, to - jak dla mnie - pokazuje, że dobrze się zna na noszeniu słomy w butach, lecząc swoje kompleksy, próbując dowartościować się co krok. Co z człowiekiem lewicy jakoś mi nie licuje. Jeśli byłby specjalistą po politechnice od systemów komunikacji miejskiej, to by pasowało, by podkreślić jego dorobek naukowy , że jest autorytetem w takiej dziedzinie, ale nie do historyka od średniowiecza. Żenująca próżność. I żeby nie było - nie zazdroszczę mu, posiadając tylko magistra zdobytego na dziennych, porządnych, państwowych studiach.

        • 5 2

        • napisz własny (3)

          a docenisz.
          Każdy doktorat jest wyznacznikiem umiejętności posługiwania się metodologią naukową oraz logicznego przyswajania i analizowania informacji. Niebagatelną obietnicą jest równiez szansa, że taki człowiek posługuje się przynajmniej poprawnie językiem polski w mowie i piśmie. Wynika to z faktu, że w odróżnieniu od magistra, doktorat wymaga napisania szeregu prac i wymaga posiadania tzw. "dorobku".
          Tytuł doktora, według zawodowej korporacji ludzi nauki oznacza samodzielność.
          I chociażby z tego powodu może służyć za znak rozpoznawczy i upoważnia do publicznego użycia.
          A że u ktoś budzi negatywne konotacje?
          To jego, tego "ktosia" problem.

          • 2 5

          • (2)

            Nie da się porównać doktoratu ze studiów nad dziejami NSZZ S. w danym mieście, czy województwie, a efektu kilkuletnich prac w laboratorium, czy w terenie na obserwacjach np. jakichś gatunków zwierząt. Jakoś mi nie imponuje sama obietnica logicznego kojarzenia faktów, czy metodologicznej biegłości. To po prostu strata czasu na grzebanie się w nikomu niepotrzebnych d*perelach historycznych, by na siłę napisać doktorat, tylko po to, by napaść swoje ego.

            • 11 2

            • da się porównać (1)

              Dzieje pani S. do łatwych nie należą...
              Doktoraty robi sie nie tylko w labach ale i w archiwach, żmudnie poszukując informacji. Nie tobie oceniać, co jest potrzebne a co nie.
              Czego nie można powiedzieć o mozliwości wygłaszania opinii ale weź pod uwagę, że świadczy ona o tobie i że zostanie oceniona. A świadczy, że nie wiesz o co chodzi i masz kompleksy.
              Jest "tajemnicą poliszynela", że różnie z przebiegiem przewodów doktorskich bywa. Podsumowuje to stare powiedzenie akademickie: "nie ważny temat, ważny promotor".
              Jednak stawianie obok siebie doktoratu działacza partyjnego i historyka - mediewisty jest conajmniej nieuczciwością wynikającą usiłowanie z gry na emocjach, jakie w niektórych kręgach wywołuje taka czy inna przynależność partyjna.
              Mówiąc wprost, to insynuacja sugerująca obu autorom posługiwanie się niedozwolonymi chwytami. Insynuacja, bo, powtarzam, twoja wypowiedź jasdo dowodzi, że nie wiesz o czym mówisz.
              Tytuł doktora jest nadawany przez korporację ludzi nauki i jak w innych korporacjach, jest dowodem na spełnieniu warunków "figur obowiązkowych" dopuszczających do wykonywania pewnych zadań. Tak jak tytuł radcy prawnego, uprawnień budowlanych czy elektrycznych. Tytuł nadawany przez świat nauki ma dodatkowy splendor, związany z (mocno ostatni nadszarpniętym) etosem naukowym/umysłowym.
              Nie jest on nadawany za szczególne osiągnięcia a za ściśle określony poziom tych osiągnięć, potwierdzonych "dorobkiem", wykonaniem pracy i opinią środowiska a pozwalający na samodzielna pracę. I jest to powód do dumy ale nie jest gwarantem bycia "einsteinem".
              Podobnie jak w jeździe figurowej na lodzie, bez części obowiązkowej do ćwiczeń wolnych nie przejdziesz i o mistrzostwo świata nie powalczysz...

              • 0 4

              • Kompleksy jeśli już pokazuje dr Larczyński i też jest "aparatczykiem" partyjnym, tyle że od Zandberga, a nie Kaczyńskiego. Wiesz, jak sobie wyobrażam klasę, skromność, sposób w jaki autor felietonu mógłby między wierszami przemycić tego doktora? Wystarczyłoby dodać skróconą notkę biograficzną, czy nawet link do wikipedii. Jeśli ktoś podpisuje felieton dr X a także, żeby przypadkiem tego nie przeoczyć - drugi raz przy własnym zdjęciu - to jest pusty jak dzwon.

