• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Rozmowa z Sylwią Gruchałą

Jacek Główczyński
23 sierpnia 2004 (artykuł sprzed 19 lat) 
Sylwia Gruchała miała w sobotę dwa powitanie. O szóstej rano brązowej medalistce turnieju indywidualnego we florecie winszowano na stołecznym Okęciu. Na niespełna 23-letnią gdańszczankę czekał m.in. Ryszard Sobczak, prezes sekcji szermierczej Sietom AZS AWFiS, dwukrotny medalista olimpijski, oraz Barbara Wysoczańska, która w 1980 roku w Moskwie zdobyła pierwszy dla Polki medal w tej konkurencji, również brązowy.

O 8.30 bohaterka z Aten i fechtmistrz Tadeusz Pagiński stawili się w Rębiechowie. Przy dźwiękach greckiej muzyki i wystrzałach korków od szampana przyjmowali gratulacje od przedstawicieli władz miasta, sponsorów, pomorskiego okręgu, zawodników i zawodniczek...

- Jechałam po złoto, przywiozłam brąz. Jeżeli nie stoi się na najwyższym stopniu podium, to się jest w pewnym sensie przegranym. Dlatego po turnieju czułam niedosyt, ale z dnia na dzień coraz bardziej się cieszę i doceniam sukces, który osiągnęłam. W Atenach dałam z siebie przecież wszystko. Dopięłam swego i stanęłam na podium. Medal olimpijski w zawodach indywidualnych uznaję za moje największe życiowe osiągnięcie - powiedziała Sylwia zanim nieco pomęczyliśmy ją pytaniami.
- Wyjeżdżąjąc do Aten wiedziałaś, że od medalu dzielą cię trzy wygrane walki. W pewnym stopniu można było przewidzieć z kim się zmierzysz. Czy przygotowywałaś się pod konkretne rywalki?
- W pewnym stopniu tak, choć z kim po kolei będę walczyłam, dowiedziałam się dopiero w Atenach, po losowaniu. Wcześniej było tylko wiadomo, że w ćwierćfinale czeka mnie pojedynek z jedną z czterech leworęcznych zawodniczek. Dlatego podczas szermierczych lekcji fechtmistrzowie trzymali klingę w lewej ręce, a na sparingpartnerki wybierano mi też mańkutki, choć mało jest ich w Polsce. Często zatem walczyłam z Kacperek, Bórkowską, Kujawą... Starałam się ćwiczyć różne rzeczy, zarówno w obronie jak i ataku, by nie ograniczyć się do jednego działania, by było jeszcze coś w zanadrzu.
- Przed igrzyskami nie walczyłaś w oficjalnych pojedynkach aż przez dwa miesiące. Ukrywałaś się przed rywalkami?
- Nie było takiej potrzeby. Bezpośrednio przed startem już nic nowego nie można wymyślić. M.in. podziękowałam za współpracę z psychologiem, bo ta oferta przyszła zaledwie trzy miesiące przed startem. Uważam, że przed tak ważnym turniejem ostatnie zmiany trzeba przeprowadzić rok, a najdalej pół roku wcześniej. Później należy już tylko szlifować to, co się umie. W moim przypadku konieczny był także odpoczynek, bym odzyskała świeżość. Przez dwa ostatnie lata przenosiliśmy się z turnieju na turniej, trwały kwalifikacje olimpijskie. Wcześniej nie było takiej potrzeby. Byłam już bardzo zmęczona. Po konsultacji z trenerem postanowiliśy zrezygnować ze startu w mistrzostwach Europy. Nie było także żadnych ćwiczeń na w siłowni. Poza treningami na sali szermierczej, było dużo relaksu, masaży.
- Przed Atenami nie ukrywałaś że interesuję cię złoto. Czy sama siebie dotakowo nie stresowałaś? Może lepsza byłaby filozofia Małysza, która sparafrazowana na gruncie szermierczym brzmiałaby: "stoczyć cztery dobre walki"?
- To jest olbrzymia sztuka tak podejść do sportu. Gdybym tak potrafiła powiedzieć sobie przed walką z Vezzali, to zapewne bym wygrała. Ale w mojej głowie siedziała tylko myśl o złotym medalu. Uważałam, że każdy sportowiec powinien poznać swoje możliwości, a potem dostosować do nich oczekiwania. Tak zrobiłam i wyszło mi, że stać mnie na złoto.
- Jaki rachunek sumienia zrobiłaś, że wyszło ci, żeby zaatakować Vezzali w ostatnich sekundach drugiej części walki, a nie poczekać na przerwę i rozmowę z fechtmistrzem Pagińskim?
- Rzeczywiście podczas przerw trener dawał mi dobre wskazówki. Powtarzał, bym była skoncentrowana, nie odpuszczała... Z drugiej strony, w sporcie trzeba podjąć ryzyko. Wielokrotnie tak robiłam, i to z dobrym skutkiem. Cały czas wierzyłam, że wygram z Vezzali. Liczyłam, że zaskoczę Włoszkę, ale ona była czujna, zrobiła zasłonę-odpowiedź na mój atak i tafiła. Szczerze mówiąc stres i napięcie były tak wielkie, że nie wiedziałam, że nie ma potrzeby się spieszyć. Myślałam, że to już koniec walki.
