• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Rozmowa z Agnieszką Bibrzycką

Krystian Gojtowski
2 września 2004 (artykuł sprzed 19 lat) 

VBW Gdynia

Po trzech miesiącach Agnieszka Bibrzycka wróciła ze Stanów Zjednoczonych do Gdyni. Mimo fatalnych wyników San Antonio Silvers Stars, koszykarka Lotosu Gdynia zakończyła swój debiutancki sezon WNBA z tarczą. Szczególnie w drugiej części rozgrywek "Biba" była jedną z najjaśniejszych postaci zespołu z Teksasu. No i najważniejsza wiadomość dla kibiców: Agnieszka mocno się zmieniła. Nie tylko na głowie pojawiły się tak modne za oceanem dziesiątki misternie plecionych warkoczyków, ale przede wszystkim stała się silniejsza fizycznie.

- W pierwszym momencie trudno ciebie poznać. Twój pobyt w Stanach rozpoczął się od zmiany fryzury, sylwetki, czy też koszykarskiej, europejskiej mentalności?
- (śmiech) Zaczęło się od sylwetki. Podstawową zmianą był inny tryb treningowy, którego podstawą była siłownia. Zajęcia trwały po trzy, cztery godziny dziennie. No, można powiedzieć, że trochę... przypakowałam i zmężniałam. Takie są jednak wymogi gry w Stanach i myślę, że zmiana wyglądu wyjdzie na moją korzyść.
- Decyzja o wyjeździe była trudna. Nie obawiałaś się na początku pobytu w USA, że na taką eskapadę było jednak za wcześnie, że można było z tym jeszcze rok poczekać?
- Nie. Czułam się gotowa na podjęcie tego wyzwania. O ile w ubiegłym roku rzeczywiście było jeszcze za wcześnie, to w tym roku czas na taki krok był odpowiedni. Tym bardziej, że moja kariera potoczyła się bardzo dobrze, pomógł mi tytuł najlepszej koszykarki Europy. Był to dobry moment na to, by zaistnieć w Stanach.
- Początek był jednak dla ciebie bardzo trudny. Trener Dee Brown nie wierzył w ciebie, nie wierzył w twoje umiejętności. Wpuszczał ciebie do gry w końcówkach meczów, w ogóle grałaś mało. Nie przeżywałaś chwil zwątpienia, nie odczuwałaś chęci powrotu do domu?
- Na pewno były to dla mnie ciężkie chwile. Z pewnym trudem przyszło mi przestawienie się na amerykański styl grania. Bardzo poważna kontuzja Marie Ferdinand sprawiła jednak, że wskoczyłam do pierwszego składu i stałam się jedną z podstawowych zawodniczek "Srebrnych Gwiazd".
- Pierwsze mecze w lidze WNBA musiały być dla ciebie szokujące. Te kilkanaście tysięcy ludzi na trybunach...
- Tak, to jest ogromna różnica pomiędzy tysiącem widzów które przychodziło na mecze w Gdyni, a średnio 10-11 tysiącami kibiców na naszych meczach w San Antonio. Amerykanie robią z meczu wielkie show. To jest bardzo miłe, jednak trudno skupić się chociażby na czasie gry, gdy dookoła dzieje się tyle ciekawych rzeczy.
- Gra w WNBA dała co to, czego od niej oczekiwałaś?
- Na pewno nie było większych zaskoczeń. Gra w Ameryce jest szybsza, agresywniejsza, w zasadzie pojedynki opierają się na indywidulanych umiejętnościach zawodniczek. Amerykanki lubują się w takich popisach pod publiczkę. Musiałam się przestawić, grać bardziej egoistycznie, pod siebie. Nie raz, nie dwa zdarzało się, że grałam pięć minut i nie dostałam piłki do ręki. Dla koszykarki jest to ciężkie, ale taki rządzi tam system grania i trzeba to zaakceptować. Gra jest bardzo siłowa i naprawdę musiałam się bardzo starać, by tam zaistnieć.
- Ty mogłaś być zadowolona z swej dyspozycji, jednak zespół Silver Stars zawodził, ponosząc seryjne porażki. Jak działacze klubowi, kibice przyjmowali wasze przegrane?