                • 6 1

    • Nie zazdrość tylko napisz swój. W Niemczech stopień naukowy jest elementem nazwiska. I słusznie.

      • 11 12

  • Magistrat z Oleksandrą na czele do dymisji...

    • 11 2

  • Cały felieton wychodzi z błędnego założenia (6)

    Rower miejski ze stacjami nie jest transportem tzw ostatniej mili. To transport punkt-punkt z krótkim spacerem ze stacji do konkretnego miejsca.
    Jeżdżę rowerem bo nie chcę jeździć autem i komunikacją miejską. Jest to zdrowsze i bardziej ekologiczne. I nie uzależnia nas od rozkładu jazdy i nie ma problemu z szukaniem miejsca parkingowego.
    Aż przykro się czyta te wypociny.

    • 28 12

    • Niekompetentni gdanscy urzednicy

      A ja sie zgadzam z tzw. Ostatnią milą. Ma to sens jesli sprawnie dziala komunikacja zbiorowa, i rower jest jednym z jej elementow, a nie zamiast. Niestety komunikacja w gdansku jest fatalna, miasto nie ma pomyslow jak usprawnic zbiorkom. Autobusy czekaja w korku,
      Wiecznie zakorkowana havla, rakoczego, i brak pomyslu co z tym zrobic. W warszawie , dzielnica bemowo autobus 523 smiga jeden za drugim, w godzinach szczytu jezdzi co 5min, od 7 do 8 jest 13 kursow. A w gdansku dzielnice poludniowe ,jaka jest czestotliwosc kursowania? , zresztą czesciej sie nie da , i tak ulice sie korkuja. Brak calosciowych rozwiazan, siatki ulic.

      • 4 2

    • Bawi mnie ta ostatnia mila

      Żeby dojechać z przystanku gdzieś trzeba mieć dwie stacje "po drodze" (nie biorę pod uwagę zostawiania roweru poza stacją, bo to nieopłacalne). A w praktyce najczęściej nie ma takich sytuacji, albo kolejne stacje są przy kolejnych przystankach, co nie ma praktycznego sensu przy podróżach ostatniej mili

      • 4 0

    • (2)

      W śródmieściu stacje są na każdym rogu a na osiedlach co kilometr albo kilka, o ostatniej mili nie może być mowy

      • 2 2

      • są co jakieś 100metrow. nie zmyslaj (1)

        • 1 5

        • Różnie bywa, zależy od dzielnicy - można sobie porównać Brzeźno i Stogi róznice są ogromne.
          Poza śródmieściem, też są dziwne różnice. Są takie miejsca, gdzie między stacjami jest grubo ponad kilometr - na Jana z Kolna, Hallera

          • 3 0

    • to jest twoja osobista opinia i osobisty sposób użycia roweru.

      Więc najlepiej abyś do tego używał osobistego roweru.
      Wdrożenia takich pomysłów jak "rower miejski" realizuje potreby statystyczne oraz kanalizuje strumienie przemieszczających się ludzi w punktach, relacjach dokuczliwych dla innych środków komunikacji.

      • 5 5

  • Poważne spojrzenie na system MEVO

    Nigdy ni korzystałem z Mevo,ale sam projekt oceniam bardzo dobrze i uważam że był on trafiony,czego dowodem była duża frekwencja użytkowników MEVO patrząc chociażby na dojazdy ludzi z Wrzeszcza do centrum Gdańska. myślę sobie tak:Sytem ponieważ był pilotażowy dlatego upadł.Powinien być rozwijany przez włodarzy naszych miast,lecz czemu nie zrobić go profesjonalnie?Co ów profesjonalizm oznacza?Tam gdzie istnieje taka możliwość stacje Mevo powinny kojarzyć się ze stacjami kolejowymi,przystankami ztm,skm,pkm. kolejna sprawa obok parkingu rowerowego powinien stać parkometr który byłby być może także parkometrem dla samochodów a jednocześnie punktem poboru opłat w przypadku gdy ktoś nie ma smartfona.Ponadto parkometr mógłby być też biletomatem ZTM i posiadać wbudowany telefon komórkowy aby z roweru np zadzwonić ze stacji Mevo podać nr stacji Mevo i przesiąść się do taksówki - albo przesiąść się do tramwaju =brzmi futurystycznie? Ponadto dodatkim do każdej stacji mevo byłyby narzędzia ,klucze do rowerów,zaś przystanek Mevo służyłby także jako przystanek dla hulajnog elektrycznych.

    • 2 6

  • jak mozna planowac jazdę do pracy czymś co jest prawdopodobne. (6)

    wsiadam w samochód i jadę. Biorę swój rower i jadę. Reszta to loteria.

    • 283 20

    • i bardzo "prawdopodobnie" tkwisz w korku (1)

      w tłumie tobie podobnych, żyjących złudzeniami prywatnej "wolnosci".