- Gdy złoto przepadło, obawialiśmy się, że może zabraknąć ci motywacji do walki o brąz.
- Miałam bardzo mało czasu na przygotowanie do tego pojedynku. Tylko 10 minut. Na początku nie było mobilizacji. Dopiero po kilkunastu sekundach powiedziałam sobie - dziewczyno, walczysz o brązowy medal olimpijski. Chyba nie chcesz zająć czwartego miejsca, bo to najgorsza pozycja... Wzięłam się w garść, cieszę się, że potrafiłam się przełamać i wygrać medal.
- Każdą z walk rozpoczynałaś od straty, a najlepsze w twoim wykonaniu były drugie części pojedynków. Takie były założenia?
- Zły początek wiązał się ze stresem. Szermierka to sport walki. Potrzeba trochę czasu, aby rozpoznać przeciwniczkę, wczuć się w walkę. W Atenach potrzebowałam na to co najmniej trzech minut. Dodatkową tudność stanowiła czterogodzinna przerwa, która nastąpiła między drugą a trzecią walką. Nie lubię tak długich przerw. Zmęczyła mnie psychicznie, potem ciężko było wrócić do właściwej koncentracji. Choć wróciłam wówczas do wioski, wykąpałam się, poszłam na masaż i poleżałam w łóżku, czułam się bardzo zmęczona.
- Z pespektywy tych kilku dni, co poza medalem zapamiętałaś najbardziej z szermierczej sali w Atenach?
- Walkę z Laurą Badeą, która była najlepsza w moim wykonaniu, świetnie walczyłam i świetnie się w niej czułam. No i wspaniałych kibiców. Za granicą tylu rodaków jeszcze mnie tak gorąco nie dopingowało. Przyjechali z całej Polski. To było niezapomniane przeżycie.
- Jesteś przesądna?
- Nie.
- Czyli nie myślałaś o tym, że w ćwierćfinale walczysz z Rumunką, a to ta właśnie nacja wyrzucała Polaków w dwóch innych rodzajach broni z turnieju w Atenach?
- Nie wiedziałam. Co prawda, byłam na walce Oli Sochy i jej niepowodzenie bardzo przeżyłam, ale już wówczas starałam się koncentrować na czekającym mnie turnieju. Powiedziałam sobie, że muszę odciąć się od tego niepowodzenia, nie mogę kapitulować.
- Oli zazdrościło ponoć pół ekipy olimpijskiej, że mogła dzielić pokój z tobą...
- Tak rzeczywiście powiedziała recepcjonistka, gdy odbierałyśmy klucz do pokoju. Miałam dobrą kompankę. Z Olą czułam się wspaniale. Gdybym miała zamieszkać z kimś obcym, to chyba podobnie jak Otylia Jędrzejczak, poprosiłabym o pojedyńczy pokój.
- To nie były Twoje pierwsze igrzyska. Można porównać Sydney z Atenami?
- Cztery lata temu miałam 19 lat, byłam bardzo młodą zawodniczką, ciekawą świata, moja kariera tak naprawdę dopiero się rozpoczynała. Zdobyłyśmy srebro w drużynie, ale ja zawsze ceniłam sobie najbardziej sukcesy indywidualne. Radość z brązu jest zbliżona do tej z Sydney. A same miasta... Ateny na pewno lepiej znałam. Startowałam tutaj kilkarotnie na zawodach Pucharu Świata, zwiedzałam tutejsze zabytki.
- Czyli jeśli wakacje, to nie w Grecji?
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Ale chyba nie będzie to Tajlandia, do której obiecałam sobie pojechać, jeśli zdobędę złoto w Atenach. Za tydzień pojadę gdzieś do ciepłych krajów. Grecja na pewno łączy w sobie to, co lubię. Gdy nudzi mi się opalanie na plaży, to uwielbiam zwiedzać.
- Po igrzyskach w Sydney rok poolimpijki miałaś stracony z uwagi na kontuzje. Nie obawiasz się, że i na wysiłek włożony w przygotowania do Aten organizm odpowie buntem?
- Nie zrobię tego błędu co poprzednio. Po trzymiesięcznym urlopie od razu zaczęłam intensywnie trenować, bo w Gdańsku były mistrzostwa świata juniorek. Na skutek tego uszkodziłam łękotkę. Przy tej okazji dziękuję Witoldowi Zarzyckiemu, który trzy lata temu przeprowadził udaną operację. Mimo to nie zamierzam być znowu pacjentką pana doktora. W trening wchodzić będę stopniowo.
- Valentina Vezzali zapowiedziała urlop macierzyński. Sylwia Gruchała nie myśłi o założeniu rodziny?
- Myślę o tym, jak jestem zmęczona floretem... Ale tak na poważnie to uważam, że póki jestem jeszcze młoda, powinnam poświęcić się w pełni sportowi. Na pewno walczyć będę przez cztery lata, ale to wszystko może się zmienić. Kobiety w florecie mają sporo lat. To taka dyscyplina, w której że można z powodzeniem walczyć do 35 lat, a nawet i dłużej.

