• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Paryż z białym misiem

Krystian Gojtowski
21 sierpnia 2003 (artykuł sprzed 20 lat) 
Rozmowa z Grażyną Prokopek

Grażyna Prokopek (AZS AWFiS Gdańsk) nie wie tak do końca, co może osiągnąć nasza sztafeta 4 razy 400 metrów podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Paryżu. Będąc jedną z najbardziej doświadczonych zawodniczek zespołu, startowała w tym roku ledwie dwa razy (kontuzja), a koleżanki z drużyny spotka dziś po raz pierwszy na lotnisku w Warszawie.

- Tak się ułożyło, że do mistrzostw świata przygotowywałam się przede wszystkim indywidualnie - mówi 26-letnia biegaczka. - Nie chciałabym szukać usprawiedliwienia, jednak mogę powiedzieć, że wszystkiemu winna jest kontuzja. To przez nią w tym roku startowałam zaledwie dwa razy. Na przygotowania sztafety nie było czasu. Spotkamy się więc dopiero dzisiaj.

- Trener Sławomir Nowak załamywał ręce podczas twoich treningów?
- Tak źle nie było (śmiech). Iskierka nadziei jest. Mówiąc poważnie, o to, na ile procent możliwości się prezentuję trzeba zapytać samego szkoleniowca.
- Skoro do tej pory się nie spotkałyście, to kiedy ustalicie, na której zmianie będziesz biegła?
- Mam nadzieję, że z grubsza zostanie tak, jak wyglądało to do tej pory. Zawsze biegłam na drugiej zmianie, byłam zawodniczką schodzącą do barierki. Wszystkiego jednak dowiem się na lotnisku.
- Śni ci się już finał sztafety 4 razy 400 metrów w Paryżu z udziałem Polek?
- Na razie śpię dobrze, a poza tym do tego finału najpierw trzeba awansować. Myślę, że poziom adrenaliny wydatnie podskoczy mi za kilka dni. Zacznie się prawdziwa nerwówka.
- A jak ten finałowy bieg może wyglądać?
- O medal może być bardzo ciężko. O złoto powalczą bardzo silne ekipy USA, Jamajki oraz Rosji. Wydaje się, że pozostaje nam w tej chwili rywalizacja o miejsca 4 - 5. Może, przy dobrym biegu, przy sprzyjającym układzie, przy wyjątkowo korzystnych okolicznościach będzie to coś więcej...
- O wyjątkowo korzystny zbieg okoliczności w sztafecie jest czasem łatwo. Pałeczki nie zawsze znajdują miejsce w dłoniach zawodniczek i upadają na bieżnię.
- Na to można liczyć, tylko trzeba też pamiętać o tym, żeby się nie przeliczyć. Wszystkie pamiętamy, jak podczas mistrzostw świata w Edmonton prowadzącym z 30-metrową przewagą Amerykankom, murowanym faworytkom do złota, upadła pałeczka, skutkiem czego przybiegły na metę dopiero jako czwarte. Wszystko może się zdarzyć.
- Wierzysz w takie elementy jak szczęście i pech?
- Gdybym nie wierzyła, to oprócz stroju i kolców do podręcznego bagażu nie wkładałabym białego misia. Tę maskotkę otrzymałam od Szczepana, mojej sympatii, przed finałem mistrzostw świata przed dwoma laty. I tak wożę tego misia ze soba na każde zawody. Traktuję go jak talizman.
- Paryż od soboty będzie stolicą lekkoatletyki. Na co dzień jest stolicą mody i pięknych kobiet. Jako była twarz męskiego magazynu Maxim powinnaś się czuć w stolicy Francji jak ryba w wodzie...
- Wielokrotnie dawano mi odczuć, że uroda jest moim atutem, jednak wolę, jak wyróżnia się mnie za dokonania na bieżni. Dzięki dobrym biegom, na szczęście, na moją urodę ludzie zwracają coraz rzadziej uwagę.
- Nie zamieniłabyś zawodu sportsmenki na profesję modelki?
- Absolutnie nie. Sesja zdjęciowa, dodam, że w moim wypadku bez zdjęć rozbieranych, to bardzo ciężka praca. Czekanie, siedzenie, przebieranie się, zmienianie poszczególnych elementów scenografii, garderoby, znów czekanie, bo ktoś ważny się spóźnił - to nie dla mnie. Jestem kobietą czynu, potrzebuję działania, a nie bezruchu. Z drugiej strony była to jednak fajna przygoda.
- Finansowo można na tym zyskać.
- Tyle samo można zarobić zajmując czwarte miejsce w średniej wielkości mityngu zagranicznym. O wiele bardziej wolę wygrywać.
Głos WybrzeżaKrystian Gojtowski

Opinie

Relacje LIVE

Najczęściej czytane