- Naszych przegranych nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć. Skład naszego zespołu był teoretycznie bardzo silny, a potrafiłyśmy przegrać sześć, osiem meczów pod rząd! Myślę, że przyczyną tego był brak zgrania, czego nie potrafił nam zapewnić trener Dee Brown. Fajnie, że każda z nas miała do spełnienia pewną rolę w drużynie. Szkopuł w tym, że konkretne role nie trafiały do odpowiednich wykonawców. Przykładowo Gośka grała mało, rozgrywająca reprezentacji USA zamiast podawać, to coraz więcej rzucała. Wyszło pomieszanie z poplątaniem, aż w końcu trener Brown sam zrezygnował ze swej funkcji. Nasza nowa trenerka kompletnie odmieniła zespół. Miałyśmy inne treningi, inne zagrywki.
- Treningi bardzo różniły się od zajęć w Polsce?
- No, musiałam się nauczyć i co najważniejsze zapamiętać aż 44 zagrywki! To nie było łatwe. Myślę, że wyselekcjonowanie czterech, pięciu najwartościowszych zagrywek i ich perfekcyjne wyuczenie się w zupełności by wystarczyło. A myśmy miały 44 zagrywki, a żadnej tak naprawdę nie grałyśmy do końca dobrze i na boisku robił się bałagan.
- Ubiegły sezon był dla ciebie ciężki. Polska ekstraklasa, Euroliga, mistrzostwa Europy. Bez wypoczynku pojechałaś zdobywać Amerykę. Nie przeżywałaś w pewnym momencie fizycznego kryzysu?
- Po przyjeździe do Stanów grałam mało. Otrzymałam więc niespodziewanie dłuższy odpoczynek, otrzymałam czas na zregenerowanie sił, poprawienie rzutu, bo jednak piłka była mniejsza i trzeba było się do niej przyzwyczaić. Forma przyszła w drugiej części sezonu, kiedy wróciłam do gry.
- Amerykanie lubują się w statystykach. Po tobie, nie wiedzieć czemu, oczekiwali bicia rekordów w rzutach za trzy punkty. Wywierano na tobie taką presję?
- Odczułam to, gdyż w naszym zespole praktycznie żadna dziewczyna nie rzucała za trzy punkty. Byłam praktycznie jedyną, która to potrafiła i decydowała się na tego typu akcje. Zdarzało się, że będąc na boisku słyszałam głosy, także koleżanek: "Biba, rzucaj za trzy punkty. Czekamy na twoje rzuty". No i trener miał przygotowanych specjalnie pode mnie kilka akcji, które miałam kończyć trójką.
- Szybko poznałaś chemię zespołu? Kto jest w nim bardziej ważny, a kto mniej?
- Przede wszystkim cały czas trzymałam się z Gośką, która bardzo mi pomogła. Dużo czasu spędzałyśmy także z Adrienne Goodison.
- Tęskniłaś za mamą?
- Oczywiście, ale rozmaiwałam z nią bardzo często. Zapewniam jednak, żerekord wysokości rachunku telefonicznego nie padł.
- Spotkałaś się z szefem klubu?
- Właściciel klubu, który również posiada zespół koszykarzy San Antonio Spurs jest bardzo zabieganym człowiekiem. Widziałam go na meczach dwa, trzy razy. Wszystko jest jednak zorganizowane bardzo profesjonalnie. aż do bólu. Oczywście klub z mojego kontraktu wywiązał się w całości. Na mecze podróżowałyśmy samolotami. Ważny wymóg, który zapamiętałam, to wyjściowy ubiór na mecze wyjazdowe. Mógł być prywatny, ale musiał być elegancki.
- Poznałaś gwiazdy "Ostróg"?
- Oczywiście. Poznałam Duncana, Parkera, Ginobilego. Na meczu z Lakers jednak tylko przeszłam obok O'Neala. To... rzeczywiście duży facet. Poznałam jednak w San Antonio dużo fajnych ludzi, i Polaków i Amerykanów.
- Grałaś w Stanach z numerem 10. W piłce nożnej, to magiczny numer. Nosili go Pele, Platini, Mueller...
- Nie, nie. Po prostu moja czternastka z jaką grałam w Gdyni była już zajęta więc wzięłam dziesiątkę. Numer 14 miała La Toya Thomas, więc negocjacje w sprawie oddania mi numeru raczej nie wchodziły w grę (śmiech).
- Można odnieść wrażenie, że dla Amerykanów sport, w tym wypadku koszykówka jest kolejnym daniem typu fast food.
