Przegrywając w Pabianicach z PZU Polfą 84:86 koszykarki
Lotosu Gdynia poniosły pierwszą porażkę w tym sezonie Torell Basket Ligi. Dla Krzysztofa Koziorowicza, trenera mistrzyń Polski, to wydarzenie nie lada. To dopiero jego trzecia ligowa przegrana w ponadtrzyletnim okresie prowadzenia mistrzowskiego teamu z Gdyni.
- Na pewno wolałbym wygrywać - mówi "Kozioł".
- To mogło się zdarzyć, ale nie musiało. Nasza porażka w Pabianicach nie jest wielką sensacją, bo wystąpiliśmy bez Małgosi Dydek pod koszami. Mamy raptem dwie, trzy wysokie koszykarki. W takim wypadku, szczególnie przy braku Małgosi, mamy olbrzymie problemy. Tym bardziej, że Polfa ma trzy bardzo doświadczone, dobrze grające podkoszowe zawodniczki: Rumunkę Gabrielę Tomę, Słowaczkę Leonę Krystofovą oraz Elę Trześniewską. To zadecydowało o naszej porażce.- Brak "Ptysia" jedynym powodem porażki?
- Te zawody mogliśmy mimo wszystko wygrać. Pabianiczanki miały troszkę więcej szczęścia. Gdyby Gosia wystąpiła, na pewno byłoby nam łatwiej, ale nie było potrzeby ściągania chorej zawodniczki z łóżka na mecz, który o niczym nie rozstrzygał. Stawką był tylko prestiż.
- W roli trenera gdyńskich koszykarek przegrywa pan mecze ligowe bardzo, ale to bardzo rzadko. Jak przyjął pan to niecodzienne wydarzenie? Czy to jest wytyczna do tego, jak należy prowadzić drużynę w następnych meczach? Jak ma grać, by nie przegrywać?
- Ten mecz pokazał to, co wiemy od dawna. Mamy bardzo, bardzo silny obwód. Moim zdaniem, jest to ścisła czołówka Europy. Nasze obwodowe zdobyły w Pabianicach około 70 punktów z 84. W drużynie przeciwnej zdobycze podzieliły się po czterdzieści kilka parę na obwód i zawodniczki podkoszowe. Wiadomo, że przy obecności Małgosi łatwiej gra się
Ewelinie Kobryn, łatwiej gra się w przymusowej roli silnej skrzydłowej, Tani Troinie czy Oli Chomać. Nasz trzon jest dość ułożony. Cztery doświadczone zawodniczki i młodzież, która wypełnia luki. W przypadku nieobecności jednej z koszykarek stanowiących szkielet, nasz zespół sporo traci.