      • 7 6

      • no to tkwię w korku

        ale zawsze określony przewidywalny czas. Wiec mogę wyliczyć ile muszę wcześniej wyjechać by zdążyć. A jak z komunikacją? może dojadę na czas jak nie padnie tramwaj albo czy wsiądę do autobusu. Zlikwidowanie rezerwacji roweru zabiło ostatnią szansę przewidywalnego dojazdu.

        • 10 3

    • normalnie (1)

      jest rower miejski na stacji to go rezerwuję.
      Nie ma roweru to biorę alternatywny środek transportu.

      • 6 7

      • a jaki?

        • 6 3

    • Jedziesz w aucie? Prawdopodonie to bedziesz mial korek geniuszu :D (1)

      • 7 31

      • raczej pewne będzie stanie w korkach w ramach kilku kolejek do zmiany świateł

        zwykły rower jest szybszy od samochodu na odległość do 5 km, wspomagany elektrycznie bywa szysbszy na odległość do 7-12 km

        • 8 4

  • (10)

    Wydaje mi się, że autor trochę popłynął jeśli chodzi o konsultowanie projektu jakim był rower miejski. Po pierwsze nie dałoby się dojść do konsensusu, bo gdzie 3 Polaków tam 5 opinii ;) a dofiansowanie zdaje się trzeba wykorzystać w konkretnym terminie. Druga sprawa, rower miejski to nie to samo co koncepcja transportu opracowana w Studium uwarunkowań i przełożona do miejscowego planu. Studium i miejscowe plany zgodnie z prawem podlegają konsultacjom społecznym więc jest to po prostu wymóg, a nie dobra wola włodarzy miasta:) Stąd może wyglądają tak, jak opisał je autor... ale czasami po prostu trzeba podjąć jakąś decyzję, wszystko jedno czy dobrą czy złą ale iść do przodu, bo konsultować można wieczność.
    A wprowadzenie roweru miejskiego do nazwijmy to "opcji w bilecie miesięcznym" pomysł spoko, ale w naszych realiach raczej utopijny.... ile czasu zajęło miastom Trójmiasta ustalenie jednej taryfy biletowej (choć nadal osobne bilety dla Gdańska i Gdyni) a bilet metropolitalny, do najtańszych nie należy....

    • 19 8

    • " ile czasu zajęło miastom Trójmiasta ustalenie jednej taryfy biletowej"

      Zajęło nieskończoność czasu, bo do dzisiaj taka taryfa nie istnieje.
      Namiastki w postaci MZKGG to jedynie połaczone płatności, gdzie każdy z monopolistów bierze swoje a MZKGG równiez swoje dokłada. w tę sama stronę idzie wspólna portmonetka (jej nazwa nie przejdzie mi przez gardło ale "vox populi" wybrał).
      I w ten sposób analogiczny produkt w Wawie moze kosztować 90pln wobec 230pln w Trójmieście.
      Widać różnicę?
      Przede wszystkim widać różnicę w podejściu wybranych przez nas samych "zarządców" aglomeracji do interesów jej mieszkańców.

      • 1 0

    • żadnych lewackich "rowerów miejskich" (7)

      miejska moze być komunikacja typu tramwaj czy autobus. Rower to transport osobisty i może być tylko prywatny.
      ale widzę, że koleś doktor z lewego "lepszego gdańska" wiec nic dziwnego że takie pomysły

      • 1 6

      • nie, bo to nie jest rower osobisty (3)

        wiele osób korzysta z tego samego roweru, czym to się różni od dotowania komunikacji miejskiej?

        • 4 0

        • naprawdę nie wiesz czym to sie różni? (2)

          tym, że każdy człowiek nie wybuduje swoej linii tramwajowej, SKM, nie kupi autobusu bo jest za drogi
          pojedynczy człowiek kupi samochód a rower tym bardziej bo jest tańszy
          tym sie różni coś osobistego od wspólnego

          • 0 3

          • Człowiek nie kupi sobie roweru współdzielonego, który będzie dostępny dla niego w wielu miejscach jednocześnie. Dodatkowo, współdzielenie zmniejsza zapotrzebowanie na parkingi i wspomaga wykorzystanie komunikacji miejskiej. A samochody prywatne, pomijając, że korzystają jak wszyscy z dróg publicznych, to żeby nie być dotowanymi, musiałyby nie parkować na drogach/parkingach publicznych.

            • 0 0

          • ale do tego potrzebuje drogi

            i czeka, aż ktoś mu ją wybuduje...

            • 1 0

      • zamiast przyklejać etykietki (2)

        przemyśl co mówi.
        Oczywiście, to dla ciebie za trudne, ponieważ doktrynalnie tkwisz we wspólnocie plemiennej, jedynej organizacji społecznej, gdzie jeszcze sprawdza się "własność prywatna".