- Tak jest rzeczywiście! Ludzi przychodzi na mecze bardzo dużo, panuje ogromny harmider, ale... No właśnie. Przeciętny fan otoczony jest conajmniej kilkoma przystawkami typu hamburger, frytki, cola, rozmawia z kolegą, czyta gazetę. Wydaje mi się czasami, że mecz nie jest centralną częścią programu dnia, a jedynie kolejną przystawką.
- Bibrzycka. Wymówienie twego nazwiska musiało być dla Jankesów dużym wyzwaniem.
- Szczerze mówiąc przed każdym, ale to każdym meczem spiker do mnie podchodził i pytał mnie o prawidłową wymowę mojego nazwiska. Mogłam powiedzieć mu kilka razy, jak się nazywam, ale i tak z głośników usłyszałam, co innego. Było przekręcane na wszystkie sposoby. Najbardziej śmieszne sytuacje miały miejsce w meczach wyjazdowych, podczas wykonywania przeze mnie rzutów wolnych. A więc słyszałam, że rzuca i... tutaj rozpoczynał się festiwal przekręceń. Czasami było tak śmiesznie, że nie mogłam przez dłuższą chwilę skupić się na rzucie.
- Jak byłaś najcześciej nazywana?
- Hmmm... Babiska. Na szczęście nie wymyślano dla mnie na siłę nowego pseudonimu. Amerykanie wiedzieli, że jestem "Biba" i przyswojenie tego wyrazu przychodziło im już znacznie łatwiej.
- W lidze WNBA aż roi się od czarnoskórych zawodniczek. Jak blondynka z Polski robiłaś wrażenie na miejscowych?
- Nie wiem, mam nadzieję, że duże (śmiech). Ale rzeczywiście, białymi zawodniczkami w drużynie byłam tylko ja i Gosia Dydek. Na pewno byłyśmy rozpoznawalne. Odczuwałam to szczególnie po meczach. Wystarczyło, abyśmy poszły do sklepu, czy restauracji, a już byli przy nas łowcy autografów.
- Pytam o to nie bez kozery. Stany to królestwo marketingu i wielkiego biznesu. Czy możesz liczyć na podpisanie intratnego kontraktu reklamowego?
- Jest to możliwe, chociaż oczywiście prym wiodą korzykarze. Wiele jednak zależy od tego, jak prężnego agenta zaowdnik posiada.
- A kto jest twoim agentem?
- Sama siebie reprezentuję. Rozmawiałam z Kasią Dydek na ten temat. Być może coś z tego wyjdzie.
- Ludzie wyjeżdżający do Stanów odkrywają Amerykę, każdy na swój sposób. Co ty tam odkryłaś?
- Hmm... Mają supersklepy, to pewne. Lubię robić zakupy, więc wiem co mówię. Mogłam po nich chodzić godzinami. Najwspanialszymi pamiątkami, jakie przywiozłam do Polski są jednak listy od kibiców z bardzo ciepłymi słowami.
- Skąd pomysł z warkoczykami na głowie?
- Wszystkie dziewczyny z zespołu co kilka dni zmieniały fryzury, więc i ja postanowiłam coś zrobić ze swoimi włosami. Pleciono mi je przez siedem godzin. W tym czasie zdążyłam obejrzeć kilka filmów.
- Kolejne Polki mają szanse na grę w WNBA?
- Na pewno. Wszystko zależy od podejścia i samozaparcia. Najważniejsze to dostać się tam, bo Amerykanie są zapatrzeni w swoje zawodniczki. Zresztą nie bezpodstawnie. W końcy Amerykanki dopiero co wygrały mistrzostwo olimpijskie.
- Jak jest teraz twoja pozycja w Silver Stars?
- Przed rozmowami w sprawie nowego konktraktu na pewno bedę chciała wiedzieć, kto jeszcze miałby być w tym zespole, kto jest przewidziany na moją pozycję. Teraz, jako free agent, jestem wolnym graczem i mogę spokojnie negocjować z innymi klubami.
- Polska reprezentacja przegrywa z kretesem mecz za meczem. Nie ma Dydek, do tej pory centralnej postaci zespołu narodowego. W eliminacjach mistrzostw Europy cała nadzieja w tobie...
- Dam z siebie wszystko, ale myślę, że otrzymam duże wsparcie od koleżanek. Mecze towarzyskie to co innego, niż bój o punkty. Będziemy walczyć.
Głos WybrzeżaKrystian Gojtowski