***

Pazerna na zwycięstwo
Anna Sobczak, pierwsza trenerka w szermierce brązowej medalistki olimpijskiej
: - Przejęłam opiekę nad Sylwią, kiedy była w piątej klasie szkoły podstawowej. Ale ona nie chciała być w klasie szermierczej, marzyła o lekkoatletyce. Nawet gdy Longin Szmit, który podpatruje już te najmłodsze roczniki, a dostrzegając w kimś talent, bierze delikwenta na rozmowę, usłyszał od Gruchały: "Nie, nie, nigdy w życiu nie będę florecistką". Na całe szczęście klasa lekkoatletyczna w naszej szkole nie powstała i Sylwia nie miała wyboru. Trafiła do nas.

Cały czas mam przed oczyma jej obraz jako małej dziewczynki. Zawsze była w pełni skoncentrowana, wszystkie ćwiczenia starała się wykonać poprawnie. A wcale nie jest to takie proste, gdy ćwicząc technikę, po sto razy i więcej trzeba powtarzać jakiś element.

Drugą cechą, która wróżniała Sylwię wśród rówieśniczek była pazerność na wygrywanie. Chciała być najlepsza już w pierwszych turniejach, choć było to niemożliwe, bo walczyła ze starszymi od siebie. Nie była zadowolona ze startu, dopóki nie zwyciężyła. Drugie czy trzecie miejsce nigdy ją nie satysfakcjonowało.

Opinie (3)

  • Gratulacje i Pozdrowienia przesyła Witek z XI LO :)

    :) :) :)

    • 0 0

  • Sylwia - piękna, mądra dziewczyna!
    Wielu sukcesów w przyszłości!

    • 0 0

  • Adamowicz wszędzie gębe wepchnie dla propagandy!!

    Wszędzie go pełno gdzie ktoś sławny jest tak zyskuje niby poparcie... Już mam dość jego to na Lechii jak K.Górski był, to na lotnisku jak Sylwia zdobyła medal, a ciekawy jestem czy także ją witał po powrotach z mniej udanych zawodów?? Po prostu on se robi kariere w świetle sukcesów sportowych.... Może by się zająć pracą? Bo dużo codziennych rzeczy wymaga w Gdańsku poprawy więc do roboty a nie tam gdzie nie trzeba...

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Relacje LIVE

Najczęściej czytane