        • 3 2

        • a jakie są inne wspólnoty, gdzie się własnosć prywatna nie sprawdza? (1)

          jest jakis komunistyczny raj, o którym nie słyszałem?

          • 1 1

          • a czy są takie, w których sie sprawdza?

            Jeśli tak uważasz, to niewiele w świecie bywałeś... Wszędzie żyje się z państwa, nawet w USA...

            • 2 1

    • Chuba nie rozumiesz idei konsultacji społecznych

      Sam, właśnie teraz, dzieląc się swoją opinią w internecie, dokonałeś publicznego wyrażenia swojej opinii. Opinia może być wzięta pod uwagę lub nie. Może byc 3 Polaków i 5 opinii i... na tym właśnie polegają konsultacje.
      Spośród wielu głosów wybiera się najrozsadniejsze, eksploruje się różne perspektywy. I wcale w konsultacjach nie chodzi o wybranie konsensusu.

      • 0 1

  • Zwykle rowery.

    Postawić na normalne rowery napędzane tylko siła mięśni. Będzie to lepsze dla zdrowia naszych mieszkańców. W innych europejskich miastach to działa to u nas też będzie. Same plusy. Za tą samą kasę można mieć 2x więcej rowerów, odpada cala obsługa, awarię elektryków, ładowanie. Dostępnych rowerów będzie dużo dużo więcej, będzie taniej, zdrowiej.
    Ten kto wymyślił elektryki u nas powinien stracić pracę.

    • 11 4

  • Dofinansowanie (1)

    do prywatnego roweru tak jak w Holandii jezeli dojeżdżasz do pracy na rowerze. Gdynia ma udaną inicjatywę popierającą taki dojazd w inny sposób ale jest to jakiś początek. Mój mąż wygrał za taki dojazd do pracy codziennie 500 zl. Pozdrawiam Gdynię

    • 10 3

    • Tu niechodzi o to żeby każdy rower miał ( bo każdy i tak ma takowy) tylko żeby był używany zamiast np. auta

      czy wspomagał komunikacje puvliczną.

      • 2 0

  • Rowery elektryczne - rewelacja ! Ciekawe jaki głupek wymyślił ceny ? Może warto podać nazwisko tego cymbała ... (1)

    Za takie pieniądze wiadomo było, że MEVO musi zbankrutować ! Zakładając taki abonament i opłaty z pewnością naciski samorządu były decydujące aby pokazać jaki to wielki sukces....nawet przyznali sobie na starcie nagrody oprócz finansowych rownież pomorskie Sztormy wręczone przez Prez Gdańska Dulkiewicz

    • 9 2

    • ale ty głupi jesteś

      mevo nie utrzymywało sie z żadnych abonamentów tylko z dotacji. abonament to można by traktować co najwyżej jako premie dla operatora.

      • 3 1

  • Troszkę ta doktoromania śmieszna (3)

    Tomek ma chyba doktorat z historii średniowiecznego Pomorza, nie wiem czy to ma jakieś znaczenie w artykułach o rowerach miejskich.

    • 18 2

    • oraz jakieś opublikowanych 100 relacji z wypraw rowerem w różne zakątki kraju i świata (2)

      i ze dwie książki na ten temat... Bo ogółem, więcej...
      Zrobienie doktoratu nie jest jedynie specjalizacją zawodową ale sprawdzianem umiejętności posługiwania się metodyką naukową. Składa się na to wiele nieprzeciętnych cech umysłu i umiejejetności. W tym jedna bardzo ważna, umiejetność szybkiego uczenia się, przyswajania i przetwarzania informacji.
      Temat doktoratu i dziedzina jest tutaj rzecza wtórną. Choć akurat historia może być bardzo pomocna. Aby wiedzieć jakie głupoty ludzkość w przeszłości popełniała.

      • 3 5

      • Tomek, wyluzuj (1)

        Ja Cię lubię ale Adam Bodnar nie podpisuje się dr hab. Adam Bodnar, mimo że prawie zawsze wypowiada się na tematy prawnicze i ustrojowe. Znajmy proporcje.
        Co do zrobienia doktoratu, to do niedawna wystarczyło trochę wolnego czasu lub układy, jak w przypadku biskupów i tym podobnych "naukowców".

        • 7 0

        • ale ja nie jestem Tomek ;)

          choć też znam człowieka.
          "układy i wolny czas" również są atrybutem "działaczy gospodarczych". Nie wiem dlaczego większość ludzi "wybiera" zarobienie i pozbawienie czasu nawet dla najblizszych. I żąda od tych, którzy potrafią to sobie zorganizować aby się tego wstydzili...
          Twój argumet i przyjęte porównanie raczej przeczą wyznaniu sympatii.

          • 2 4

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Relacje LIVE

Najczęściej czytane