Kluby sportowe

Opinie

Najlepiej oceniani

Najlepiej typujący wyniki Arki

Imię i nazwisko Typ. Pkt. Skuteczność
1 Zdzisław Werner 36 88 83.3%
2 Radosław Dymkowski 36 85 80.6%
3 Izabela Dymkowska 36 83 83.3%
4 Marek Węgrzynowski 35 83 80%
5 Miś Brązuś 35 81 80%

Tabela końcowa

Koszykówka - Orlen Basket Liga Kobiet
M Z P Bilans Pkt.
1 KGHM BC Polkowice
2 PolskaStrefaInwestycji Enea AJP Gorzów Wlkp.
3 VBW Arka Gdynia
4 Ślęza Wrocław
5 MB Zagłębie Sosnowiec
6 Polski Cukier AZS UMCS Lublin
7 Enea AZS Politechnika Poznań
8 Energa Polski Cukier Toruń
9 Polonia Warszawa
10 Basket Ekstraklasa Bydgoszcz
11 MKS Pruszków
  • ćwierćfinały (do dwóch zwycięstw)
  • KGHM BC Polkowice - Energa Polski Cukier Toruń 2:0
  • Ślęza Wrocław - MB Zagłębie Sosnowiec 2:1
  • PolskaStrefaInwestycji Enea Gorzów - Enea AZS Politechnika Poznań 2:0
  • VBW ARKA GDYNIA - Polski Cukier AZS UMCS Lublin 2:0
  • półfinały (do dwóch zwycięstw)
  • KGHM BC Polkowice - Ślęza Wrocław 2:0
  • PolskaStrefaInwestycji Enea Gorzów - VBW ARKA GDYNIA 2:0
  • o 3. miejsce (mecz i rewanż)
  • VBW ARKA GDYNIA - Ślęza Wrocław 142:133 (62:56 i 80:77)
  • finał (do dwóch zwycięstw)
  • KGHM BC Polkowice - PolskaStrefaInwestycji Enea Gorzów 2:0

Playoff

Ćwierćfinały

KGHM BC Polkowice 2
Energa Polski Cukier Toruń 0
Ślęza Wrocław 2
MB Zagłębie Sosnowiec 1
PolskaStrefaInwestycji Enea Gorzów 2
Enea AZS Politechnika Poznań 0
VBW ARKA GDYNIA 2
Polski Cukier AZS UMCS Lublin 0

Półfinały

KGHM BC Polkowice 2
Ślęza Wrocław 0
PolskaStrefaInwestycji Enea Gorzów 2
VBW ARKA GDYNIA 0

Finał

KGHM BC Polkowice 2
PolskaStrefaInwestycji Enea Gorzów 0

Ostatnie wyniki Arki

97% VBW ARKA Gdynia
1% REMIS
2% Ślęza Wrocław
13 marca 2024, godz. 18:00
HIT
45% Ślęza Wrocław
0% REMIS
55% VBW ARKA Gdynia

Relacje LIVE

Najczęściej czytane